PUBLICYSTYKA
Na wagary chodziłem do kina
Rozmowa z profesorem Ryszardem Antonim Legutko, posłem do Parlamentu Europejskiego z ramienia Prawa i Sprawiedliwości.
- Nosi pan imiona Ryszard Antoni. A przecież urodził się pan w wigilię Bożego Narodzenia. Nie chciałby pan nosić imienia Adam?
- Adam w mojej rodzinie nie cieszył się wielkim wzięciem. Ryszarda wymyśliła bodajże moja siostra, która jest ode mnie kilka lat starsza.
- Ale te urodziny w Wigilię… Prezenty się nakładały, co? Czuł się pan pokrzywdzony?
- Powiem więcej. Ja do tej pory jestem pokrzywdzony. Wigilię zawsze organizuję w swoim domu. Zgodnie z prastarym obyczajem są kolędy, jest wieczerza, no i życzenia… Najczęściej wychodząc na pasterkę ktoś sobie wreszcie o mnie przypomina i krzyczy: „Ach to przecież są Twoje urodziny!” No i tak jest co roku.
- Podobno Pańskiej mamie serce skradł piłkarz?
- Bardziej żołnierz, niż piłkarz, ale po kolei: Moi rodzice nie byli ludźmi wykształconymi, pochodzą z województwa lwowskiego, z Sambora. Mama pracowała na poczcie, a tato odbywał tam wówczas służbę wojskową i grał w III-ligowej drużynie piłkarskiej Sparta Sambor. Potem była wojna, rodzice uciekali przed sowietami, no i osiedli w Krakowie. Ja, pomimo że jestem urodzony w mieście smoka wawelskiego, to w połowie czuję się kresowiakiem, a mówiąc konkretnie: jestem lwowskim dzieckiem.
- A interesuje Pana futbol?
- Tyle co każdego Polaka: przy okazji większych imprez, albo ważnych meczów oglądam piłkę, ale nigdy nie grałem.
- Był Pan prymusem w szkole, czy zdarzało się Panu lawirować na zajęciach?
- Oj, takie bolesne pytanie… Nie, nie byłem wybitnym uczniem. Raczej dobrym, któremu zdarzały się od czasu do czasu wpadki. Bardziej odpowiadały mi przedmioty humanistyczne. Gorzej czułem się w przedmiotach ścisłych. Do tego byłem leniwy, ale dużo czytałem i wiedza ogólna pozwoliła mi na skuteczne lanie wody, nawet w chwilach krytycznych. Oczytanie mnie ratowało.
- Wagarował Pan?
- Zdarzało mi się. Kiedy przez kilka miesięcy byłem ministrem edukacji, to po nominacji zgłosiła się do mnie jedna ze stacji telewizyjnych, która robiąc materiał o mnie zapytała moich żyjących wówczas nauczycieli, czy jako uczeń wagarowałem. Powiedzieli, że tak, ja potwierdziłem i pojawiły się artykuły z tytułem „Minister Legutko wagarował”. Mało tego! Musiałem zaprowadzić dziennikarzy w te miejsca, w których spędzałem czas, uciekając z lekcji.
- Czyli?
- Bardzo różne. Chodziłem do VIII L.O. im. Stanisława Wyspiańskiego, przy ulicy Grzegorzeckiej w Krakowie, a nieopodal było nieistniejące już dziś kino „Związkowiec”. Więc na przykład chadzaliśmy do kina, albo w jego okolice. Te tereny wyglądają dzisiaj inaczej, wszystko się zmieniło. Cywilizacja odcisnęła tam dosyć znaczące piętno, ale za moich czasów otoczenie było bardzo przyjazne.
- Jakie to filmy powodowały Pana absencje w szkole?
- Wielkie wrażenie zrobiła na mnie „Viridiana” Luisa Buñuela. Przypomnę tylko, że na to dzieło wpuszczano powyżej 18 roku życia, a mnie szesnastolatkowi udało się je obejrzeć. Drugą moją kinową fascynacją były wszelkiego rodzaju westerny. Jeden z nich o polskim tytule „Dwa złote colty” pamiętam do dziś. Pamiętam też, że kiedy wychodziłem z kina już po projekcji, zauważyła mnie moja wychowawczyni jadąca tramwajem…
- Spojrzenia skrzyżowały się, jak w pojedynku rewolwerowców?
- To było straszne! Musiałem się gęsto tłumaczyć, wezwany wówczas na dywanik do dyrektora. Miałem obniżone sprawowanie o te wagary, ale jakoś wyszedłem z tego.
- Dziękuję za rozmowę.
Robert Majchrzyk
Dlaczego poezja autorstwa Pana profesora doprowadziła go do problemów w szkole? Kim w jego życiu były Isia i Janeczka? Skąd zamiłowanie do lepienia pierogów? Na te i inne pytania znajdziecie odpowiedź już w najbliższą sobotę 10.05. na antenie Radia eM między godziną 12 a 15