SPORT
Borkowski: Wcześniej czułem lęk przed zmęczeniem. Teraz uwolniłem rezerwy
Kilka dni temu Mateusz Borkowski, pochodzący z Krynek k. Starachowic, został halowym mistrzem Europy w biegu na 800 metrów. Zapraszamy do lektury wywiadu z 24-latkiem, którego celem na najbliższe miesiące jest uzyskanie minimum na igrzyska olimpijskie w Tokio.
– Minęło kilka dni od największego sukcesu w twojej dotychczasowej karierze. Emocje opadły?
– Emocje ostygły, chociaż nie ukrywam, że było bardzo mało czasu na odpoczynek. Tydzień po mistrzostwach był bardzo obfity. Cały czas wyjazdy, spotkania, wywiady. Te dni poświęciłem na miniroztrenowanie. Miałem tylko cztery treningi. Jestem jednak już na zgrupowaniu w Wałczu, gdzie wszedłem w trening pod igrzyska olimpijskie.
– Na halowych mistrzostwach Europy rozbiłeś bank. Najpierw w półfinale pobiłeś rekord życiowy (1.45,79). W finale popisałeś się kapitalnym finiszem, przegrywając tylko z Patrykiem Dobkiem – największą sensacją zawodów w Toruniu, a pewnie i całego sezonu halowego. Taki był plan na ten finał?
– Oba biegi były magiczne. Ustanowiłem bardzo dobry wynik, szczególnie jak na halę. Co do finału… nie wiem, jak to zrobiłem. Przez 600 metrów biegłem ostatni. Straciłem bardzo dużo siły w półfinale. Po tym dystansie coś mnie puściło i zacząłem bardzo mocno finiszować. Kiedy zobaczyłem, że zacząłem dochodzić czołówkę, postawiłem wszystko na jedną kartę, aby dojść liderów. Nie było łatwo, ale dziwie się, że byłem drugi. Wyprzedziłem znane nazwiska: Kszczot, Webb, Boss. Potwierdziłem, że nazwiska nie biegają. Najważniejsza jest dobra dyspozycja i taktyka.
– Czy w ostatnim czasie z trenerem Stanisławem Jaszczakiem zmodyfikowaliście trening?
– Trener perfekcyjnie przygotował mnie pod trzy biegi. Forma była bardzo dobra. Najważniejsza jest jednak głowa. Z niej biorą się rezerwy. Jeśli chodzi o trening, to przeprowadziliśmy kilka zmian. Ta najważniejsza to dołożenie dodatkowej jednostki na siłowni.
Zaczęliśmy bardzo mocno trenować. Rozpocząłem współpracę z psychologiem. Pomaga mi podczas ciężkich zajęć. Trzeba być na nich w pełni skupiony… i nie bać się zmęczenia. Wcześniej odczuwałem przed nim lęk, być może nie dawałem z siebie sto procent. Później na zawodach nie byłem tak zmęczony, jakbym chciał. Były rezerwy.
Teraz na treningach widzę przesunięcie progu tlenowego. Przykładowo, kiedy wcześniej biegałem 4 x 400 metrów w 52 sekundy, to teraz robię to w 50 sekund i czuję się dobrze. Wszystko idzie w dobrym kierunku. Teraz rozpoczynamy przygotowania do sezonu letniego z bardzo fajnego pułapu, co będzie działać z korzyścią.
– Musiałeś w jakiś sposób przełamać się do współpracy z psychologiem?
– Takie rozwiązanie polecił mi trener Jaszczak. Wcześniej biegał u niego Adam Kszczot. On do tej pory współpracuje z profesorem Janem Blecharzem. Trener widział pozytywne rezultaty. Spróbowałem. Ktoś może pomyśleć, że jeżeli współpracuje się z psychologiem, to ma coś nie tak z głową. To jest jednak osoba, która pomaga. Pozwala uwolnić rezerwy, które są w głowie. Kiedyś bałem się startować. Teraz chcę to robić, aby sprawdzić na jakim jestem poziomie.
– Być może ten aspekt mentalny pomógł w tym, aby nie wybić się z rytmu, po tym jak w półfinale zostałeś zdyskwalifikowany za rzekome przepychanki z Andreasem Kramerem. Na szczęście kontrprotest polskiej delegacji wszystko wyjaśnił.
– Był stres, ponieważ pobiegłem bardzo fajny wynik. Może miałbym nawet „wywalone” na finał, byle tylko wpisać tę życiówkę. Co do dyskwalifikacji, wiedziałem, że nie zrobiłem nic złego. Pilnowałem się, aby nie zabiec mu drogi. Rozmawiałem z nim po biegu. Sam przyznał, że nie widział nic złego z mojej strony. Nie było faulu. Była delikatna przepychanka, ale to normalne przy sporcie kontaktowym. Na pewno przyznałbym się do winy.
– Mateusz, wróćmy do korzeni. Wszystko zaczęło się w Krynkach w gminie Brody. Od zawodów, również tych ulicznych, w naszym województwie.
– Swoją karierę zawdzięczam panu Sylwkowi Dudkowi, swojemu pierwszemu trenerowi. Później potrzebowałem czegoś większego, nowych bodźców. Uwielbiam wracać do Krynek. Kocham moją wieś. Są tam piękne tereny do biegania. Ludzie często pytają mnie, gdzie to jest. Kiedy sobie wszystko wygooglują, to są zachwyceni. Cieszę się, że jako chłopak z małej wsi wbiegłem na tak wysokie progi.
– Co było najtrudniejsze w drodze na światowy poziom?
– Myślę, że rozłąki z rodziną. W wieku 17 lat wyjechałem do Ostrowca, gdzie mieszkałem w internacie. Po maturze trafiłem do Łodzi. To najtrudniejsze. Do tego przygotowania, bo ciężkie treningi bardzo bolą. Polubiłem to. Gdybym tego nie zrobił, to pewnie byłoby już po karierze.
Swoją przygodę rozpoczynałem od biegów ulicznych. Pojawiły się puchary, medale, nagrody. Polubiłem rywalizację. To wszystko motywowało mnie do szybszego biegania.
Długo moimi idolami byli Adam Kszczot i Marcin Lewandowski. Zawsze chciałem sobie zrobić z nimi fotkę lub zdobyć autograf. Ostatnio, po zawodach w Toruniu, jadłem kolację z Adamem. Powiedziałem mu: „kurczę, teraz siedzimy i rozmawiamy, a ja zawsze marzyłem, żeby kiedyś startować u twojego boku. Teraz możemy pogadać jak koledzy”. To niesamowite uczucie. Warto mieć wzorce do naśladowania. Zabawa przerodziła się w pasję, a teraz jest sposobem na życie.
– Celem na ten sezon są igrzyska olimpijskie. Minimum do Tokio wynosi 1.45,20. Musisz pobić „życiówkę”. Występ w Toruniu pokazał, że nie powinno stanowić to problemu.
– Zwykle przeliczenie z hali na stadion to sekunda szybciej. To teoretycznie da minimum. Na wszystko jednak trzeba zapracować i pokazać na bieżni. Rozpoczynam od większego pułapu tlenowego. Z tego większego pułapu tlenowego startuje. Będzie łatwiej. Jest motywacja. Pokazałem sobie, że mogę wygrywać z najlepszymi. Wierzę, że zrobię kwalifikację, a w Tokio zaprezentuje się z dobrej strony.
– To na koniec. Powiedz, co jest w powietrzu w Krynkach, że wychowują się tam olimpijczycy. W 2000 roku do Sydney pojechał pochodzący z tej miejscowości Rafał Wójcik.
– Chciałbym drugim olimpijczykiem. Rafał pisał do mnie po tym jak zdobyłem medal w Toruniu. To bardzo miłe. Nie znamy się osobiście, ale wiem kim jest. Chciałbym reprezentować moją miejscowość i województwo na najważniejszej imprezie. Taki jest cel i marzenie, któremu teraz jest wszystko podporządkowane. Najważniejsze, aby przygotowania przebiegły w pełnym zdrowiu.
– Dziękuję za rozmowę.