PUBLICYSTYKA
Polityczna okazja
W rozleniwionej upalną pogodą dyskusji o tym, czy jest sens iść na referendum w sprawie odwołania prezydenta Kielc użyję argumentu wcale mi nie bliskiego, bo związanego z polityką. Jednak tak naprawdę przesądzającego. O rozwoju miasta lub jego stagnacji decyduje przecież w ogromnej mierze "twarda" polityka. A polega ona m.in. na przekonaniu odpowiednio umocowanego przedstawiciela rządu do swojego pomysłu, najlepiej, żeby był on bliskim kolegą, a co najmniej politycznym sprzymierzeńcem, który w pomyśle zobaczy własne korzyści. I nie ma w tym nic złego!
W ten sposób buduje się drogi, lotniska i szpitale. Tak ta polityka realizowana była w dobrych z punktu widzenia rozwoju Kielc i regionu latach 2006-2007, gdy prezydentem był Wojciech Lubawski a wicepremierem rządu RP Przemysław Gosiewski. To takie proste: popierany przez PiS prezydent miasta i wybrany z tego okręgu poseł o silnych zdolnościach przywódczych realizowali wspólne cele. Gdy w 2007 roku władzę odbiła PO, o podobnym lobbowaniu na rzecz Kielc można było tylko pomarzyć. Perspektywa współpracy posłów bez siły przebicia na arenie krajowej i Lubawskiego, który "chce, ale nie może" nie mogła przynieść miastu wielu korzyści. I nie przyniosła, jak chociażby w sprawie ratowania KKSM.
A przypominacie sobie Państwo rok 1999, gdy Kielce rządzone przez prezydenta Włodzimierza Stępnia z SLD, a może nawet bardziej przez posła tej samej partii Henryka Długosza, "załatwiły" sobie u prezydenta Kwaśniewskiego status stolicy województwa? Bo duże projekty na rzecz rozwoju miasta i regionu tak się właśnie realizuje. Warunkiem koniecznym jest bliska współpraca politycznych sprzymierzeńców. I co? Po dojściu do władzy PiS, jako społeczność Kielc mielibyśmy odwołać Lubawskiego, który ma poparcie tej partii? Teraz, gdy pojawia się realna szansa zrealizowania projektów, które przez osiem lat nie miały odpowiedniego politycznego wsparcia? A gdybyśmy jednak jako kielczanie odwołali Lubawskiego, to czy inni ujawnieni już kandydaci: Chłodnicki, Gierada, Liroy lub ktokolwiek inny, załatwią w ministerstwach PiS więcej dla Kielc niż dziś może to zrobić obecny prezydent? Nie sądzę.
Nie wyobrażam sobie też dobrej współpracy nowego sternika z obecną Radą Miasta. Kielce nie potrzebują teraz awantur politycznych, referendum i snucia wizji nie do zrealizowania bez odpowiedniego poparcia, tylko silnego lobbingu i ciężkiej pracy ze strony prezydenta. Za dwa lata kielczanie powinni rozliczyć włodarza miasta ze swoistej okazji, która pojawiła się na politycznym rynku po ubiegłorocznych wyborach. Bo prawie nic już nie stoi na przeszkodzie, aby Kielce zaczęły być skuteczne w rozwiązywaniu swoich bolączek.