PUBLICYSTYKA
Reportaż Franciszkańska 3. Co z rzetelnością? Analiza treści
Dokument autorstwa Marcina Gutowskiego „Bielmo – Franciszkańska 3”, wyemitowany w TVN trwa 92 minuty, ale spędziłem z nim wiele godzin, ponieważ chciałem przyjrzeć mu się z należytą starannością pod kątem warsztatu dziennikarskiego. Mogę ten materiał ocenić tylko w ten sposób, bo nie jestem historykiem, nie miałem dostępu do archiwów kościelnych ani państwowych. Dlatego w swojej analizie skupiłem się na „źródłach” autora, krytyce jakiej poddał dokumenty wytworzone przez Służbę Bezpieczeństwa PRL oraz na wiarygodności i celowości wypowiedzi świadków. Co usłyszałem i zobaczyłem?
Od początku reportażu stawiana jest teza, że Karol Wojtyła wiedział o przypadkach pedofilii wśród duchownych, nad którymi sprawował nadzór, i ukrywał znane mu przypadki. W filmie wielokrotnie powtarzana jest fraza „musiał wiedzieć”. Na „dzień dobry” zwróciłem więc uwagę na źródła, na których autor zbudował tę tezę.
4 MINUTA
Na pierwszy ogień Gutowski przytacza wypowiedź zmarłego, byłego amerykańskiego arcybiskupa Remberta Weaklanda, zdeklarowanego homoseksualisty, znanego z tuszowania przypadków pedofilii i niszczącego dowody w tych sprawach. Weakland ustąpił w 2002 roku z kierowania metropolią po tym, jako okazało się, że sprzeniewierzył 450 tysięcy dolarów z kasy diecezji, opłacając milczenie swojego byłego kochanka, studenta teologii, który zamierzał publicznie poinformować o swoich stosunkach seksualnych z nim.
Ten „autorytet” w reportażu „Bielmo” twierdzi, że Jan Paweł II miał wiedzieć o przypadku arcybiskupa pedofila w Polsce i jedynie stwierdzić: „Nie wiem co mam z tym zrobić”. Wypowiedzi Weaklanda pojawiają się w filmie bez jakiejkolwiek sugestii dotyczącej jego wiarygodności. A ta jest niska, albo nawet zerowa. Mimo to Gutowski stwierdza: „(…) dzięki temu nagraniu (Weaklanda) wiedzieliśmy, że kolejnym krokiem musi być zbadanie postawy Karola Wojtyły wobec nadużyć seksualnych księży jeszcze jako metropolity krakowskiego zanim został papieżem”. Rzeczywiście „mocny fundament” i można na nim budować dalszą narrację. W tej części reportażu autor twierdzi jeszcze, że ze szczegółów opisu przedstawionego przez Weaklanda nie da się stwierdzić, który polski arcybiskup - znajomy Jana Pawła II, był pedofilem, ale pod koniec filmu dostajemy wyraźne insynuacje, o kogo chodzi. Wrócę jeszcze do tego, bo to ważne z perspektywy oceny całego dokumentu.
5 MINUTA
Rozpoczyna się wątek księdza Bolesława Sadusia, bliskiego znajomego Wojtyły, który miał molestować dzieci jako odpowiedzialny w archidiecezji za katechizację dzieci i młodzieży. A potem rzekomo Wojtyła po uzyskaniu informacji o skandalu z udziałem Sadusia miał załatwić mu przeniesienie do parafii w Austrii, aby zatuszować problem.
I tutaj znowu pojawia się problem wiarygodności dowodów świadczących o zamiataniu sprawy przez Wojtyłę. De facto w materiale poza słowami narratora nie są przytoczone na to żadne wiarygodne dowody zweryfikowane choćby z dwóch źródeł, co jest podstawą dziennikarskiego śledztwa. Jedyne na czym opiera swoją opowieść to charakterystyka Sadusia znaleziona w materiałach SB i donosy na niego. Autor przytacza jeszcze opinie holenderskiego dziennikarza Ekke Overbeeka na temat Sadusia. Problem w tym, że Overbeek też nie przedstawia żadnych nowych dowodów, a z medioznawczego punktu widzenia wydaje się, że jego obecność na ekranie uzasadniona jest pojawiającą się w tym momencie promocją jego książki „Maxima Culpa, Jan Paweł II wiedział”. O tym, że pozyskanie innych obciążających Sadusia, a w konsekwencji Wojtyły, dowodów jest problemowe dowiaduję się w kolejnych minutach reportażu.
19 MINUTA
Sam autor stwierdza, że nie wiadomo, czy zeznania obciążające księdza, znalezione w archiwach IPN są prawdziwe czy spreparowane po to, by SB mogła ściślej związać go ze sobą posiadanymi na niego hakami.
Następnie autor reportażu sugeruje odbiorcom, że znalazł potwierdzenie zeznań obciążających Sadusia, bo jako jedyny dotarł po 60 latach do człowieka, którego brat miał być jako dziecko molestowany przez kapłana. Ten fragment znajduje się dokładnie między 19 minutą 15 sekundą, a 19 minutą 45 sekundą. Czego się dowiadujemy? Niczego istotnego. Dziennikarz czyta mężczyźnie zaznania, które miał on w 1965 roku złożyć na milicji, ale ten nawet ich nie komentuje, stwierdza jedynie, że „jeżeli coś słyszałem o takich sprawach, to jak powiadomiłem policję, to dobrze zrobiłem”. Gutowski nie jest dociekliwy, nie pyta rozmówcę, czy jego zeznanie było jakoś inspirowane przez służby, choć chwilę wcześniej narrator reportażu wyrażał wątpliwość, czy zeznanie nie było preparowane przez SB. Świadek odszukany po 60 latach wydaje się świetnym źródłem informacji, ale w praktyce niewiele wnosi, poza lakonicznym zadaniem, że jeśli kiedyś złożył takie zeznanie, to dobrze zrobił. Mężczyzna nie potwierdza choćby słowem, że jego brat był molestowany. Reporter odnajduje świadka po latach i nie uzyskuje od niego żadnej wartościowej informacji. Choć nieuważny widz może mieć wrażenie, że dziennikarz rzetelnie wykonuje swoją pracę, a nagranie zdobyte ukrytą kamerą nawet potęguje to wrażenie. Tymczasem w profesjonalnym telewizyjnym opakowaniu nie ma nic istotnego. Pozostajemy z niezweryfikowanymi dokumentami SB, które jak sam autor stwierdził - w tym przypadku - mogą być spreparowane.
21 MINUTA
W reportażu pojawia się blisko stuletni anonimowy ksiądz archidiecezji krakowskiej. Przedstawia on w reportażu zasłyszane opinie z drugiej ręki na temat Sadusia, nie ujawnia żadnych dokumentów potwierdzających wypowiadane opinie. W momencie, w którym kapłan przyznaje, że to Kardynał Wojtyła wysłał go do Austrii, autor reportażu zwalnia ujęcie, akcentując ten moment, aby wybrzmiało, że Wojtyła wysłał pedofila zagranicę. Problem w tym, że ciągle na tym etapie reportażu nie przestawiono wiarygodnych dokumentów na poparcie takiej tezy. Obraz i muzyka wpływają jednak na emocje widza, że oto mamy do czynienia z jakąś przełomową wypowiedzią. Przełomu jednak nie ma. Co gorsza dla twórców filmu, na koniec tej sekwencji materiału na pytanie dziennikarki: czy przyszły jakieś ofiary tego księdza? czy zgłosiły się ofiary? stulatek odpowiada: „Ofiary jakieś były, ale cicho siedzą”.
23 MINUTA, 20 SEKUNDA
Na ekranie widzimy Overbeeka, który stwierdza, że rozmawiał z dwoma mężczyznami, a ci: „Myślę, że mogliby być molestowani, ale nie chcą o tym mówić”. Overbeek „myśli, że mogliby..” Zwracam na to uwagę, bo wartość dowodowa i warsztatowa takiej opinii jest znikoma. Następnie słyszymy niepoważną, jak na wydawałoby się poważny dokument, opinię dziennikarza: „Historia jest znana w Krakowie, bo znalazłem wzmianki w internecie… ale potem jak docierasz do tych ludzi, to też nie chcą rozmawiać”.
28 MINUTA, 30 SEKUNDA
W reportażu występuje Anna Karoń Ostrowska, przedstawiona jako przyjaciółka i znawczyni życia Jana Pawła II. „Jednego nie możemy powiedzieć, że nie wiedział” - stwierdza.
Nic nie potwierdza tej tezy, ale ona pada jakby to, że jest wypowiedziana miało ją zmaterializować. Chwilę później frazę „musiał wiedzieć” powtarza Thomas P. Doyle, były dominikanin, w USA stały komentator afer pedofilskich w Kościele. Doyle w reportażu wystawia ocenę Gutowskiemu, mówiąc, że: „To co odkryliście jest przełomowe, bo pokazuje to, co wiele osób przypuszczało od lat. On musiał wiedzieć, ale nie było dowodów, a to jest dowód”.
Tu rodzi się pytanie, co jest tym dowodem? Do tej pory w reportażu mamy jedynie cytowane bez odpowiedzialnej refleksji materiały zebrane przez SB. Co prawda autor reportażu w pewnym momencie mówi o tym, że „mając świadomość jak bezpieka niszczyła niewinnych i chciała zniszczyć Kościół, poświęciliśmy wiele miesięcy, aby weryfikować dokumenty”, ale źródło obciążających poszczególnych księży i samego Wojtyłę dokumentów jest to samo - akta SB.
37 MINUTA
Rozpoczyna się wątek poświęcony księdzu Eugeniuszowi Surgentowi. Na tym przykładzie możemy zobaczyć, jak różne wnioski na podstawie tych samych dokumentów mogą wyciągać dziennikarze. Bo sprawę księdza Surgenta już wcześniej opisała „Rzeczpospolita”.
39 MINUTA, 40 SEKUNDA
Narrator stwierdza, że Wojtyła wiedział o krzywdach wyrządzonych przez księdza Surgenta, bo „świadczą o tym dokumenty oraz świadkowie, w tym jeden kluczowy”. Na ekranie pojawia się zamaskowany świadek, który twierdzi, że osobiście informował Wojtyłę o pedofilii księdza Surgenta. Wojtyła miał prosić świadka o nierozgłaszanie skandalu i powiedział do niego, że „on się tym zajmie”. Surgenta zatrzymuje jednak milicja i po pewnym czasie przyznaje się on do molestowania chłopców. Widz nie wie, czy Wojtyła zajął się tą sprawą czy nie, bo w międzyczasie Surgent został zatrzymany. Opowieść świadka, który miał być molestowany przez Surgenta powinna zostać zweryfikowane przez inne źródła. Może w tym pomóc ewentualne pełne otworzenie archiwów kościelnych. Póki co mamy tylko słowa zamaskowanego mężczyzny. Mężczyzna mówi, że przeżywał dramat wewnętrzny, więc z reportażu nie dowiadujemy się, czy zeznawał także przed milicją w procesie Surgenta, czy wywiad dla TVN jest jedynym zapisem jego wersji zdarzeń. Dla każdego, nawet początkującego dziennikarza, weryfikacja źródła, szczególnie w tak trudnej i bolesnej sprawie jest podstawą rzetelnego śledztwa. W tym przypadku słowa anonimowego świadka wystarczają za koronny dowód, świadczący o zaniechaniach metropolity krakowskiego. Koronny, bo wszystkie wcześniej i później użyte dokumenty, które miałyby obciążyć Wojtyłę są aktami wytworzonymi przez SB.
43 MINUTA
Mamy fragment z bardziej rzetelnym dziennikarstwem. Gutowski oddaje głos dziennikarzowi „Rzeczpospolitej” Tomaszowi Krzyżakowi, który przeprowadził śledztwo w sprawie zachowania kardynała Wojtyły wobec księdza Surgenta i jest w stu procentach przekonany, że metropolita krakowski zareagował prawidłowo w tej sprawie. Chwilę później Gutowski prezentuje kolejnego anonimowego zamaskowanego świadka, który dzieli się swoim bolesnym doświadczeniem z molestowania, jakiego dopuścił się Surgent. Tyle tylko, że to nie wnosi niczego nowego w udowodnienie tezy, że Wojtyła wiedział o pedofilii kapłana i nic z tym nie zrobił. Gutowski zarzuca Krzyżakowi, że nie chciał szukać świadków i przedstawia takowego, który również nie mówi nic obciążającego Wojtyłę. Opowiada za to o swoim bolesnym doświadczeniu i wyraża ulgę, że sprawa Surgenta ujrzała światło dzienne po 50 latach.
Tymczasem fakty na temat Surgenta w kontekście Jana Pawła II są takie: został on zwolniony przez Wojtyłę z pełnienia obowiązków duszpasterskich i odesłany przez niego do macierzystej diecezji lubaczowskiej, bo zgodnie z prawem kanonicznym, tylko tam mógł go ukarać miejscowy biskup. Dalsza ocena działań kardynała Wojtyły w sprawie Surgenta powinna brać pod uwagę ówczesne realia społeczno-polityczne PRL-owskiej Polski i ówczesnego Kościoła.
51 MINUTA, 28 SEKUNDA
Ekke Overbeek mówi, że Karol Wojtyła wiedział o przypadkach pedofilii w podległej mu diecezji i rzuca to zupełnie inne światło na cały jego pontyfikat. Kolejna mocna i zupełnie subiektywna opinia. W zasadzie z punktu widzenia dowodowego i mającego na celu przybliżenie nas do odpowiedzi na pytanie: czy Wojtyła świadomie ukrywał przypadku pedofilii, nie ma żadnego znaczenia, ale chcę o niej wspomnieć, bo w reportażu pojawia się coraz więcej takich luźnych pozbawionych głębszej refleksji wrzutek.
1 GODZINA, 9 MINUTA, 40 SEKUNDA
Autor reportażu omawia skandal wywołany przez księdza Józefa Loranca, który masturbował się przy kilkuletnich dziewczynkach. Gdy sprawa wyszła na jaw, kardynał Wojtyła od razu odwołał Loranca z parafii. Według akt SB Wojtyła mówił po odkryciu sprawy tego pedofila, krzywdzącego uczennice: „Najprzykrzejsza jest rzecz sama w sobie - zgorszenie dzieci”. Krótko mówiąc nawet kwity esbeckie sugerowały, jaka była postawa metropolity krakowskiego w tej sprawie: pal licho jak to się skończy dla księdza Józefa Loranca, szkoda tych dzieci… Ostatecznie Lorenc dostaje wyrok i siedzi w więzieniu dwa lata.
Autor reportażu zarzuca Wojtyle, że ten nie nałożył dodatkowej kary na Loranca po jego wyjściu z więzienia, a jedynie wysłał do niego list, w którym stwierdził, że „każde przestępstwo winno być ukarane”. Jest to jednak tylko wyrwany z kontekstu żal. Sprawa Loranca została wcześniej zbadana przez dziennikarzy „Rzeczpospolitej” i na postawie ich dogłębnej analizy można wysunąć wniosek, że przyszły papież zachował się w tej sprawie bardzo dobrze, a biorąc pod uwagę uwarunkowania historyczne tamtych czasów - wręcz modelowo. Choć w tym przypadku nie można Wojtyle zarzucić, że ukrywał ten przypadek pedofilii lub zachował się niezgodnie z kościelnym prawem i tak jest on wykorzystany w reportażu. Dowodzi to tylko tego, że patrząc na te same dokumenty można dojść do zupełnie różnych wniosków. Tak się niestety dzieje, gdy postawiona na początku teza musi być za wszelką cenę udowodniona.
1 GODZINA, 18 MINUTA, 27 SEKUNDA
Rozpoczyna się wątek dotyczący księdza kardynała Adama Sapiehy, mentora Jana Pawła II. Tak jak pisałem na początku tej analizy, końcówka reportażu ma być mocna. I jest. Można by rzec nawet - odlotowa. Na scenie reportażu ponownie pojawia się skompromitowany były abp Rembert Weakland, dokumenty wytworzone przez Służbę Bezpieczeństwa, ale nie w latach 60-70, tylko w czasach stalinowskiego szaleństwa, terroru i prześladowań Kościoła. Jest też ogromne nagromadzenie publicystycznych sformułowań typu: „jeżeli te informacje są prawdziwe..”, „wygląda na to, że…”, „o tym się mówiło…”, „być może od początku bycia w Kościele, Wojtyła przyzwyczaił się (do molestowania)…” itd.
Dlatego nie będę szczegółowo omawiał katalogu insynuacji, półprawd i ohydnych kłamstw pod adresem kardynała Sapiehy, jakoby był agresywnym homoseksualnym zwyrodnialcem i akceptacji jego zachowań przez „zakochanego w nim” Wojtyłę. Nie będę przypomniał, że zeznania obciążające Sapiehę, złożone zostały na przykład przez księdza Andrzeja Mistata w stalinowskiej celi, gdy śledczy chcieli postawić kapłanowi zarzut szpiegostwa. W tamtych czasach, z pistoletem przystawionym do głowy podpisywało się w zasadzie wszystko, co bezpieka podsuwała.
W tej części materiału nie jest zachowana choćby podstawowa rzetelność dziennikarska. Narracja zbudowana jest na wytworzonych w najgorszych, sowieckich czasach zeznaniach tajnych współpracowników, których nawet oni nigdy nie użyli w celu dyskredytacji „niezłomnego kardynała”. Czy Sapieha był postacią kryształową? Nie. Czym innym jest jednak krytycznie oceniać jego posługę biskupią i decyzje podejmowane w metropolii krakowskiej, a czym innym insynuować bez wiarygodnych dowodów. Na razie w reportażu „Bielmo” rzucono błotem w człowieka, który nie żyje od 72 lat. Nie dochowano staranności i rzetelności dziennikarskiej w zbieraniu materiałów, nie zweryfikowano źródeł, nie oceniono wiarygodności rozmówców. Niestety tę część reportażu przygotowano według znanej maksymy: „Prawda już została ustalona, żadne fakty jej nie zmienią”.
Reasumując.
Reportaż bardzo dobrze gra na emocjach widzów. Postawiona teza „musiał wiedzieć” jest wielokrotnie powtarzana. Do jej udowodnienia w ogromnej większości użyte są materiały wytworzone przez aparat represji. Dokumenty SB cytowane są bezrefleksyjnie, bez podstawowej wiedzy historycznej. Wszyscy występujący w materiale świadkowie są anonimowi. Poza jednym wyjątkiem ci, którzy byli ofiarami księży pedofilów pełnią rolę emocjonalnych wypełniaczy zmontowanego materiału, bo ich świadectwa nie mają związku ze stwierdzaną wielokrotnie tezą. Ich słowa mają budzić współczucie, a narrator przypomina co jakiś czas, że współodpowiedzialnym za ich ból jest Karol Wojtyła. Tylko, że autor w najmniejszym stopniu nie udowodnił tego.
***
Proszę nie traktować tego tekstu, jako obrony świętego Jana Pawła II. Nie sądzę, że to jest potrzebne. Istnieje jeszcze domniemanie niewinności, a na oskarżycielach ciąży obowiązek udowodnienia winy. Uznałem, że ze względu na emocje, które wzbudził reportaż, warto przyjrzeć mu się bliżej z punktu widzenia warsztatu. Egzaminu nie zdał. Prawdę można i trzeba dalej poszukiwać.