MIASTO
Obostrzenia uderzają w branżę florystyczną. „Kwiaciarnie zaczną upadać”
Zmniejszenie liczby gości weselnych, ograniczenia w organizowaniu pogrzebów, cmentarze zamknięte na Wszystkich Świętych i Zaduszki, brak możliwości wyprawiania imprez z okazji komunii czy chrzcin – liczba restrykcji uderzająca we właścicieli kwiaciarni jest nie ma końca. Jak długo dadzą radę utrzymać biznes w dobie coraz to nowych obostrzeń?
Liczba klientów i zamówień drastycznie spada, podobnie jak obroty. Restrykcje ograniczające lub uniemożliwiające organizowanie imprez rodzinnych mocno odbiły się na kieleckich przedsiębiorstwach florystycznych.
- Obecnie klienci w bardzo znikomych ilościach zamawiają kwiaty. Jest to związane z ograniczeniami w życiu towarzyskim, społecznym oraz brakiem możliwości zanoszenia kwiatów w dzień Wszystkich Świętych. W tym też wcześniejszych zakazów urządzania wesel i innych uroczystości. Ludzie sporadycznie zamawiają bukiety z dowozem. Ogromnie odbija się to na funkcjonowaniu firmy. Otrzymałam taką pomoc jak inni przedsiębiorcy – była ona niewielka. Jeszcze funkcjonujemy, jestem pełna lęków i obaw co do przyszłości – mówi Beata Tokarska-Wójcik, właścicielka „Kwiatowej Pasji”.
Dalsze wprowadzanie obostrzeń utrudniających działalność firm florystycznych może doprowadzić nawet do upadku przedsiębiorstw.
- To realne zagrożenie, mało kto będzie w stanie utrzymać się na rynku – podkreśla Beata Tokarska-Wójcik.
Obostrzenia sprawiły, że dochód zmniejszył się nawet o 80 procent – tak szacuje Małgorzata Pedrycz, właścicielka kwiaciarni „Roza”.
- Straty są ogromne. Jedyna pomoc, jaką otrzymałam to dofinansowanie w wysokości pięciu tysięcy złotych i zwolnienie ze składki ZUS. Gdybym nie miała odłożonych pieniędzy, musiałabym wziąć kredyt. Jeśli rząd znowu zamknie nas w domach, ja zamknę sklep – zaznacza.
Kupowanie kwiatów ograniczyło się w wielu przypadkach do zamówień telefonicznych.
- W mojej sytuacji nie było konieczne zamykanie sklepu, ponieważ prowadzę go sama. Zrobiłam odpowiednie zabezpieczenia i kwiaciarnia była otwarta – to moje jedyne źródło dochodu. A te spadły o 50, nawet 70 procent w niektórych miesiącach – informuje Agata Jamorska właścicielka kwiaciarni „Jaśmin”.
Nienajlepiej sytuacja wyglądała też w okresie letnim. Wesela w większości nie odbywały się, a pary młode żądały zwrotów zadatków.
- W tej chwili pracuję nawet po 12 godzin dziennie, żeby klienci mogli zawsze skorzystać z usług. Moja sytuacja jest o tyle dobra, że funkcjonuję na rynku 20 lat. Jakoś przetrwam tę sytuację, natomiast małe biznesy, które dopiero się rozwijają na pewno upadną. Bez możliwości wyjścia do klienta nie mają szans – prognozuje Agata Jamorska.
Sytuację utrudnia fakt, że niektóre odmiany kwiaty po krótkim czasie nie nadają się do sprzedaży i – zwiędłe – po prostu lądują w koszu.