SPORT
Jabłoński: Złożyłem idiotyczne deklaracje. Z tego trzeba zrobić nagłówek
– Głównym autorem utrzymania jest trener Kamil Kuzera, ale należy pamiętać o wszystkich pracujących w klubie. Do tego dochodzi pomoc kibiców – mówi Łukasz Jabłoński, prezes Korony Kielce.
– Panie prezesie, któremu meczowi towarzyszyły większe emocje? Temu przed rokiem z Chrobrym Głogów w finale baraży, czy temu z Widzewem o utrzymanie?
– Temu pierwszemu. Wtedy była niesamowita otoczka i dramaturgia spotkania. Awans po dogrywce. Do tego atmosfera, którą stworzyli kibice. Ta wielka mobilizacja naszych fanów. To było coś niezwykłego. Mecz z Widzewem przebiegał pod nasze dyktando, co obniżyło poziom stresu.
– Nie uwierzę, że w ostatnich dniach nie było stresu.
– Był, ale w dniu meczu nie czułem zupełnie niczego. Byłem pozbawiony emocji. Jak nie ja. Przeżywałem masakrę dzień wcześniej. Zupełnie nie wiedziałem, co mam ze sobą zrobić. Umyłem wszystkie samochody w domu, skosiłem trawniki, podrównałem ich krawędzie, umyłem kostkę. Szukałem zajęcia, żeby wyłączyć myślenie.
– Potrafi pan wskazać jeden, kluczowy element, który dał utrzymanie? Przecież po jesieni zespół miał 13 punktów. Wiosną zebrał dwa razy tyle plus dwa „oczka”.
– Głównym autorem utrzymania jest trener Kamil Kuzera, ale należy pamiętać o wszystkich pracujących w klubie. Gdyby Paweł Golański nie zrobił transferów, to też nie byłoby lepiej. Ktoś musiał o tym odpowiednio informować. Do tego dochodzi pomoc kibiców. Od meczu z Cracovią nie czuliśmy nic negatywnego. Wszyscy nam pomagali. Pokazaliśmy Polsce, jak walczy się o utrzymanie ekstraklasy. Nie da się wskazać jednej przyczyny, dla której to było możliwe.
– Jaki był ten ekstraklasowy sezon dla pana jako prezesa? Coś zaskoczyło?
– Myślałem, że będzie spokojniej. W pierwszej lidze zazdrościłem prezesom z ekstraklasy. Wydawało mi się, że tam mają zdecydowanie łatwiej, bo jest więcej pieniędzy. Zdecydowanie trudniej jest awansować. Życie wszystko zweryfikowało. Jest więcej pieniędzy, ale wydatki też są wyższe. To był bardzo trudny rok, być może na własne życzenie. Totalnie zepsuliśmy jesień. Przez to była tak duża nerwówka.
Może przeskoczę do innego tematu, ale mam olbrzymi problem z narracją finansowania klubów sportowych. Nie jestem obrażony na wszystkich, którzy są przeciwni. Świadomość tego tematu jest niska. Irytują mnie wypowiedzi niektórych klubów, które twierdzą, że nie są tak finansowane, co nie jest prawdą. Nie liczę, że nagle całe społeczeństwo zmieni zdanie. Brakuje mi obiektywnej oceny sytuacji. To moja główna bolączka bycia w klubie sportowym. Każdy tak jest finansowany, ale obrywa się tylko niektórym. Wystarczy jedna iskierka, jeden radny, który jest w stanie zrobić burzę o coś, co jest normalnością w polskim sporcie. Bez finansów publicznych nie funkcjonowałaby żadna drużyna.
– Problem może wynikać z czegoś innego. Na początku prezesury mówił pan publicznie, że nie chce sięgać po dokapitalizowania.
– To było moim błędem. Trzeba to wytłuścić i zrobić z tego nagłówek. Popełniłem olbrzymi błąd, że składałem jakiekolwiek deklaracje dotyczące finansowania klubu sportowego. Nie będę zdradzał, czym było to podyktowane. Teorii o braku zgłaszania się po dokapitalizowanie nie wyssałem z palca. Życie zweryfikowało to, co było mi mówione. Wiele rzeczy ułożyło się inaczej. Popełniłem błąd. Przyznaje się. Na jednym ze spotkań z radnymi przedstawiłem wnikliwą analizę, na której poinformowałem, że ten klub powinien przestać istnieć w listopadzie 2020 roku. Podjąłem się pracy i złożyłem idiotyczne deklaracje. Sprawdziłem wszystko, miałem stuprocentową pewność, jak to wygląda. Może powinienem wyjść i powiedzieć: „sorry, rezygnuję, ten klub upadnie, bo nie jest w stanie się samofinansować”. Z drugiej strony, może dzięki temu dalej istniejemy, chociaż wiele pieniędzy trzeba było wyszarpać. Na pewno kibice mogą być dumni z Korony. Pytanie, jak to dalej ma wyglądać.
– Właśnie, jak ma wyglądać klub w kolejnych rozgrywkach?
– Wewnętrznie powiedziałem sobie, że nie podejmę się zarządzania klubem na tak dużym obciążeniu, jakie miało miejsce w ostatnich miesiącach. Niebawem muszą zapaść kluczowe decyzje.
Razem z dyrektorem sportowym musimy ustalić jakie jest minimum i optimum funkcjonowania klubu. Muszę mieć dwie lub trzy wersje. Po tym, musi odbyć się spotkanie z Radą Nadzorczą. Finalnie potrzebne będzie spotkanie z prezydentem i myślę, że z radnymi. Chciałbym doprowadzić do tego, że wejdziemy w sezon ze stuprocentową pewnością tego, co nas czeka. Te wszystkie dokapitalizowania nie spadały na właściciela jak grom z jasnego nieba. Budżetowaliśmy przed startem sezonu. Wiedziałem, co może wydarzyć się za kilka miesięcy. Być może za słabo to wybrzmiewało. Musimy podejmować decyzję przed startem rozgrywek, aby później wszystkiego nie wywracać do góry nogami albo zadłużać klubu, czy nie płacić w terminie.
– Czyli najlepiej, gdyby miasto określiło się z pomocą na kolejne miesiące już teraz?
– Trzeba pamiętać, że nas od historii licznych dokapitalizowań różni jeden zasadniczy czynnik. Nie występowałem po nie po zrobieniu długów. Prosiłem, aby spiąć bieżący budżet. Piłka zrobiła ze mnie człowieka przesądnego. Jakiś czas temu zrobiłem sobie pięć wariantów funkcjonowania klubu. Z nikim ich nie omawiałem, bo nie było pewności utrzymania. Teraz w pierwszej kolejności zrobię to z Pawłem Golańskim i Kamilem Kuzerą. Trener wielokrotnie podkreślał, jak ważna jest świadomość jego piłkarzy. Też chcę, aby kluczowe osoby w drużynie o wszystkim wiedziały. Wtedy unikniemy ostrzejszych wymian zdań, obwiniania się. Jestem dumny z tej rundy, bo nikt tego nie robił. Nie zawsze było kolorowo, jak po porażce z Wartą. Chciałbym prowadzić Koronę w ten sposób, o ile będzie mi to dane.
– Największy plus tego sezonu to frekwencja na Suzuki Arenie, której średnia przekroczyła 10 tysięcy osób na mecz.
– Pojawiło się wiele głosów, dla których tak się stało. Zadziałało kilka czynników. Pierwsze to zaangażowanie piłkarzy i wynik sportowy. Następnie otoczka marketingowa. Do tego nawet tak prosta sprawa jak sposób zakupu biletów. Sporo ugraliśmy po zmianie systemu. Teraz każdy może zakupić wejściówkę w bardzo łatwy sposób. Jestem z tego bardzo zadowolony. To na pewno nie zasługa jednej osoby.
– Na koniec na dwa tematy. Pierwszy to umowa Leszka Ojrzyńskiemu, któremu trzeba będzie płacić do końca następnego sezonu. Co to znaczy dla budżetu?
– W momencie odsunięcia trenera mieliśmy pełną świadomość tego, jak wygląda kontrakt. W duchu miałem nadzieję, że nie będzie do końca wypełniony. Dalej wierzę, że trener otrzyma propozycję od innego klubu, którą przyjmie. Kontrakt jest ważny. Wypełniamy go. Nigdy nie wypowiem się negatywnie na ten temat. Nie będzie wywierania żadnej presji w kwestii rozwiązania go za porozumieniem stron. Mimo tej sytuacji, koszt utrzymania sztabu nie uległ wzrostowi. Fajnie byłoby bez tej umowy, ale jest jak jest.
– Jest utrzymanie więc w pełni można skupić się na jubileuszu 50-lecia. Na razie o nim jest cicho. Co może czekać kibiców na początku lipca?
– Aktywnie czytam komentarze. Cały czas brakuje mi świadomości o sytuacji finansowej klubu. Nigdy nie pozwolimy sobie na ściągnięcie na sparing znanej drużyny. Chcemy świętować w należyty sposób. Będą dwa dni. Część oficjalna dla osób zaproszonych. Jesteśmy na końcu sporządzania listy. To ostatni dzwonek, ale wszystkich zaprosić. Nie możemy dopuścić do tego, żebyśmy kogoś pominęli. Do tego część dla kibiców na Suzuki Arenie. Program ogłosimy niebawem.
– Dziękuję za rozmowę.
fot. Mateusz Kaleta i Marian Wąchała