PUBLICYSTYKA
Na moim boisku…
Obejrzałem kilka dni temu powtórkę legendarnego „meczu na wodzie” Niemcy – Polska z 1974 roku i napadła mnie nostalgia. Miałem wtedy dziewięć lat. Przeżyłem naszą porażkę tak bardzo, że po ostatnim gwizdku – pamiętam dobrze – z zaciśniętymi zębami i ze łzami w oczach wziąłem piłkę, wyszedłem na boisko na moim KSM–ie i wyładowałem swoją furię i bezsilność na Bogu ducha winnej siatce ogrodzenia.
To były czasy, gdy na tym boisku roiło się od Gadochów, Latów, Szarmachów. Na obronie stały same Gorgonie i Żmudy, a w bramce królowały Tomaszewskie. Jeżeli uznawaliśmy jakieś zagraniczne autorytety, to wyłącznie holenderskie, i wyłącznie Cruyffa i Neskensa. Oczywiście nie mieliśmy koszulek z ich nazwiskami; nikt wówczas nie zaspokajał takich elementarnych potrzeb młodych fanów futbolu. Radziliśmy sobie inaczej – musiały wystarczyć białe koszulki i czerwone spodenki. Gorzej było z barwami Holandii, dlatego do dziś pamiętam ukłucie zazdrości w sercu, gdy kolega z klatki wyszedł na dwór, dumny jak paw, w pomarańczowej koszulce. O mało nie zjedliśmy go wzrokiem i na długie miesiące został niekwestionowanym Johannem Cruyffem.
Później nadeszła era Bońków, Smolarków, Młynarczyków i Buncolów, ale z roku na rok biegało ich coraz mniej. W latach 90. trudno było już o polskie nazwisko, zastąpiły je inne: Dechamps, Henry, Suker, Ronaldo (ten z Brazylii), Bergkamp, Laudrup, Batistuta… Mój syn miał wśród kolegów ksywkę „Zidanek”, co z jednej strony napawało mnie ojcowską dumą, z drugiej jednak świadczyło o głębokiej zapaści polskiej piłki. Nadzieja odżyła na chwilę w 2002 roku, znów pojawiły się pod moim oknem Żewłakowy, Krzynówki i Dudki, ale na krótko. Wkrótce przyszła posucha i ponownie między bramkami brylowali obcokrajowcy.Jednak mniej więcej od roku, może dwóch, coś się zmienia. Obok Messich, Ronaldów, Bale’ów, Modriców, a ostatnio także Vardy’ch i Kane’ów są Lewandowskie, Miliki, Krychowiaki, Gliki, Fabiańskie i inni. Bywa nawet, że po moim boisku, tym samym, na którym wyładowywałem swą wściekłość po porażce z Niemcami, biega po kilku Lewandowskich, Milików i Błaszczykowskich, a z rzadka tylko pojawi się jakiś Suarez lub Neymar.
A ja, patrząc na ten bałagan w składach, mam nadzieję, że gdy sędzia odgwiżdże koniec finałowego meczu rozpoczętych właśnie mistrzostw Europy, chłopaczyska z KSM–u wybiegną na moje boisko w szale radości i na długo zagoszczą na nim wyłącznie Polacy…
Tomasz Natkaniec