SPORT
Smyła: Okazało się, że warto poczekać na niektórych piłkarzy
– Zgrzeszyłbym, gdybym narzekał, że mamy tylko punkt. Nie mogę zgodzić się jednoznacznie, że Górnik zasługiwał na zwycięstwo. To był remis bez wskazania – powiedział Mirosław Smyła, trener Korony Kielce po spotkaniu z Górnikiem Zabrze.
Sobotni mecz na dole tabeli PKO Ekstraklasy nie przyniósł zbyt wielu emocji. Więcej klarownych sytuacji wypracował Górnik, ale w trudnych momentach "żółto-czerwoni" mogli liczyć na dobrze dysponowanego Marka Kozioła. Korona najbliższej strzelenia gola była w 57. minucie, jednak mocny strzał Erika Pacindy kapitalną paradą zatrzymał Martin Chudy.
– Graliśmy na grząskim boisku. Jednym i drugim przysporzyło to sporo problemów, dynamika gry była spowolniona. Taka jest pogoda, więc musimy zostawić to z boku. Należy cieszyć się, że oprócz walki było kilka ciekawych sytuacji. Mam nadzieję, że mimo wyniku 0:0 kibice nie nudzili się. Cenimy ten punkt. Szczególnie jestem zadowolony z trzydziestu minut drugiej połowy, których esencją był piękny strzał Erika Pacindy. Końcówka była nerwowa, ratowaliśmy się, ale od tego są zawodnicy na boisku – wyjaśniał Mirosław Smyła.
Bardzo dobre zawody w środku pola rozegrał Milan Radin. Serb zastąpił w składzie zawieszonego Ognjena Gnjaticia.
– Subiektywnie oceniając, to dla mnie najlepszy zawodnik tego meczu. W pierwszej rundzie wytworzył się taki układ, że wielu piłkarzy mnie nie przekonywało. W perspektywie czasu okazało się, że warto na nich poczekać. Jest efekt. Milan nas nie zaskoczył, bo on tak wygląda od dłuższego czasu. Zagrał odpowiedzialnie, dużo biegał, zaliczył sporo odbiorów. Kawał piłkarza. Tak prezentował się już na obozie. Możemy na niego liczyć – chwalił swojego podopiecznego szkoleniowiec "żółto-czerwonych".
Całe spotkanie w ataku kieleckiej drużyny zaliczył Bojan Czeczarić, który również zasłużył na pozytywną ocenę.
– Bardzo wartościowy piłkarz. Na bramki przyjdzie jeszcze czas. Miał jedną okazję, którą wypracował mu Milan Radin. Poza tym ciężko harował. Miałby asystę, gdyby bramkarz nie wyciągnął strzału Erika Pacindy. Wygrywał pojedynki z silnymi obrońcami. Należy mu się pozytywna ocena. Odradza się w nim chęć gry w piłkę nożną. To świadczy o tym, że dobrze inwestujemy – wyjaśniał Mirosław Smyła.
Przed sobotnim meczem największym znakiem zapytania w składzie Korony była obsada lewej obrony. Pod nieobecność kontuzjowanych Michała Gardawskiego i Nemanji Mileticia, trener Mirosław Smyła postawił na prawonożnego Grzegorza Szymusika.
– Grzesiek był do tego przygotowywany. Grał bardzo dobrze. Cenie sobie jego inteligencję. Chłopak wiedział jak dostosować się do pozycji. Nie zaszkodził drużynie, tylko pomógł. To trzeba podkreślić. Nigdy nas nie zwiódł, mocno w niego wierzę. To pozytywna postać w naszej szatni – tłumaczył szkoleniowiec "żółto-czerwonych", który w na ostatnie minuty wpuścił na boisko Dawida Lisowskiego (był to dla niego debiut w PKO Ekstraklasie).
– Oby jak najwięcej takich odkryć i sytuacji, kiedy wchodzi junior. Fajnie, ponieważ wszedł nie dlatego, że chcemy coś zareklamować, tylko na to zasłużył. Bardzo sobie cenię to, że Dawid zagrał, odebrał piłkę, dograł, pobiegał i zebrał kawałek doświadczenia. Próbujmy dalej tak to pielęgnować. Myślę, że w perspektywie czasu będziemy się cieszyć z kolejnych naszych koroniarskich piłkarzy – skwitował szkoleniowiec Korony.