SPORT
Lettieri: jesteśmy rozczarowani tym, że niektórzy kibice wyzywają zawodników. Jesteśmy na piątym miejscu a nie ostatnim
– Takie remisy bardziej bolą, niż porażka 2:0 czy 3:0, gdzie nie masz nic do powiedzenia przez cały mecz. Jestem zdania, że szczęście czy to w sporcie, czy w życiu, równa się zeru. Z jednej strony trzeba szanować punkt, wiadomo niedosyt zostanie i będzie bolało parę dni, ale następne kolejki są w naszym zasięgu i przed przerwą możemy usadowić się na fajnym miejscu – powiedział po zremisowanym 2:2 spotkaniu z Wisłą Płock, Mateusz Możdżeń, pomocnik Korony Kielce.
"Żółto-czerwoni" gola zdobyli już w 5. minucie, kiedy ładną akcję mocnym strzałem wykończył Mateusz Możdżeń. Goście odpowiedzieli w 17. minucie trafieniem z głowy Giorgio Merebaszwiliego. Podopieczni Gino Lettieriego prowadzenie odzyskali na dwie minuty przed przerwą. Na listę strzelców wpisał się Adnan Kovacević, który ładną główką zamknął dośrodkowanie Mateja Puczki z rzutu rożnego. Kiedy wydawało się, że trzy punkty zostaną w Kielcach, już w doliczonym czasie gry, remis gościom przepięknym strzałem wywalczył Merebaszwili.
– Dwa razy prowadziliśmy i nie potrafiliśmy wygrać. Jesteśmy tym faktem rozczarowani. Mieliśmy szansę na 3:1, ale niestety jej nie wykorzystaliśmy Przeciwnik zdobył dwie bramki po stałych fragmentach: po rozegraniach z autu i wolnego. W tej drugiej sytuacji mieliśmy przewagę z tyłu, ale to nam nie pomogło. Wiedzieliśmy, że oni ze stojącej piłki mogą wiele. Przez całe spotkanie nie mieli żadnej sytuacji z gry. Zabrakło nam trzeciego gola, który rozwiązałby spotkanie – komentował trener kieleckiej drużyny, Gino Lettieri.
Włoski szkoleniowiec na pomeczowej konferencji w mocnych słowach wypowiedział się o niektórych kibicach "żółto-czerwonej" drużyny.
– W tabeli jesteśmy na piątym miejscu. Wiemy, że mamy dobrych i fajnych kibiców. Nie może jednak dochodzić do takiej sytuacji, w której z trybun fani wyzywają naszych zawodników. Nie jesteśmy na ostatnim miejscu. Przez tą sytuację jesteśmy rozczarowani – mówił Lettieri.
W sobotę niezły mecz rozegrał Mateusz Możdżeń, który od samego początku był bardzo aktywy. Szybko na swoim koncie zapisał bramkę, którą cieszynką ze smoczkiem zadedykował synkowi.
– Tych minut mam ciągle mało. Bardzo cieszę się, że bramkę zdobyłem przed urodzeniem syna. Termin jest na poniedziałek. Zdążyłem przed. Pewnie za parenaście lat zobaczy sobie, ze tata strzelił ku jego czci – wyjaśniał Możdżeń.
Być może za tydzień we Wrocławiu będzie okazja do cieszynki z kołyską? – Chciałbym, żeby załatwił to w tym tygodniu. Żonie już się "pali", przeszkadza. Chcemy go widzieć już na świecie. To sama radość – zakończył środkowy pomocnik.