SPORT
Dujszebajew: Nie mam dwudziestu lat, aby bać się takiej sytuacji
– Nie mam dwudziestu lat, aby bać się takiej sytuacji. Swoje już przeżyłem. Wiem, że chłopaki już teraz mogą rozważyć ciekawsze oferty. Jestem dumny, że na razie chcą zostać. To pokazuje ich wartość – mówi Tałant Dujszebajew, trener PGE VIVE, o ostatnich wydarzeniach w kieleckim klubie.
– Panie trenerze, kolejne lato i znowu niepewność. Jak przyjął pan informacje o tym, że firma VIVE wycofuje się ze sponsoringu drużyny?
– Dla każdego z nas to bardzo ciężki moment. Mieliśmy kilka dni na oswojenie się z tą sytuacją. Tych wszystkich informacji słuchaliśmy z dużą przykrością, ale też zrozumieniem. Nic nie poradzimy na to, że koronawirus okrutnie wdziera się we wszystkie dziedziny życia. Wpływa też na gospodarkę. Jesteśmy świadomi, że sytuacja jest trudna. Również dla Berta i VIVE.
– Klub jednak nie upada. Trwa walka o spięcie budżetu. Chyba największym pozytywem jest to, że zawodnicy chcą grać dalej w Kiecach. Nikt nie deklaruje odejścia, tylko czeka na rozwój sytuacji.
– Mam nadzieję, że uda się osiągnąć odpowiedni poziom finansowania. Chcemy kontynuować ten projekt. Wszyscy czujemy się dobrze w tym klubie, jesteśmy zaangażowani. Wiemy też, że jeśli ktoś powie, że to koniec, że trzeba się rozstać, to żaden z naszych graczy nie będzie miał problemów ze znalezieniem nowego pracodawcy. W najgorszym przypadku zajmie to kilka tygodni. Na razie nie dopuszczamy takich myśli. Jesteśmy razem i wspieramy klub w działaniach, które pozwolą na zamknięcie budżetu. Wiemy, ile czasu kosztowało nas dojście do takiego poziomu, teraz szkoda byłoby to wszystko marnować.
– Nie obawia się pan, że mimo wszystko któryś z zawodników skorzysta z możliwości odejścia do innego klubu?
– Nie mam dwudziestu lat, aby bać się takiej sytuacji. Swoje już przeżyłem. Wiem, że chłopaki już teraz mogą rozważyć ciekawsze oferty. Jestem dumny, że na razie chcą zostać. To pokazuje ich wartość. Jeśli ktoś będzie chciał odejść, musimy to zaakceptować. Jak to mówią: z niewolnika nie ma pracownika.
– Ciudad Real, Atletico Madryt – te potęgi zniknęły z handballowej mapy. Ich upadek widział pan na własne oczy. Jak przy tym wygląda obecna sytuacja kieleckiego klubu?
– Na pewno lepiej. Wiemy, że klub będzie istniał dalej. Pytanie tylko o jakie będzie walczył cele. Czy dalej będziemy rywalizować na równi z najlepszymi klubami Europy, chociaż mamy mniejsze możliwości finansowe, czy trzeba będzie zrobić krok w tył i bić się tylko o mistrzostwo. W tym drugim przypadku wielu z nas będzie musiało zweryfikować swoje plany. Teraz jesteśmy w Kielcach, bo nam zależy. Kolejny raz zgodziliśmy się na obniżkę pensji. Daliśmy szanse na przetrwanie w tym składzie. Jeśli jednak nie będziemy mogli grać o Final4, o najwyższe cele, to wielu wybierze inną drogę. Jeszcze raz podkreślę, że największą wartością jest ta atmosfera, którą zbudowaliśmy. To daje nadzieję na lepsze jutro, na to, że poradzimy sobie z tymi problemami. Sam dostaję oferty, ale je odrzucam, bo chcę być w Kielcach, wierzę w nasz wspólny projekt. Wiem, że w tym momencie pomogą nam kibice i sponsorzy. Razem wygramy tę walkę. Teraz musimy być jak wielka rodzina.
– Panie trenerze, jest pan w Hiszpanii, jak tam wygląda walka z pandemią?
– Jest coraz lepiej. Jesteśmy w takiej prowincji, gdzie zachorowań było bardzo dużo. Musieliśmy przejść dwutygodniową kwarantannę, ale wszystko wraca do normalności, chociaż trzeba liczyć się z pewnymi zmianami, ale one są konieczne. Sporo się zmieniło, lecz dajemy radę.
– Dziękuję za rozmowę i do zobaczenia w Kielcach.
Damian Wysocki