REGION
Lekarz odmówił przewiezienia pacjenta do szpitala, w którym ten się leczył. Rodzina sama go tam zawiozła
Czy lekarz karetki pogotowia ratunkowego, który przyjechał do ciężko chorego, miał prawo żądać przewiezienia go do szpitala odległego o 80 kilometrów, zamiast lecznicy położonej o 15 kilometrów od domu pacjenta? I to pomimo, że lekarze z tego drugiego szpitala prowadzili chorego i uczulali go, by w razie komplikacji zgłosił się właśnie do nich? – Wuj był w bardzo ciężkim stanie, wezwaliśmy karetkę, ale pan doktor nie chciał nam pomóc, był nieugięty – opowiada kobieta. Pytanie - dlaczego?
– Wujek leczył się już dwa i pół roku, miał raka płuc. Często brakowało mu powietrza i chociaż w domu miał odpowiednią aparaturę tlenową, to tego dnia jego stan był na tyle krytyczny, że sprzęt, którym dysponowaliśmy na miejscu nie pomógł mu. Wezwaliśmy karetkę pogotowia, przyjechał pan doktor i dwóch sanitariuszy, po zbadaniu stwierdzili, że pacjent musi zostać przewieziony do szpitala. Ale nie do Proszowic, gdzie się leczył, lecz odległej o... 80 kilometrów Czerwonej Góry - opowiada kobieta.
- Powiedzieliśmy lekarzowi, że mamy zaświadczenie od ordynatora ze szpitala w Proszowicach, że pacjent jest tam leczony i tam powinien zostać przewieziony, czyli dosłownie 15 kilometrów od domu wujka. Doktor, który przyjechał w karetce, stanowczo odmówił naszej prośbie. Powiedział, że nie zawiezie tam pacjenta, tylko do szpitala w Czerwonej Górze. Ostatecznie wuj podpisał podsunięte przez lekarza zaświadczenie, że odmawia przewiezienia go właśnie tam. Byliśmy bardzo zaskoczeni zachowaniem doktora. W końcu sami przewieźliśmy wuja do szpitala w Proszowicach, bo baliśmy się o jego zdrowie, a od Czerwonej Góry dzieliła nas godzina drogi. Niestety, wuj zmarł trzy dni po tym incydencie – dodaje słuchaczka.
O komentarz zapytaliśmy Martę Solnicę, dyrektorkę Świętokrzyskiego Centrum Ratownictwa Medycznego i Transportu Sanitarnego. – Karetka ratunkowa zawozi pacjenta do najbliższego szpitala, oddziału ratunkowego lub szpitala wskazanego przez dyspozytora medycznego, a jeśli jest w niej lekarz, to on wskazuje szpital według schorzenia pacjenta. Zlecenie, o którym mówi rodzina pacjenta, czyli dokument wskazujący na konkretny szpital, dotyczy transportu sanitarnego Podstawowej Opieki Zdrowotnej, a nie wezwania karetki pogotowia ratunkowego. W tym przypadku pacjent wybiera numer 41 34 465 03 lub 41 34 426 47 i prosi o transport do lecznicy wskazanej na zleceniu, które wystawił lekarz. Jeśli pacjent był w stanie zagrożenia życia, a miał problemy z oddychaniem, to decyzja o przewiezieniu go na Czerwoną Górę była zasadna – tłumaczy Marta Solnica.
Beata Szczepanek, rzecznik Świętokrzyskiego Oddziału NFZ również potwierdza zasadność takiego działania. – Zasada jest prosta, pacjent powinien zostać przewieziony do najbliższej placówki, która może mu udzielić pomocy, jednak ostatecznie decyduje o tym lekarz. Na jego decyzję mogło wpłynąć wiele czynników, na przykład fakt, że w Proszowicach pacjent nie uzyskałby należytej opieki, a szpital w Czerwonej Górze specjalizuje się w chorobach płuc – wyjaśnia Beata Szczepanek.
Co ciekawe, zupełnie inne zdanie ma konsultant biura Rzecznika Praw Pacjenta: – Ustawa o świadczeniach opieki zdrowotnej, a dokładnie artykuł 41, ustęp 1, punkt 2, mówi, że pacjent powinien być przewieziony do n a j b l i ż s z e g o podmiotu leczniczego, udzielającego świadczeń we właściwym zakresie wynikającym z potrzeb zachowania ciągłości leczenia. Dlatego trudno jest zrozumieć opór lekarza, który podjął taką decyzję - mówi konsultant.
- Pacjent powinien zostać przewieziony do Proszowic bo po pierwsze: jest to miejsce leżące najbliżej jego miejsca zamieszkania, a po drugie: tam lekarze znają już jego historię choroby. Twardy przepis, który został przeze mnie przytoczony, lekarz zupełnie zbagatelizował i to jest niestety fakt. W sytuacji, gdy chodzi o zagrożenie ludzkiego życia, nie ma czasu na przepychanki i dochodzenie się, gdzie pacjenta zawieźć. Tutaj powinna być natychmiastowa reakcja, oczywiście z korzyścią dla pacjenta – tłumaczy konsultant.
Gdyby ktoś z Państwa spotkał się z podobną sytuacją, prosimy o kontakt z naszą redakcją.