PUBLICYSTYKA
Chciałem wrócić do Korony
Kiedyś zarzucano mu, że rusza się jak wóz z węglem – dziś robi to zawodowo. Ładował bramkę za bramką i objeżdżał rywali – teraz ładuje firmową ciężarówkę i objeżdża okoliczne wsie, dostarczając klientom węgiel. Grzegorz Piechna nie wytrzymał półrocznego rozbratu z piłką. Wrócił.
Od niedawna biega po boiskach okręgówki w barwach Ceramiki Opoczno, choć już od dłuższego czasu futbolem zajmuje się jedynie po godzinach. – Gra w ekstraklasie to przy mojej codziennej pracy małe piwo! Człowiek przychodził na trening, rozgrzeweczka, śmiechy, żarty, trochę kopania, potem już tylko sauna i masaż. Sama przyjemność. Na placu nie ma tak lekko! – śmieje się zawodnik 40–lecia w Koronie Kielce, kiedy wspominamy najlepszy okres w jego życiu. Nic dziwnego, że tryska humorem. Bilans w kieleckiej drużynie ma wyborny. 38 bramek w 58 meczach na poziomie dwóch najwyższych klas rozgrywkowych – takie liczby robią wrażenie. – Korona długo nie będzie mieć takiego napastnika jak ja – mówi butnie. – Kibice wciąż mnie pamiętają. Do naszej firmy przyjechał ostatnio z podziękowaniami klient z Kielc. Cieszył się, jego matka mnie rozpoznała, gdy przywiozłem jej węgiel.
Do historii przeszedł głównie jego drugi sezon w Koronie, w którym został najlepszym strzelcem ekstraklasy. Chociaż na początku nic nie wskazywało na tak spektakularny finisz. Piechna – delikatnie mówiąc – nie należał do ulubieńców ówczesnego trenera, Ryszarda Wieczorka, który tuż po awansie do ekstraklasy przytemperował swojego najlepszego snajpera, mówiąc w obecności całej drużyny: „Grzesiu, ty przecież nie umiesz grać w piłkę. Ona się od ciebie odbija!”. – Dobrze, że chłopaki mnie złapali i ostudzili. Mogło być gorąco – komentuje 39–letni napastnik. Wyszło na jego. W czwartym spotkaniu sezonu z Polonią Warszawa odpalił. Ustrzelił hat–tricka i rozpoczął marsz po koronę króla strzelców.
W obecnej drużynie „złocisto–krwistych” jest tylko dwóch piłkarzy, którzy dzielili szatnię z „Kiełbasą”: wchodzący wówczas do zespołu Jacek Kiełb i Paweł Golański. – To była świetna ekipa, na dobre i na złe. Śmialiśmy się z Pawła, bo miał dziwną przypadłość. Wygrany mecz zawsze kończył z kontuzją. Przychodził w poniedziałek do klubu i mówił: „Trenerze, może bym odpoczął do środy”. I tak prawie za każdym razem. Później podłapaliśmy temat i gdy tylko „Golo” pojawiał się w klubie na drugi dzień po zwycięskim spotkaniu, nie dawaliśmy mu żyć. „Paweł, to co, odpoczywamy czy trenujemy?”, docinaliśmy.
Kiedy rozmawiamy o przeszłości, Piechna promienieje i chętnie opowiada kolejne historie. Jednak gdy rozmowa schodzi aktualne tematy, mina mu rzednie. – Traktuje się nas, byłych piłkarzy Korony, jak śmieci – nie przebiera w słowach. – Jestem załamany tym, że nie mam żadnego karnetu. Nikt mnie nie zaprosił nawet na jeden mecz. Ba, jak chcę obejrzeć spotkanie, muszę się prosić! Prezes Chojnowski dał mi kiedyś swój numer i powiedział: „Panie Grzegorzu, proszę dzwonić o każdej porze dnia i nocy”. No to niedawno zadzwoniłem. W odpowiedzi usłyszałem: „Najmocniej przepraszam, ale ja już nie jestem prezesem”. Nie chodzi mi o pieniądze, ale o sam fakt. Kibice nie mogli kiedyś uwierzyć widząc mnie, jak przechodziłem z biletem przez bramkę. „Panie Grzegorzu, prosimy przodem”, mówili.
– Jeszcze kiedy graliśmy przy Szczepaniaka, kibice wchodzili na drzewa, żeby obejrzeć mecz. Dziś – pustki na trybunach. Ciężko się utożsamiać z klubem, kiedy większość składu to obcokrajowcy. Jeden umie po polsku, drugi nie, trzeci nawet nie ma zamiaru uczyć się języka, bo dla niego liczy się tylko kasa. Nie mam wrażenia, żeby ta drużyna dała się pokroić za Koronę – ostro ocenia Piechna.
Wielu kibiców do dziś zastanawia się, czemu Piechna nigdy nie wrócił do Korony. Piłkarz sam przyszedł do klubu z propozycją, że znowu zagra dla kieleckiej publiczności: – Wcale nie chciałem wygórowanych pieniędzy. Powiedziano mi tylko jedno: „Mamy już swoich piłkarzy, ale w razie czego zadzwonimy!”. Aha, świetnie. Bardzo mi pasuje taki układ. I dodali: „Jak chcesz nam pomóc, to może wziąłbyś kontrakty kilku młodych na siebie?”. Zaraz, zaraz… ja? Piłkarz ma być sponsorem klubu? Przecież to niepoważne! Ale Korona i tak nigdy nie będzie mi obojętna.
Jakub Białek