PUBLICYSTYKA
Z cyklu: Bajki dla dorosłych. Co by tu zmalować?


Za siedmioma łąkami dla psów, siedmioma ścieżkami rowerowymi i siedmioma zlikwidowanymi parkingami było sobie miasteczko. Panowała w nim demokracja, ale nie tak barbarzyńska jak w greckich polis, bo głosować tam mogły kobiety. Ba! Mogły nawet rządzić!
I to właśnie kobieta sprawowała w miasteczku władzę wraz ze swą inkluzywną ekipą, w egzekutywie której było tyle samo panów co pań, bo wybranka ludu nie chciała nikogo wykluczać. Niektórzy mieszkańcy mówili na domek, w którym urzędowała - Zielona Budka, a na nią samą - Zielona Żabka. I nie dlatego, że miała zielono w głowie, bynajmniej. Po prostu uwielbiała wszystko co zielone. Jadła wyłącznie gotowaną brukselkę, „Anię z Zielonego wzgórza” znała na wyrywki, „Zieloną granicę” oglądała do poduszki, a budziła się przy dźwiękach kapeli Greenday. Należała też do postępowego kościoła Zielonej Matki Ziemi i pokornie wypełniała przykazania Najwyższego Kapłana - Zielonego Brata, mieszkającego za nie tak bardzo odległą granicą.
Pewnego dnia Zielona Żabka obudziła się i wykrzyknęła:
- Eureka!
Przemyła szybko buzię, „Zielonym jabłuszkiem”, włożyła robocze adidasy, wskoczyła na rower i popedałowała do Zielonej Budki. Zwołała egzekutywę Zielonych Ludzików, jak gawiedź nazywała jej najważniejszych urzędników. Gdy zaciekawieni usiedli w sali konferencyjnej, ona wstała, położyła dłoń na sercu i oświadczyła patetycznie niczym Martin Luter King:
- Miałam sen!
- Mianowicie? - zastrzygł uszami Politykuś Gburek.
- Przemalujemy miasto na zielono!
Zapadła przygnębiająca cisza.
- Ca-całe? - bąknął Okularek Sportuś. - Czy nie jest już dostatecznie zielone?
- A skąd weźmiemy pieniądze na farbę? - zaniepokoiła się Pieniążkowa Panienka.
- Jak to skąd? Weźmiemy kredyt!
- Ale przecież leżymy wśród licznych zielonych wzgórz, mamy wzorowo zapuszczony park, skwery, łąki kwietne, a nawet nowiutki, zupełnie nieużywany ogród między dwupasmówką w centrum. Rynek też cały w krzakach, nie to co te golce bez drzew w Paryżu, Sewilli, Berlinie, Mediolanie, Madrycie, Wiedniu, Rzymie. A nawet Brukseli - prychnęła ze wzgardą Pieniążkowa Panienka.
- I pożyczamy mieszkańcom wrotki, żeby nie jeździli autkami, bo emitują - jęknął Gburek. - Zaś na placu Równości zasadziliśmy dżunglę. To może wystarczy?
- Nie, nie, moi drodzy! - pokręciła energicznie głową Zielona Żabka. - Nie wiecie, czym jest wizja! Co to za władza, co nie ma wizji?!- palnęła pięścią w stół, aż podskoczyła butelka wody mineralnej, bez CO2 oczywiście. - Dziś wszystko musi być zielone! Domy, szpitale, kościoły, krawężniki - wszystko! I bieżnia na stadionie lekkoatletycznym! Skoro na piłkarskim jest zielona murawa, to tam też może!
- I n i c w innym kolorze?!
- No nie… - zreflektowała się Zielona Żabka. - Ławeczki zrobimy tęczowe.
- Ufff… westchnął Okularek Sportuś, ale tak, żeby nie słyszała.
Jak postanowiła, tak zrobili i w ciągu miesiąca wszystko w mieście było zielone. A gdy już było, Zielona Żabka zaczęła zastanawiać się, czy nie rozkazać mieszkańcom, by ubierali się wyłącznie w zielone kubraczki. Bo teraz jako jedyni nie pasowali do jej koncepcji.
Ale to już inna bajka.