REGION
Oficjalnie wojewoda świętokrzyski, a NIEOFICJALNIE…
Wojewoda, lekarz pediatra, autor książek dla dzieci, który w wolnym czasie maluje obrazy, mąż i tata. Zapraszamy do przeczytania wywiadu ze Zbigniewem Koniuszem.
- Jaką rolę odgrywa sztuka w Pańskim życiu?
- To pewien wentyl bezpieczeństwa. Kiedy w człowieku gromadzi się dużo emocji to trzeba coś z nimi zrobić, skanalizować w cywilizowany sposób. Jedni uprawiają sport, a ja próbuję realizować się właśnie w ten sposób.
- Jest Pan lekarzem pediatrą. Od zawsze wiedział Pan, że chce leczyć ludzi?
- Na początku czwartej klasy liceum, zaraz po wakacjach, oświadczyłem mojej wychowawczyni, że idę na medycynę. Konsternacja była bardzo duża. Do końca nie wiem, co na tę decyzję wpłynęło. Wcześniej chciałem być archeologiem staroegipskim. Do dziś lubię stare przestrzenie.
- Jako wojewoda nie może Pan wykonywać swojego zawodu. Tęskni Pan za nim?
- Lekarzem jest się zawsze. Żaden urząd nie zwalnia mnie z udzielania pomocy drugiemu człowiekowi, a taka potrzeba może zajść w każdej chwili. Torba lekarska jest ze mną codziennie, wożę ją ze sobą. Czuję się wtedy bezpiecznie. Na szczęście, będąc wojewodą wyjąłem tę torbę tylko raz. Zatrzymaliśmy się przy wypadku. Użyłem słuchawki, by się upewnić, że się nic nie stało.
- Co najbardziej Pana zaskoczyło, kiedy objął Pan urząd?
- Pierwszy rok bycia wojewodą to w moim przypadku dziesięć kilogramów mniej. Jeśli ktoś chce schudnąć to życzę mu awansu na to stanowisko. Być wojewodą to trudne wyzwanie. Byłem na tym stanowisku podczas pandemii, teraz wojna na Ukrainie. Trudno mi więc powiedzieć, jak wygląda „normalna” praca w urzędzie, bo my tak naprawdę cały czas jesteśmy w zarządzaniu kryzysowym. Bardzo fajna w tej pracy jest jednak codzienna komunikacja z wieloma osobami, instytucjami, poznawanie wielu rzeczy, miejsc i spraw.
- Co najbardziej lubi Pan w tej pracy?
- Możliwość działania. Czas pokaże, czy wszystkie decyzje podjęte przez urząd i wojewodę były słuszne.
- A czego najbardziej Pan nie lubi w swojej pracy?
- Niekompetencji i politykierstwa.
- Czym kieruje się Pan podejmując decyzje?
- Rzetelnością przedstawianych faktów, analiz i namysłem. Decyzje dotyczące pandemii i wojny na Ukrainie wymagały bardzo szybkich reakcji, ale nie zostały one podjęte w sekundzie. Trzeba było zebrać myśli, sztab kryzysowy, rozszerzyć spektrum twardych dysków i podać konkretny przepis oraz wdrożyć działanie.
- Ma Pan czwórkę dzieci. Jak się wychowuje bliźniaki?
- To trudne, ale też fajne doświadczenie. Muszę powiedzieć wszystkim, którzy mają bliźnięta lub więcej dzieciaków – szacun, bo to jest duża szkoła życia. Do dziś pamiętam jak obie ręce były zajęte, a oczy biegały z prawa do lewa i prawie człowiek dostawał zeza rozbieżnego, kiedy dzieci zaczynały raczkować. Wbrew pozorom, polecam to doświadczenie.
- Jakim jest Pan tatą i mężem?
- Czasami bywam impulsywny.
- Kto rządzi w domu, Pan czy żona?
- To trudne pytanie. Chciałem w domu wprowadzić monarchię, ale nikt się jej nie chce poddać. Najbardziej spokojnie dziewczyny przyjmują temat, że tata jest królem. To był zresztą przez pewien czas mój pseudonim w domu. W relacji mąż – żona próbujemy uskutecznić kodominację, co jest bardzo trudne, budzące rozliczne pretensje.
- Abstrahując od sztuki. Jak się Pan relaksuje?
- Kiedyś bardzo lubiłem wysokie Tatry, ale teraz brakuje czasu, by się zupełnie wyrwać i zatracić. Urząd wojewody to jest funkcja sprawowana 24 godziny na dobę, siedem dni w tygodniu. Odpręża mnie jednak czas spędzany na działce.
- Dewiza życiowa?
- Memento mori, czyli pamiętaj o śmierci i carpe diem, czyli chwytaj chwilę. Trzeba mieć pewien dystans do siebie i do świata. Nie wolno się zachłysnąć, bo to się może źle skończyć.
- Dziękuję za rozmowę.
Rozmawiała Aleksandra Niemczyk. Spisała Weronika Kępa.