PUBLICYSTYKA
Kiej ostatki, to ostatki!
Trwają ostatnie dni karnawału.W dawnej Polsce powiadano, że w „zapuśny” lub „combrowy” czwartek tyle razy należy próbować boczku i słoniny, ile razy kot ogonem ruszy.
Do naszych czasów przetrwał zwyczaj objadania się w tłusty czwartek ponad miarę pączkami i faworkami. Niegdyś nie mogło też zabraknąć smażonych na tłuszczu słodkich racuchów, blinów i pampuchów. I był to tylko wstęp do szaleństw ostatnich dni przed Popielcem, kiedy to w domach każdy mógł najeść się do syta przed nadchodzącym Wielkim Postem, a w karczmach „drzazgi szły z podłogi” od skocznych obertasów, szfajerów, mazurów, krakowiaków , szuraków i innych tańców.
W zapusty w karczmach zbierały się i tańczyły stateczne gospodynie. Zachęcano je do zabawy śpiewając: Kiej ostatki, to ostatki, cieszcie się dziouchy i matki, kiej ostatki to ostatki, niech tańcują wszystkie babki... W niektórych regionach kraju zachowały się ślady dawnych zwyczajów: ścinanie śmierci, mięsopusta, zabijanie grajka oraz liczne pochody tajemniczych przebierańców. Chodziło o jedno: nabawić się i najeść na długie postne miesiące.
Ale skąd się wzięły pączki?
To specjalność kuchni wiedeńskiej. Istnieje legenda mówiąca, że zostały wynalezione podczas oblężenia Wiednia przez niejaką panią Krapf, która upiekła je specjalnie dla obrońców. Pączki nadziewane są konfiturą różaną, marmoladą lub masą migdałową. Smaży się je w głębokim tłuszczu, a następnie – po odsączeniu na bibule – posypuje cukrem pudrem lub pokrywa lukrem. Jędrzej Kitowicz podaje, że wykwintny pączek godny najlepszego stołu był tak pulchny, tak lekki, że ścisnąwszy go w ręku, znowu się rozciąga do swej objętości, a wiatr zdmuchnąłby go z półmiska. Pączki jadane na wsi przeciwnie, były solidne, wielkie, dobrze wypełnione marmoladą lub powidłami i dość twarde, tak, iż można było tym specjałem nabić niezłego guza.
Wedle cukierników w prawdziwym pączku jedną trzecią całości powinna zajmować marmolada. Nikt tego nie sprawdza, ale na co dzień różnie bywa. W tłusty czwartek pączki muszą być nadziane nad miarę, mocno lukrowane, pyszne jak nigdy. Kiedyś cukiernicy mieli problem, bo nie chciały one rosnąć z ciężką marmoladą w środku, ale teraz pieką puste i dopiero później nadziewają. Prawdziwy pączek musi po naciśnięciu dwoma palcami wrócić do pierwotnej objętości i mieć złotą obwódkę wkoło.
Co prawda tłusty czwartek już za nami, ale może się przyda: Jeden pączek to około 150 kalorii... Żeby to spalić, potrzebujemy 30 minut szybkiej gimnastyki: skłony, skręty, wymachy, przysiady lub 30 minut gry w siatkówkę. Zatem, bez szaleństw drogie panie, bez szaleństw przed środą popielcową…
Dorota Kosierkiewicz
Ramka
A gdyby ktoś nie najadł się w miniony czwartek do syta, podajemy przepis na ten specjał:
4 szklanki mąki
60 g drożdży
60 g masła (stopionego i przestudzonego)
6 żółtek
4 łyżki cukru
400 ml mleka
łyżeczka spirytusu
marmolada różana
olej
Drożdże łączymy z odrobiną cukru, mąki i ciepłego, ale nie gorącego mleka. Mieszamy i zaczyn odstawiamy w ciepłe miejsce na około 20 minut. Kiedy wyrośnie, dodajemy mleko, pozostały cukier, mąkę, masło oraz żółtka. Wyrabiamy ciasto na gładką i elastyczną masę. Następnie przekładamy do oprószonej mąką miski, przykrywamy ściereczką i odstawiamy w ciepłe miejsce na około 1,5 godziny. Formujemy pączki i smażymy na oleju.
Smacznego!
Dorota Kosierkiewicz