SPORT
Bieniek: "Płakałem po meczu z Włochami"
Za Mateuszem Bieńkiem, środkowym Effectora Kielce, kolejny ważny turniej reprezentacyjny. Wraz z reprezentacją Polski zajął 3. miejsce w Pucharze Świata i był o krok od awansu do Igrzysk Olimpijskich w Rio de Janeiro. Teraz czekają go Mistrzostwa Europy, które zaczynają się już 9 października.
Kolejny morderczy turniej za Tobą…
To chyba najtrudniejszy turniej jaki przeżyłem w życiu. Jedenaście meczów w tak krótkim odstępie czasu dawały w kość. W pewnym momencie nie miałem ochoty grać w siatkówkę, ale te zwycięstwa nas napędzały i to nam dodawało sił.
Nie boisz się, że w końcu może zabraknąć sił?
Jest takie ryzyko. Liczę się z tym, że nie da się grać na pełnych obrotach przez tyle czasu. Takie jest życie sportowca. Spadek formy może nadejść zarówno zaraz, na Mistrzostwach Europy albo w sezonie klubowym. Trzeba będzie robić wszystko, żeby jak najbardziej odciążyć organizm.
10 zwycięstw i 1 porażka w Pucharze Świata, ale jakże bolesna…
To prawda. Były chyba wszystkie najgorsze emocje po tym meczu. Przez cały turniej byliśmy na szczycie, żeby przez jedną porażkę przegrać walkę o Rio. Trzeba zresetować głowy, bo już za chwilę kolejna impreza – Mistrzostwa Europy.
Nie uważasz, że zasady Pucharu Świata są trochę krzywdzące?
Tak się złożyło, że to my byliśmy najbardziej pokrzywdzeni. Nie powinno tak być, że po dziesięciu zwycięstwach i jednej porażce nie awansować. Powinniśmy mieć ten awans w kieszeni. Jedna słabsza dyspozycja dnia zadecydowała o tym, że przynajmniej na razie nie mamy kwalifikacji do Igrzysk. Kiedy rozmawialiśmy po Lidze Światowej mówiłem, że przywozimy medal z buraka i tutaj jest dokładnie tak samo.
Przeżyłeś w swojej, jeszcze przecież krótkiej karierze, większe rozgoryczenie?
Chyba jedna z największych porażek w moim życiu. Jeżeli przegralibyśmy trzy czy cztery mecze to na pewno nie byłoby takiego żalu. Jak się przegrywa ostatnią piłkę, ostatni mecz to boli podwójnie.
Co mówił Antiga po przegranym meczu z Włochami?
Nikt za wiele nie mówił. Nie trzeba było właściwie nic mówić. Każdy chciał jak najszybciej zapomnieć o tym spotkaniu.
To prawda, że część z Was uroniło trochę łez po tym pojedynku?
Tak, i ja też byłem w tej grupie. Siedzieć w tej Japonii miesiąc, żeby być tak blisko, a jednak tak daleko.
Sebastian Świderski po meczu z Włochami powiedział, że zabrakło wam trochę ognia, że nie widział agresywności w waszej grze. To nie jest tak, że poczuliście się zbyt mocni?
Wydaje mi się, że nie. Nigdy nie dopuszczaliśmy do siebie myśli, że przegramy, ale trzeba pamiętać, że Włosi zagrali kapitalny mecz. To nie było przecież tak, że dostaliśmy w tym meczu gładko 3:0, też mieliśmy swoje szanse, ale niestety nie udało się. Czasem tak bywa.
Oprócz tego meczu z Włochami, które spotkanie było dla ciebie ciężkie?
Właściwie każde. Pomijając Tunezję i Egipt to wszystkie zespoły nastawiały się na to, żeby z nami wygrać. Czy to była Japonia, Argentyna czy Iran, który urwał na punkt, a potem od każdego zbierał lanie.
Ale to chyba mecz z USA traktowaliście jako ten najważniejszy, który zadecyduje o awansie?
No tak, tylko te dwie drużyny były dotąd niepokonane. Podeszliśmy do tego starcia maksymalnie skoncentrowani i zniszczyliśmy ich własną bronią czyli zagrywką.
Szczególnie Twoją zagrywką. To już jest najlepsza zagrywka w Polsce?
(śmiech) Nie wiem, cieszę się, że mi ten element wychodzi. Sporo trenujemy zagrywki i fajnie, że przy tej mojej zawsze są jakieś punkty.
Czujesz, że sporo poprawiłeś swoją grę przez ten czas spędzony z kadrą?
Pewnie, zarówno blok jak i atak. Trenujemy różne warianty, a Antiga stara się każdy element danego zawodnika ulepszać.
Bieniek to już numer jeden wśród środkowych bloku reprezentacji Polski?
To bardziej pytanie do trenera. Nie ma hierarchii. Ja czuje się, że mam wyrobioną pozycję w kadrze. Cały czas walczę i trenuję, żeby grać i zdobywać doświadczenie.
Teraz przed Wami Mistrzostwa Europy.
Nie ma się co oszukiwać, że to jest bardziej walka o prestiż. Dlatego każdy bardziej traktuje ten turniej jako towarzyski, bo nie daje kwalifikacji do Igrzysk Olimpijskich.
Chyba ważniejszy będzie ten turniej styczniowy, który właściwie można nazwać Mistrzostwami Europy bis, bo też zmierzycie się z samymi drużynami ze Starego Kontynentu.
To będzie jedna z ostatnich szans, żeby powalczyć o Rio. Będzie na pewno trudniej niż w Japonii, bo będą Rosjanie, Francuzi, Bułgarzy, Serbowie czy Niemcy.
Jeżeli się nie uda to ostatnią szansą będzie znów turniej w Japonii…
Moim zdaniem urwali się z choinki wybierając to miejsce. Znowu lecieć na drugi koniec świata to zupełnie bez sensu. Szczególnie, że w Japonii nie ma jakiegoś wielkiego zainteresowania siatkówką, chyba, że gra gospodarz.
A jak od strony organizacyjnej to wszystko wyglądało?
To specyficzni ludzie. Trzymają się swoich zasad. Podam głupi przykład: chcieliśmy wifi na dwa urządzenia w hotelu to trzeba było iść do recepcjonistki, ona musiała zapytać kierownika, natomiast on musiał jeszcze zapytać swojego przełożonego. Musieliśmy czekać półtorej godziny.
Rzeczywiście dosyć dziwne.
Dochodziło do różnych absurdów. Gdy do chłopaków przyjechały ich dziewczyny i chcieli je zabrać do hotelu autokarem reprezentacji, to Japończycy nie zgodzili się, bo powiedzieli, że to autokar tylko dla zawodników. Dziewczyny musiały jechać taksówkami, ale dzień później odegraliśmy się. Kiedy Japończycy prosili nas, żebyśmy wzięli tłumaczki do hotelu, powiedzieliśmy, że przecież autokar jest tylko dla zawodników (śmiech).
A jak z jedzeniem? No na początku trudno było się przyzwyczaić do potraw. Kroczek po kroczku musiałem się przyzwyczajać. Później już mi zaczęło smakować.
Dziękuje za rozmowę.