PUBLICYSTYKA
Viva la Vive!
Gdy patrzymy na osiągnięcia Vive Targów Kielce z tego roku – mistrzostwo Polski, Puchar Polski oraz awans do finału najbardziej prestiżowych rozgrywek europejskich – można by pomyśleć, że to zespół kompletny. Nic bardziej mylnego... Ten klub w dalszym ciągu jest dopiero w trakcie budowy. I dlatego aż trudno sobie wyobrazić, co będzie dalej.
Konsekwencja i upór – przede wszystkim Bertusa Servaasa, holenderskiego właściciela klubu – oraz oczywiście pieniądze doprowadziły Vive na szczyt. Odwołując się do terminologii alpinistycznej, właśnie znaleźliśmy się na Mount Everest. Bo choć decydujące rozgrywki Final Four Ligi Mistrzów (cztery najlepsze drużyny Europy rywalizują ze sobą na turnieju finałowym w Kolonii) odbywają się w ten weekend i nie znamy jeszcze rozstrzygnięcia, to żółto–biało–niebiescy już są zwycięzcami. Ich atak na szczyt – wykonany w świetnym stylu i tempie – zakończył się powodzeniem w chwili awansu do finału.
Do tego w ubiegły piątek kielczanie mogli cieszyć się z dziesiątego mistrzostwa Polski. Szczypiorniści Vive, po dwóch gładkich zwycięstwach w Kielcach nad Orlenem Wisłą Płock, zwyciężyli raz jeszcze na terenie przeciwnika. Tam emocji było zdecydowanie najwięcej, ale zawodnicy Bogdana Wenty po raz kolejny pokazali klasę i swoją wyższość nad rywalem w kluczowym fragmencie spotkania.
– Jako drużyna gramy lepiej niż w ubiegłym sezonie. Jesteśmy teraz prawdziwym zespołem! Piłka ręczna to nie jest gra indywidualna – cieszył się po tym triumfie Servaas, po raz kolejny nawiązując do hasła klubowego: „Gramy razem”. I rzeczywiście ta harmonia jest widoczna. Dużo dobrego zrobiło letnie przewietrzenie szatni – słabsze ogniwa odpadły, dołączyli świetni zawodnicy. Ivan Cupić, Manuel Strlek, Venio Losert i przede wszystkim Krzysztof Lijewski pozwolili kieleckiej drużynie utrzymać wysoki poziom przez cały sezon. To głównie dzięki nim Vive jest mocniejsze niż rok temu.
I to nie tylko dlatego, że ci zawodnicy potrafią grać w piłkę ręczną. Bo na przykład Mateusz Jachlewski na lewym skrzydle tak się zmobilizował, że w ostatnich miesiącach wręcz brylował na polskich i europejskich parkietach. A wcześniej częściej zawodził niż zachwycał.
Mistrzostwo Polski – przy takim potencjale – mogło jednak uchodzić za coś oczywistego, wręcz obowiązek Vive. Ale już awans do finałowego turnieju Ligi Mistrzów musi zasługiwać na szacunek najwyższy – do tej pory żadnej polskiej drużynie ta sztuka się nie udała. Na szczęście balonika nikt w Kielcach pompować nie zamierza. Wręcz przeciwnie – z ulicy Robotniczej, przy której mieści się siedziba klubu, bije duży spokój. – Nasze cele na ten sezon zrealizowaliśmy. Do Kolonii jedziemy z podniesioną głową – mówi Servaas.
To właśnie szeroka perspektywa holenderskiego wizjonera musi budzić podziw największy. Bo gdy dla innych ten sukces mógłby być etapem finalnym, dla niego jest początkiem drogi. Vive myśli o przyszłości nieustannie i już podejmuje pewne decyzje. Ostatnio poznaliśmy chociażby nowego skrzydłowego, który do Kielc trafi dopiero za rok. Tobias Reichmann, reprezentant Niemiec, to zawodnik już doświadczony, ale jeszcze przez kilkanaście miesięcy będzie mógł rozwijać się w Bundeslidze. Wszystko po to, by w dniu przybycia do Vive stać się z miejsca jednym z liderów drużyny.
Drużyny, która – przypomnijmy – walczy w ten weekend o najwyższe europejskie laury. Pierwszy mecz, półfinał z Barceloną, rozegra w sobotę o godz. 15.15. W niedzielę o tej samej porze mecz o 3. miejsce, finał zaś o godz. 18. W drugiej parze półfinałowej rywalizować będą THW Kiel i HSV Hamburg.
Tomasz Porębski