KULTURA
„Teraz zdrowotnie tego bym nie dźwignął”
Rozmowa z Konradem Łęckim, reżyserem filmu „Wyklęty”
- Już wiemy, że „Wyklęty” wejdzie na ekrany kin. Opowieść skupia się na losach Franciszka Józefczyka pseudonim „Lolo”. To fikcyjna postać.
- Nasz bohater odgrywany przez Wojciecha Niemczyka jest w pewnym stopniu postacią fikcyjną. Jego historia to połączenie życiorysów żołnierzy podziemia niepodległościowego, którzy faktycznie po wojnie nie złożyli broni i z różnych przyczyn walczyli z nowym systemem. Większość przedstawionych w filmie wydarzeń miało miejsce w rzeczywistości. Drastyczność zawarta w produkcji wynika z tego, że tak rzeczywiście było. Nic nie koloryzujemy, wręcz przeciwnie. Czasami nawet musieliśmy trochę łagodzić przekaz. Możemy uznać, że „Wyklętego” zbudowaliśmy na faktach.
- Połączeniem jakich postaci jest „Lolo”?
- Główny bohater ma w sobie sporo z Józefa Franczaka „Lalka”, ale nie nakręciliśmy jego losów. To postać, która stała się osią naszego „Lolo”, w którym znajdziemy także pierwiastek Franciszka Przysiężniaka, zwłaszcza wątek rodzinny. Inspirowałem się także Zdzisławem Brońskim „Uskokiem”. Te postaci pojawiające się obok również odnoszą się do prawdziwych osób. Na przykład dowódca „Wiktor”, w którego wciela się Marcin Kwaśny jest troszkę wzorowany na Dekutowskim „Zaporze”. Życiorysy tych wszystkich osób były bardzo skomplikowane. Zależało mi na tym, by pokazać przekrój podziemia i złożoność sytuacji, w której znaleźli się Żołnierze Wyklęci na przykładzie tego jednego bohatera.
- Chodzi o uzyskanie efektu uniwersalności tej historii?
- Też. Chodzi o próbę ukazania dramatu tamtego pokolenia i jego dylematów. W działalność opozycyjną wówczas było zaangażowanych około 200 tysięcy Żołnierzy Wyklętych. Ta „wyklętość” w filmie ma dwa znaczenia. Z jednej strony to sposób traktowania tych ludzi przez urząd bezpieczeństwa, a z drugiej to stan psychiczny człowieka ściganego, przebywającego dłuższy czas w ukryciu.
- Film niemal w stu procentach nakręcony został w województwie świętokrzyskim, ale nigdzie nie ma mowy o tym, że te wydarzenia miały miejsce w Kielcach czy w okolicach. Ta historia mogła się zdarzyć wszędzie w Polsce.
- Dokładnie tak. Wszystkie 67 dni zdjęciowych zrealizowaliśmy w naszym regionie. Kielce też „zagrały” w filmie. Jednak te wydarzenia mogły mieć miejsce w okolicach Rzeszowa czy Lublina, wszędzie, gdzie Żołnierze Wyklęci sprzeciwiali się komunistom. Specjalnie nie chcieliśmy mówić, w którym regionie się to dzieje.
- Pamiętam problemy, z którymi jako twórcy filmowi borykaliście się. Towarzyszyły wam problemy finansowe, ale też trudne warunki na planie zdjęciowym. Czy była to droga przez ciernie?
- Nie ukrywam, było bardzo ciężko. Nie kręciliśmy filmu amatorskiego, lecz w pełni profesjonalny film historyczny. Takie produkcje wymagają odpowiedniego nakładu finansowego. Nie mieliśmy wielu działów, jak to zwykle bywa przy dużych produkcjach. Oczywiście znalazło się grono ludzi dobrej woli, którzy pomagali na różne sposoby. Szczerze się przyznam, że drugi raz nie zdecydowałbym się na coś podobnego. Mam dosyć takich warunków pracy. Myślę, że teraz zdrowotnie tego bym nie dźwignął. Stanie po 10 godzin w mrozie z mokrymi butami na nogach to nie jest rzecz wskazana. Cała ekipa również wykonała heroiczną pracę. Jedna osoba łączyła w sobie kilka funkcji, dlatego było ciężko, bo trzeba było zrobić kilka rzeczy naraz. To ludzie, z którymi przez to wiele mnie łączy. Film powstał dzięki takim osobom jak fotograf Wojciech Marczak. Inwencja twórcza tych wszystkich ludzi pomagała, gdy ja przeżywałem kryzys. A zdarzało się to kilkakrotnie. Zwłaszcza przy scenach dużych, w których udział brała duża liczba statystów, militaria, pojazdy. Ogarnięcie tego wszystkiego było trudne. Po takim dniu zdjęciowym nie byłem w stanie się ruszyć. Nie skarżę się, bo skoro podjąłem taki temat, musiałem się z tym liczyć. Jednak przerosła mnie skala zmęczenia.
- Po wszystkich przygodach znalazł się dystrybutor filmu, Kondrat-Media. Jakie pierwsze opinie?
- Trudno mi o tym mówić. Generalnie film się podoba. To mnie cieszy, bo miałem pewne obawy. Odbyło się kilka zamkniętych pokazów dla osób z branży. Słowa, które usłyszałem budują we mnie optymizm, ale mocno umiarkowany. Nie mam już większego dystansu, bo spędziłem dwa lata na planie, widzę codziennie ten materiał, żyję tym filmem, dużo o nim rozmawiam. Gdy słyszę opinie, że „Wyklęty” jest filmem nie ustępującym poziomowi „Wołynia” Smarzowskiego to chyba mogę być spokojny.
- Kiedy widzimy się w kinie?
- 3 marca 2017 roku. Na ten dzień planowana jest oficjalna premiera filmu. Niewykluczone, że wcześniej odbędzie się pokaz specjalny z udziałem Prezydenta RP Andrzeja Dudy.
Dziękuję za rozmowę.
Dariusz Skrzyniarz