PUBLICYSTYKA
Motoryzacyjny PRL
– Niech ludzie myślą o pracy, a nie o odpoczywaniu. A jeździć to mogą autobusami – mawiał pół wieku temu Władysław Gomułka. Mimo to w czasach PRL-u wyprodukowaliśmy kilka legend motoryzacji. Kiedyś niedoceniane, dziś powracają do łask jako pełnoprawne „klasyki”.
Początkowe lata systemu komunistycznego nie sprzyjały rozwojowi motoryzacji w Polsce. Społeczeństwo musiało zadowolić się autobusami, ci bogatsi mogli sprawić sobie rower, a szczytem luksusu był motor. Dopiero gdy w 1970 roku funkcję I sekretarza objął Edward Gierek, władza postanowiła zmotoryzować Polaków i rok później podpisała umowę na produkcję samochodu Fiat 126p. Był on produkowany w Tychach i Bielsku-Białej, a kosztował około 70 tysięcy złotych (średnia miesięczna krajowa wynosiła wtedy 3,5 tysiąca zł). Jednak pierwszym samochodem osobowym, seryjnie produkowanym w Polsce po II wojnie światowej, była Warszawa. Ostatnie kultowe auto zjechało z taśmy produkcyjnej w 1973 roku. Zastąpił je Fiat 125p. W międzyczasie Polska wyprodukowała takie samochody, jak Syrena, Żuk, Nysa czy Polonez; ten ostatni wyjechał na polskie ulice w 1978 roku.
Kiedy opadła żelazna kurtyna, a do naszego kraju zaczęły masowo napływać zachodnie wozy, wielu jak najszybciej chciało zamienić swojego Poloneza na nowy model Peugeota czy BMW. I tak z biegiem czasu auta PRL-u powoli znikały z polskich dróg. Jednak dzisiaj moda na stare samochody powraca.
– Zainteresowanie rośnie z dwóch podstawowych powodów. Po pierwsze ludzie zaczynają doceniać te auta, a po drugie coraz więcej z nas może sobie pozwolić na "weekendowe" auto – tłumaczy Mateusz Bębacz, posiadacz kilku zabytkowych aut, w tym Fiata 126p z 1980 roku. – Jest to wersja 650s, czyli jedna z najbogatszych, jaka weszła na polski rynek. Posiada między innymi radioodbiornik, antenę, regulowane fotele i wskaźnik zużycia paliwa.
Nasz rozmówca znalazł „Malucha” na złomowisku. Auto miało przejechanych dwa tysiące kilometrów i 99 procent oryginalnych części. Mateusz Bębacz przejechał nim... 2 kilometry. – To nie jest auto do używania na co dzień. Każdy wyjazd nim z garażu to strata na wartości – tłumaczy i od razu podkreśla, że nie zamierza sprzedawać swojego małego Fiata. – Kiedyś miałem takie pomysły, ale na szczęście szybko z nich zrezygnowałem. Może z czasem znajdę mu nowy dom, ale na pewno nie teraz – śmieje się.
Ile jest wart taki egzemplarz? – Cena zaczyna się od kilkunastu tysięcy, ale kwota często jest zależna od chęci kupującego – dodaje pan Mateusz.
Żeby jednak znaleźć tak dobrze zachowany samochód, trzeba mieć sporo szczęścia. – Kilka lat temu było łatwiej, ale dzisiaj takie przypadki są coraz rzadsze. Zabytkowych pojazdów szukamy głównie na aukcjach internetowych i poprzez własne kontakty – mówi Mateusz Kurkowski, który wraz z Mateuszem Bębaczem daje starym autom drugie życie. – Remontujemy przede wszystkim Fiaty. Mamy też dwie Syreny z 1980 i 1981 roku. Żeby doprowadzić takie samochody do stanu używalności, potrzeba kilku miesięcy ciągłej pracy, no i oczywiście sporo pieniędzy – twierdzi. Szczególnie, że coraz trudniej zdobyć części do „klasyków”. – Na przykład kiedyś całą Syrenę można było kupić za 250 złotych, teraz tyle kosztuje sam błotnik. Czasami pewne elementy można kupić taniej, ale ludzie zaczynają dostrzegać, że stare części mają sporą wartość – tłumaczy pan Mateusz.
– Są dobre i złe strony powrotu miłości do starych aut. Dobra to na pewno taka, że dzięki Internetowi łatwiej znaleźć części, a zła, że części przeważnie nie są one już produkowane, bo nikt nie chce ich robić dla wąskiej grupy hobbystów – tłumaczy Piotr Urbański, który od lat przerabia swojego Poloneza z 1983 roku na wóz typowo sportowy. Takim samym modelem jeździł porucznik Borewicz w kultowym serialu „07 zgłoś się”: – W 1994 roku zobaczyłem rajdową wersję w jednym z wyścigów. Postanowiłem, że chcę mieć takie auto. W 2007 roku kupiłem zwykłego Poloneza i sukcesywnie zacząłem go przerabiać. Zwiększyłem moc silnika, ulepszyłem układ kierowniczy, zmieniłem amortyzatory, układ hamulcowy i zawieszenie. Obniżyłem również jego wagę. Polonezy ważą 1140 kilogramów, mój waży 980. Żebym spełnił swoje marzenie, brakuje jeszcze jakieś 20 procent. Na moją pasję staram się przeznaczać w ciągu tygodnia około 5-6 godzin, bo przecież jeszcze są rodzina i praca.
Skąd zamiłowanie naszych rozmówców do starej motoryzacji? – To już właściwie tradycja, bo samochodami zajmowali się zarówno mój dziadek, jak i ojciec – mówi pan Urbański. Podobnie jest w przypadku Mateusza Kurkowskiego, natomiast jeśli chodzi o pana Bębacza, rodzice zawsze odciągali go od zabawy w mechanika. – A ja tym bardziej w to brnąłem, chociaż mechanika samochodowa to zupełnie nie mój zawód. W naszym garażu jest jednak Fiat 125p, który należał do mojego dziadka. Rocznik 1973, silnik 1500 cm3, przejechanych 28 tysięcy kilometrów. Miał kilka małych stłuczek, ale wszystko da się wyprostować – uśmiecha się pan Mateusz.
Piotr Natkaniec