SPORT
Petrow: Przyjechałem mając 800 dolarów. Ci, którzy nas atakują, to nie ludzie
Kyryło Petrow wrócił do Korony Kielce w okolicznościach, w których nie chcielibyśmy, aby doszło. Środkowy obrońca pomógł zespołowi w końcówce pierwszoligowego sezonu. Teraz przedłużył kontrakt i jeśli pozwoli zdrowie, to powinien być mocnym punktem defensywy „żółto-czerwonych”. Zapytaliśmy go o ostatnie, bardzo trudne miesiące, które upływają pod znakiem zbrojnej agresji Rosji na Ukrainę. Nie zabrakło też tematów stricte piłkarskich. Zapraszamy do lektury.
– Kyryło, rozmawiamy pod koniec obozu w Warce. Jakie odczucia po przygotowaniach?
– Były krótkie, ale intensywne. Na obozie skupiliśmy się bardziej na taktyce. Wcześniej, jeszcze w Kielcach, większy nacisk był położony na motorykę. Szlifujemy stałe fragmenty gry. Rywalizacja w zespole jest bardzo duża. Wszystko zweryfikuje sezon. Musimy nabrać jeszcze trochę świeżości, bo teraz mamy zmęczone głowy i ciężkie nogi. Myślę, że po czterech, pięciu kolejkach będzie widać, na co nas stać, czy ten zespół pasuje do ekstraklasy.
– Dołączyłeś do Korony w trakcie sezonu i dołożyłeś dużą cegiełkę do awansu. Latem nie brałeś pod uwagę innego scenariusza, niż pozostanie w Kielcach?
– Nie patrzyłem na inne warianty. Kiedy przyszedłem do Korony, od razu powiedziałem, że jeśli wywalczymy awans, to zostaję. Na początku musiałem porozmawiać z prezesem Kołosa Kowaliwka, poczekać na rozwój sytuacji na Ukrainie. Dla mojej rodziny byłoby lepiej być w kraju. Dzieci mają tam znajomych, szkołę, łatwiej im funkcjonować. Tutaj muszą uczyć się wszystkiego na nowo. Ale to jest wojna, nie wiadomo, kiedy dobiegnie końca. W pierwszej kolejności muszę zatroszczyć się o najbliższych.
– Jak wyglądał twój powrót do Kielc, do których przyjechałeś na początku marca.
– Wyjechałem z Kijowa 25 lutego, następnego dnia po pierwszych wybuchach. Pojechałem pod granicę z Polską, gdzie mam rodzinę. W ciągu kilku dni skontaktowali się ze mną Kamil Sylwestrzak i Kamil Kuzera z żoną. Odezwał się ze mną też trener z Włoch, z którym współpracowałem w Azerbejdżanie i jeszcze jeden kolega z Mołdawii. Każdy oferował pomoc. Kielce były dla mnie najlepszym wyborem. Znałem miasto, sporo ludzi. Zadzwoniłem do kierownika drużyny. On wszystko zorganizował.
Na granicy spędziliśmy dobę. To było straszne, kiedy obserwowało się matki z dziećmi, które stały w kolejce. To był początek marca, jeszcze było bardzo zimno. Rozpalano ogniska, matki trzymały dzieciaczki na rękach. Kiedy to wspominam mam ciarki na ciele. Moja rodzina spała w samochodzie. Ja chodziłem i prosiłem, aby ktoś się ogrzał w środku, choć na chwilę. Nikt nie chciał wychodzić z kolejki, bo bał się, że straci miejsce i wszystko się przedłuży.
– Jak wyglądał powrót do drużyny.
– Szybko porozmawiałem z trenerem. Chciałem być w treningu. W tamtym momencie nie wiedziałem, co będzie z rozgrywkami na Ukrainie. Mogłem przecież zostać wezwany, aby wznowić zajęcia w klubie. Z biegiem czasu powiedziałem, że jeśli będzie potrzeba, to mogę podjąć rozmowy w sprawie gry w Koronie. Trener Ojrzyński nie znał mnie, dlatego to wyglądało jak testy. Jednak szybko podpisałem kontrakt.
– Ciężko było się odciąć i skupić na grze?
– Bardzo. Na początku wojny cały czas siedziałem w telefonie i sprawdzałem wiadomości. Kontaktowałem się z rodziną i ze znajomymi. Nikt nie wiedział, co będzie za kilka minut, gdzie spadnie bomba. Zastanawiałeś się, czy dożyjesz następnej godziny. Nie mogę nawet myśleć, co ciągle przeżywają ludzie w dużych miastach na wschodzie kraju. Tam nie ma wody, prądu. Są ogromne zniszczenia. Ci, którzy nas atakują to ku*wy, nie ludzie. Nie mogę o tym rozmawiać ze spokojem.
– Jak jest teraz? Ten początkowy szok minął, ale wojna budzi olbrzymi strach.
– Podczas przerwy między rozgrywkami byłem w Kijowie. Długo było normalnie, ale tuż po moim wyjeździe, znów spadły bomby i zginęli ludzie. Nie mamy spokoju. Trwa wojna. Ona nie dotyczy tylko kilku najbardziej nękanych miast, ale całego kraju.
– Piłka pomogła ułożyć myśli?
– Przez pierwsze dwa, trzy tygodnie ciężko było skupić się na zadaniach. Miałem sieczkę w głowie. Później, krok po kroku, było lepiej. Uśmiechy chłopaków, normalność, pozwoliły ukoić nerwy. Początkowo mieszkaliśmy w hotelu pod Kielcami, który przeznaczono dla Ukraińców. Malutki pokój, pięć osób, jedna toaleta dla wszystkich. Przyjechałem do Polski bez pieniędzy. Miałem tylko 800 dolarów. Później trochę pieniędzy dała mi mama. Musiałem wszystko liczyć, aby starczyło na potrzeby dzieci. Rodzina jest wszystkim, a dopiero później piłka. Kiedy jednak wychodzę na boisko, to liczy się tylko gra.
– Wskoczyłeś do drużyny w trudnym momencie. Pomogłeś jej w końcówce sezonu. Z boku wyglądałeś jak profesor. Jakie są twoje wrażenia?
– Przez dziesięć wcześniejszych lat grałem w ekstraklasie. Musiałem udowodnić swoją klasę. Nie mogłem być niczym wystraszonym. W pierwszych tygodniach, kiedy jeszcze nie grałem, obserwowałem mecze. Widziałem w jakiej lidze przyjdzie mi rywalizować. To nie był najwyższy poziom. Lubię grać w piłkę. Nic więcej. Gram najlepiej, jak potrafię. Jeśli ktoś z boku to widzi coś więcej, chwali, to bardzo miłe.
– Awans smakował wyjątkowo, ale rodził się w bólach.
– Każdy mecz to była walka. Moim zdaniem, to wyjdzie z korzyścią dla tej drużyny. To było bardzo mocne przetarcie dla mniej doświadczonych zawodników. Przekonali się, że nie od razu zostaje się z gwiazdami. To ich zahartowało, dało szybszy rozwój. Nigdy nie doświadczyliby tego na treningach albo sparingach.
– Paradoksalnie, Koronie będzie łatwiej w ekstraklasie? Tutaj będzie więcej wyrachowania, taktycznej gry. Zmieni się też rola zespołu, nie będzie już faworytem każdego spotkania.
– Musimy grać swoją piłkę. Nie dostosowywać się do rywali. Mamy dobry sztab. Jeśli będziemy realizować swoje plany na poszczególne mecze, to będzie dobrze. Głowa jest najważniejsza. Ekstraklasa ma inną otoczkę, ale to nie może nas przerażać, tylko dawać motywację. Każde spotkanie będzie wielkim świętem.
– Jakiej Korony możemy spodziewać się w ekstraklasie?
– Jeszcze nie mogę odpowiedzieć na to pytanie. Widzę dużo podobieństw do mojego poprzedniego klubu. Nie mieliśmy mocnego zespołu, ale stworzyliśmy drużynę. To dało nam dwa razy awans do europejskich pucharów. Zajęliśmy czwarte miejsce w mocnej lidze. Tam jeden walczył za drugiego. Teraz też mamy trenera, który nas świetnie motywuje. Nie mamy gwiazd, które być może są w innych klubach. Naszą siłą może być jedność. Walczymy o coś więcej. Za rodziny, za swoje nazwisko. Teraz jesteśmy tutaj, ale przecież w życiu wiele może się zmienić i wtedy warto mieć wyrobioną markę.
– Wróciłeś do Korony po 10 latach. Wtedy odszedłeś z powodów prywatnych i finansowych. Jak jest teraz, jak zmienił się klub?
– Pamiętam, jakie mieliśmy problemy. Kiedy już odszedłem, chłopaki czekali w szatni na decyzję o finansach. Kontaktowałem się z nimi. Później słyszałem, że nie najlepiej było za Niemców. Teraz wszystko jest dobrze. Przekonałem się o tym. Pensje przychodzą na czas, w klubie niczego nie brakuje. Jest dobra organizacja. Prezes i dyrektor odpowiadają na każde pytanie. Oby tak było cały czas.
– Czego, poza zdrowiem, życzyć Wam na najbliższy sezon?
– Musimy zostać w ekstraklasie. To najważniejsze. Im wyższe miejsce zajmiemy, tym lepiej.
– Dziękuję za rozmowę.