Słuchaj nas: Kielce 107,9 FM | Busko-Zdrój 91,8 FM | Święty Krzyż 91,3 | Włoszczowa 94,4
Szukaj Facebook Twitter Youtube
Radio eM

PUBLICYSTYKA

Dorównamy Barcelonie!

sobota, 11 czerwca 2016 06:17 / Autor: Tygodnik eM Kielce
Dorównamy Barcelonie!
Dorównamy Barcelonie!
Tygodnik eM Kielce
Tygodnik eM Kielce

Rozmowa z Bertusem Servaasem, prezesem Vive Tauronu Kielce.

– Muszę zacząć od wątku piłkarskiego. Komu kibicował Pan w ostatnim meczu pomiędzy Holandią a Polską?

– (śmiech) Wygraliśmy albo przegraliście. Tak to się mówi? A poważnie mówiąc, to jeśli chodzi o futbol, zawsze będę kibicował Holandii. Zimny prysznic może się przyda Polsce. Nie lubię, gdy balon jest pompowany do maksimum i później pęka.

– Pan z piłką nożną miał kiedyś zdecydowanie więcej wspólnego niż z piłką ręczną. Przez moment grał Pan nawet w jednej drużynie z Frankiem Rijkaardem i Marco van Bastenem, ale idolem był Polak, Kazimierz Deyna. – To było tak dawno, że już nie pamiętam. Nie wiadomo, jakby skończyła się moja przygoda z piłką, gdyby nie kontuzja. Teraz nie ma już co gdybać. Jestem szczęśliwym człowiekiem, bo robię to, co kocham. A Deyna był dla mnie wzorem piłkarza. Próbowałem zawsze podpatrywać jego grę i uczyć się. Szkoda, że zginął tak tragicznie. Wielki piłkarz, ale i człowiek.

– To prawda, że wybrał Pan Polskę, zamykając oczy i wskazując palcem na mapę?

– Tak. Wybieraliśmy kraj we wschodniej Europie, po tym gdy na Węgrzech zostaliśmy oszukani. Trafiło na Polskę. Później szukaliśmy miejsca, w którym możemy zacząć. Nawiązaliśmy współpracę z dwójką holenderskich biznesmenów, którzy dzisiaj są moimi serdecznymi przyjaciółmi. W ten sposób otworzyliśmy zakład w Górkach Szczukowskich.

– W 2002 roku przeżył Pan życiowy zakręt. Spłonęły hale, a cały dorobek poszedł z dymem.

– Byłem załamany. Odbudowa firmy to zasługa przede wszystkich moich współpracowników, którzy kochają Vive tak samo jak ja. Kiedy widziałem, jak bardzo zależy im na tym, żebyśmy jeszcze raz spróbowali, uwierzyłem, że może się udać. Takie sytuacje są pouczające. Później łatwiej rozróżnić dobro od zła i przyjaciela od nieprzyjaciela.

– Co Pan myślał w 46 minucie, gdy Vive przegrywało z Veszprem 28:19 w finale Ligi Mistrzów?

– Myślałem o meczu Polska – Chrowacja (w ćwierćfinale Euro 2016 Polacy przegrali aż 23:37 – przyp. red.). Nie chciałem żeby jedna porażka przekreśliła to, co robiliśmy przez ostatnie miesiące. Wtedy dziennikarze rzuciliby się nas tak, jak na reprezentację Polski po mistrzostwach Europy. Niektórzy nie zdają sobie sprawy, ile nasz zespół wkłada pracy w treningi. Coż… Z ręką na sercu muszę powiedzieć, że przestałem wtedy wierzyć. Tylko mój syn ciągle mi powtarzał: „Tato, zobaczysz. Jeszcze wygramy!”.

– Prezes Veszprem naprawdę powiedział Panu, że wolał zagrać w finale z PSG niż z Vive?

– Tak. W Polsce nie do końca wierzono w nasz sukces, bo nie mamy marki, patrzymy na PSG, Kiel czy Barcelonę. W Europie jesteśmy jednak szanowani i cenieni. Prezes Veszprem wiedział, że mamy niesamowicie mocny zespół. To było widać nawet po zachowaniu zawodników w hotelu. Cztery lata temu widziałem naszych graczy zawsze uśmiechniętych. Tak się nie wygrywa Ligi Mistrzów. Teraz zachowywali się inaczej. Najlepszy przykład to sytuacja w szatni po meczu z PSG. Wygraliśmy, a tam był prawie pogrzeb. Każdy myślał o finale. Stworzyliśmy wielką rodzinę. Każdy się lubi i szanuje. Miło się patrzy, gdy jeden zawodnik zostaje zaatakowany, a momentalnie cała drużyna rusza na pomoc. Tylko tak można wygrać Ligę Mistrzów.

– Skąd pomysł na sponsorowanie piłki ręcznej?

– W sumie nawet nie wiedziałem, co to za sport. Nadal niewiele wiem na ten temat. Tyle, że na boisku jest siedmiu zawodników, a czasem trochę mniej (śmiech). Tak poważnie, to kiedyś kolega kilka razy zapraszał mnie na mecz. W końcu poszedłem. Podobała mi się męska walka. No i jak już zacząłem chodzić, to tak zostało.

– Kiedy postanowił Pan, że Vive ma zostać najlepszą drużyną Europy?

– Gdy Kolporter rezygnował ze sponsoringu, chcieliśmy ratować klub. Od razu zdobyliśmy mistrzostwo Polski. Myślę, że wtedy istniała niesamowita jedność w zespole. Był to też efekt pożaru naszych hal, który zdarzył się wcześniej. Później przez parę lat nie wywalczyliśmy żadnego tytułu. W 2008 roku, powiedzieliśmy sobie, że albo robimy duży krok, albo nie ma sensu dalej tego ciągnąć. Sprowadziliśmy Bogdana Wentę i to był start naszego sukcesu.

– Wiele topowych klubów ma budżet większy od Vive. Zastanawiam się, co takiego ma kielecki klub, że potrafi z nimi wygrywać.

– Najlepszego prezesa! Oczywiście żartuję! (śmiech). Dużą rolę odgrywa trener. Życie w Polsce jest tańsze niż w innych europejskich państwach. Jesteśmy stabilnym finansowo klubem, co też ma spore znaczenie dla zawodników. Musimy wykorzystywać różne metody, żeby sprowadzać znane nazwiska do Kielc. Nie zawsze nam się to udaje, bo dla niektórych liczą się pieniądze, a my nie możemy się równać z największymi. Najtrudniej rywalizować z Barceloną, bo tam do finansów dochodzi marka. Ważne, że mamy świetny kontakt z naszymi byłymi zawodnikami, którzy czasem pomagają przy transferach. Gdyby nie Rastko Stojković, nie byłoby u nas Darko Djukicia. Od dawna są przyjaciółmi, a jego transfer to tylko zasługa Rastko.

– Mówił Pan, że jednym z najtrudniejszych transferów w Pana menadżerskiej karierze było sprowadzenie Alexa Dujszebajewa. Dlaczego?

– Bo gra w Vardarze i ma bardzo wysoki kontrakt. Nie przebijemy oferty finansowej takiego klubu. Nie możemy wariować z pieniędzmi, więc musieliśmy go przekonać w inny sposób. Choć Alex o tym otwarcie nie mówił, to jednak grać i trenować pod okiem ojca to duży plus dla niego. Byliśmy też szybsi. Lubię konkretne rozmowy i przedstawiłem mu poważną ofertę. Vardar długo na nią nie reagował. Dopiero gdy zdali sobie sprawę, że mogą go stracić, przedstawili mu kontrakt, ale wtedy było już za późno.

– Chce Pan stworzyć nowatorską szkółkę piłki ręcznej, której siłą będą byli gracze Vive.

– Młodzieży potrzebni są idole. My ich mamy i chcemy zatrzymać. Postaramy się przekonać Sławka Szmala, Karola Bieleckiego czy Urosa Zormana, czyli tych wszystkich, którzy niedługo skończą karierę, żeby zostali w Kielcach. To oczywiście kosztuje. Próbujemy znaleźć długofalowego sponsora, z którym stworzymy szkołę sportową piłki ręcznej. Marzy mi się, żeby za siedem lat w naszej drużynie grało 4-5 zawodników z regionu.

– Ponoć gdy dostał Pan polskie obywatelstwo i spotkał ze swoimi menadżerami, to zaczął Pan strasznie narzekać na działania firmy. W końcu jeden z nich postawił się. Wtedy powiedział Pan: „Muszę trochę ponarzekać, bo w końcu jestem Polakiem”. Rzeczywiście jesteśmy tak marudnym narodem?

– (Śmiech) Uwielbiam Polaków, ale lubią narzekać. Lepiej skupić się na pozytywnej energii. Tylko wtedy możemy coś osiągnąć. Zawsze powtarzam, że najpierw liczy się działanie. Kiedy działasz i ci nie wychodzi, to wtedy możesz trochę ponarzekać, ale nie odwrotnie.

– A jakie dobre cechy mają Polacy?

– Dla mnie jest to niesamowicie lojalny i pracowity naród. Są gościnni, ale mają także dobry biznesowy instynkt.

– Często uczestniczy Pan w wydarzeniach religijnych. Co tydzień jest Pan w kościele. Wiara to ważna część Pana życia?

– Jak najbardziej. Nauczyłem się tego w Polsce. Bez wiary jest bardzo trudno żyć. Zawsze rano patrzę w lustro i staram się sam siebie rozliczyć. Dla mnie wiara to być dobrym człowiekiem. Ona daje mi moc.

– Jakie ma Pan cele na najbliższe lata?

– Nikt nie wygrał Ligi Mistrzów dwa razy z rzędu. To jest arcytrudne, ale możliwe. Chciałbym zdobyć klubowe mistrzostwo Świata we wrześniu. Jednak przede wszystkich marzy mi się, żeby za kilka lat nasz klub był taką instytucją piłki ręcznej, jak THW Kiel czy FC Barcelona.

– Dziękuję za rozmowę.

Piotr Natkaniec

Nowy numer!

Zapraszamy do nas

Zgłoś news
POSŁUCHAJ
WIDEO