PUBLICYSTYKA
Bo ja się boję myszy…
Wywiad z Waldemarem Bartoszem, przewodniczącym Zarządu Regionu Świętokrzyskiego NSZZ Solidarność.
- Była kiedyś taka piosenka: „Panie Waldku, Pan się nie boi…”
- To, ale to nie o mnie… (śmiech)
- Zgadza się, chodziło o Waldemara Pawlaka. A czego boi się Waldek Bartosz?
- Kiedyś bałem się dentysty, ale już mi przeszło. Boję się Pana Boga, a ze spraw przyziemnych: myszy. I to strasznie!
- Pamięta Pan serial „Czterdziestolatek - 20 lat później”? Świetnie by się pan odnalazł w roli inżyniera Karwowskiego, bo w styczniu skończył pan 60 lat i nadal jest Pan bardzo aktywny.
- Bardzo dziękuję. Rzeczywiście, cały sekret tkwi w aktywności. Trzeba działać, wtedy nie patrzy się na kalendarz i na PESEL. Będąc cały czas zajętym, nie ma się czasu na myślenie o swoich korzonkach, stawach, zastanawianie się nad samopoczuciem. Ja wstaję wcześnie rano, kładę się późno spać i życie kołem się toczy.
- Wygląda mi na to, że jest Pan gadułą. Miał Pan przez to kłopoty w szkole?
- Lubię pogadać, ale w szkole w ogóle gadułą nie byłem. Przypominam sobie taką historyjkę z dawnych lat. Siedzę sobie na lekcji języka polskiego w kieleckim Liceum Sztuk Plastycznych, które kończyłem. Podchodzi do mnie mój nauczyciel i mówi: „A teraz Bartosz nam powie…” I w tym momencie zacząłem śpiewać pod nosem. Wyszedłem z założenia, że po co mam się odzywać? Nauczyciel jest od tego, żeby mówić, więc nie wyrywałem się specjalnie do rozmowy.
- Chyba Pan nie powie, że jest nieśmiały?
- A właśnie, że powiem! Kto zna moją żonę wie, że to ona jest większą gadułą.
- Małżonkę poznał pan oczywiście w romantycznych okolicznościach…
- Niestety, było z nami zupełnie normalnie co nie znaczy, że moja żona nie jest romantyczką. Ale nasze uczucie nie zrodziło się z iskry, która zapłonęła w jednej chwili. Znaliśmy się kilka lat, zanim podjęliśmy decyzję o ślubie. Byliśmy sąsiadami na stancji. Żona przeniosła się na studia z Warszawy do Lublina, gdzie i ja się uczyłem. Wspólne spędzanie czasu i zainteresowania zrodziły wzajemny szacunek, przywiązanie i miłość. I tak od wielu lat jesteśmy szczęśliwym małżeństwem. Mam nadzieję, że moja druga połowa podziela tę opinię.
- Zanim poznał Pan żonę, łamał Pan inne serca?
- O to trzeba by zapytać moje koleżanki z liceum i studiów, ale zdarzało się, że dostawałem jakiś bukiecik kwiatów z liścikiem.
- Kiedy Pańskie serce zabiło mocniej po raz pierwszy?
- W czwartej klasie podstawówki, czyli wtedy, kiedy zwykle dziewczynki zaczynają się podobać chłopakom.
- Pamięta Pan imię tej pierwszej?
- Jej obraz mam przed oczami do dziś, ale imię… Nie przypomnę sobie…
- Szkoda. Porozmawiajmy o rodzinie. Ma Pan siostrę. Jest do Pana podobna?
- Zupełnie inna, różnimy się charakterami. Jolka to osoba bardzo energiczna, ekstrawertyczna, ja jestem introwertykiem. Poza tym niezmiernie towarzyska, rozgadana, w dzieciństwie mówiliśmy, że jest roztrzepana. Mimo różnic, bardzo się lubimy
- Czym zajmowali się Pana rodzice?
- Mama była urzędnikiem w Radzie Narodowej, a tato nauczycielem. W ogóle ja z siostrą jesteśmy już piątym pokoleniem nauczycieli w rodzinie.
- Istnieje jakiś pieszczotliwy zwrot, którego używa żona zwracając się do Pana?
- Mam taki od dzieciństwa. To „Daduś”.
- Skąd się wziął?
- To skrót od Waldusia…
- Dziękuję za rozmowę.
Dlaczego wiersze pisane przez Waldemara Bartosza przysporzyły mu problemów? Dlaczego z kolegami umawiał się na „solówki”? Skąd miłość i sentyment do sałaty, przyrządzanej na sposób 1-majowy? Na te i inne pytania, znajdziecie odpowiedź już w najbliższą sobotę 7 czerwca w Radiu eM Kielce między godziną 12-15.