KOŚCIÓŁ
Solidarność – więź ze wspólnotą
Rozmowa z księdzem biskupem Marianem Florczykiem, biskupem pomocniczym diecezji kieleckiej.
- W naszych rozważaniach zatrzymajmy się nad ideałami solidarności. Dziś temu słowu trzeba przywrócić właściwe znaczenie. Wyjaśnijmy więc, czym w ogóle jest solidarność?
- Znaczenie tego słowa jest głęboko zakorzenione w Ewangelii. W świat pogański chrześcijaństwo wniosło to, czego nauczał święty Paweł w Liście do Galatów: „jeden drugiego brzemiona noście i tak wypełniajcie prawo Chrystusowe” (Ga 6,2). Apostoł uzupełnił to, w pierwszym Liście do Koryntian, Hymnem o Miłości. Mówiąc, że ważna jest wiara i nadzieja, ale najważniejsza jest miłość i opisując jej cechy (Zob. 1 Kor. 13. 1-13). Na tej chrześcijańskiej nauce budowała swoje fundamenty cywilizacja europejska.
- Jednak słowo solidarność nie było powszechnie używane.
- Owszem, słowo solidarność, z francuskiego solidarité w życiu społeczeństw nie było używane przez wieki. Pod koniec XVIII wieku na sztandarach rewolucji francuskiej poniesione zostało słowo braterstwo. Określenia solidarność w znaczeniu głębszego zaangażowania w życie wspólnoty, socjologowie i katoliccy społecznicy zaczęli używać dopiero w drugiej połowie XIX wieku. Wobec faktu uciskania robotników zastanawiali się, jak im pomóc? Z jednej strony był Karol Marks, który w swoich komunistycznych odezwach operował pojęciem klasy robotniczej i masy społecznej. Zachęcał do buntu przeciwko wyzyskiwaczom i rewolucyjnego dochodzenia należnych praw. Z drugiej strony byli katoliccy społecznicy, m.in. w Niemczech, Francji, Belgii, Austrii i Włoszech, którzy mówili o wzajemnej solidarności. Miała ona doprowadzić do solidaryzmu, czyli koncepcji państwa opartej na zasadzie wzajemnej pomocy, odpowiedzialności i życzliwości społecznej ujętej w doktryny polityczne.
- Chodziło zatem o budowanie wspólnoty?
Tak. Solidarność tworzy wspólnotę i nadaje jej cel. U Marksa była masa, czyli nieznana i obca dla siebie zbiorowość. Natomiast solidarność już w drugiej połowie XIX wieku miała obejmować robotników, którzy mieli się tak zorganizować, aby jeden drugiemu pomagał w każdej sytuacji życia. Taka wspólnota, w której każdy jest odpowiedzialny za drugiego, jako cała społeczność może dopiero coś znaczyć. Ten model został zastosowany w Polsce w 1980 roku. Robotnicy doznając ciężaru życia w państwie komunistycznym, zjednoczyli się i poczuli się odpowiedzialni za siebie i za cały naród, za całą wspólnotę. Wspólnie postanowili zerwać jarzmo niewoli. Tak narodziła się solidarność. Najpierw międzyludzka, narodowa, a później jako ruch społeczny.
Dlatego w Polsce słowo solidarność kojarzy się z Niezależnym Samorządnym Związkiem Zawodowym „Solidarność”. Jej powstanie, oprócz panującej sytuacji społeczno – politycznej, wiąże się także z elementem duchowym. Jakim?
- Solidarność międzyludzka oparta jest na podstawowych wartościach. Zmierza do budowania wspólnoty. Tym impulsem do zjednoczenia narodu był niewątpliwie wybór na Stolicę Apostolską kardynała Karola Wojtyły. Polacy, poniżeni doświadczeniem okrucieństwa wojny i niewolą komunistyczną, poczuli się wtedy jak jedna wielka rodzina. W 1979 roku Papież przyjechał z pielgrzymką do Polski. Wtedy zobaczyliśmy ile nas jest, ludzi podobnie myślących i pragnących innego życia. Na Placu Zwycięstwa w Warszawie Ojciec Święty wypowiedział słynną modlitwę do Ducha Świętego: „Niech zstąpi Duch Twój i odnowi oblicze ziemi, tej ziemi”. Powstanie „Solidarności” było odpowiedzią na to wołanie Papieża Polaka o odnowę tej ziemi i o ducha wspólnoty. Odnowa zaczęła się od ludzkich serc. Myślę, że nazwa „Solidarność” też powstała pod natchnieniem Ducha Świętego. Sama nazwa i ten Ruch społeczny, który się zrodził zachwycił cały świat. Słowo solidarność dotyczy każdego człowieka z osoba, a zarazem całej wspólnoty. Jan Paweł II w encyklice „Centesimus annus” (1991) mówi, że przewrót, który się w Europie dokonał, zapoczątkowany został protestem polskich robotników „w imię solidarności” międzyludzkiej. „Rzesze robotników pozbawiły prawomocności ideologię, która chce przemawiać w ich imieniu, a czerpiąc z własnego trudnego doświadczenia pracy i ucisku odnalazły czy niejako odkryły na nowo pojęcia i zasady nauki społecznej Kościoła” (CA 23) – czytamy.
- Wspólnota to zaprzeczenie egoizmu, którego nigdy nie brak w relacjach społecznych.
- Egoizm zamyka człowieka w samym sobie. Egoista ma swój świat. Nie chce relacji z drugim człowiekiem i wspólnotą. Tymczasem we wspólnocie, dzięki solidarności z drugim, realizuje się nasze człowieczeństwo. Cechuje się ona pewnymi wartościami. Jedną z nich jest odpowiedzialność za osoby, które do niej przynależą. W solidarności wszyscy są potrzebni. Każdy człowiek odnajduje swoje miejsce w relacji do drugiego. To nie jest jakaś obca zbiorowość, ale - ja i my - czyli taka, w której czuję się odpowiedzialny. W solidarności wspólnotę traktuje się jako „my”, a nie „wy”, „oni”. We wspólnotę czuję się zakorzeniony, dla której chcę żyć i poświęcić się. Ta wspólnota jest też jakimś zobowiązaniem. To jest piękna symbioza oparta na chrześcijaństwie.
- Po co potrzebna jest ta więź?
- Żeby budować dobro wspólne, czyli tą Rzecz Pospolitą. Myślę, że fenomen Solidarności w 1980 roku polegał na odkryciu wspólnoty narodowej. Do tego ruchu społecznego należeli chłopi, robotnicy, studenci, intelektualiści, artyści, ja także do niego należałem. Poczuliśmy się wtedy odpowiedzialni za siebie. Byliśmy wspólnotą opartą na takich wartościach, jak: prawda, miłość, przyjaźń, troska o bliźniego. Dlatego ten ruch społeczny zaczął się upominać o dobro każdego z osobna, a jednocześnie o dobro narodu i państwa. Niestety późniejsze lata zweryfikowały pewne postawy. Niektórzy z „Solidarności” weszli w politykę i nie zawsze działali zgodnie z zasadami i głoszonymi wartościami. Ten wyznacznik odpowiedzialności, prawdy, miłości zachwiał się. Do głosu doszły ludzkie grzechy, słabości, ambicje partyjne i polityczne, i historia potoczyła się trochę inaczej niż oczekiwaliśmy.
- Nastąpił nawet upadek pewnych autorytetów, które stały na czele tego ruchu i były ich symbolami.
- Przywódca polityczny nie zawsze jest autorytetem. Niektóre autorytety z początków „Solidarności” upadły, ponieważ same się zniszczyły. Społeczeństwo zobaczyło, że lider zerwał więzi łączące go ze wspólnotą. Czasami te więzi nie były także tworzone ze szlachetnych pobudek. Zabrakło w nich prawdy i szczerej odpowiedzialności za wspólnotę narodową. Tymczasem zbiorowość powinna się oczyszczać przez stanięcie w prawdzie. Jezus mówi: „Prawda was wyzwoli”. Nie należy bać się prawdy, tak jak i nie należy bać się przebaczenia. Jeśli jej nie będzie, to nie będzie tego mocnego ogniwa solidarności. Autorytet niszczy się wtedy, kiedy nie zachowuje się praw moralnych i zasad etycznych. Taka osoba może nadal pozostać przywódcą, ale niekoniecznie będzie autorytetem. Wspólnota musi mieć jednak swoje autorytety, które zainspirują do szlachetnych postaw i czynów. Musi być ktoś komu będzie można zaufać. A komu można zaufać? Tylko człowiekowi, który jest wierny głoszonym ideałom i odpowiedzialny za drugiego.
- Na przykład za wierność głoszonym ideałom kapelan „Solidarności” błogosławiony ks. Jerzy Popiełuszko oddał nawet życie.
- Nauczanie księdza Jerzego było przeniknięte Ewangelią i wciąż jest aktualne. On nie wzywał do nienawiści i walki jeden przeciw drugiemu. Jego dewizą były słowa św. Pawła: „zło dobrem zwyciężaj”. Za wierność Bogu i drugiemu człowiekowi, za głoszenie prawdy i ewangelicznej miłości został zamordowany przez funkcjonariuszy komunistycznej Służby Bezpieczeństwa. Stał się męczennikiem sprawy, o którą walczył. Żeby zbudować autorytet, trzeba żyć w prawdzie i miłości do Boga i ludzi. Głosicielem takich wartości był ks. Popiełuszko, który oddał życie za wierność Chrystusowi i ludziom, którym służył i czuł się za nich odpowiedzialny. „Krew męczenników jest posiewem chrześcijan” – pisał Tertulian, jeden z pierwszych teologów. Solidarność w prawdzie, w świadczeniu sobie dobra, w okazywanej wzajemnej trosce buduje piękną wspólnotę.
- Wielkie podwaliny intelektualne dał „Solidarności” także święty Jan Paweł II.
- Ojciec Święty jest tym pierwszym i prawdziwym autorytetem. W ogóle Kościół katolicki, mimo wielu szykan ze strony władz komunistycznych, cieszył się wtedy w Polsce wielkim autorytetem. Dlaczego? Bo miał na uwadze człowieka i wspólnotę narodową. Myślę, że to za sprawą również niezłomnej postawy kardynała Stefana Wyszyńskiego, który nie ugiął się nawet przed więzieniem. Później jednoczył katolików wokół programu duszpasterskiego Wielkiej Nowenny przygotowującej do Millenium Chrztu Polski oraz wokół peregrynacji po parafiach kopii Cudownego Obrazu Matki Bożej Jasnogórskiej. Kiedy święty Jan Paweł II przyjechał do Polski w czerwcu 1979 roku zgromadziliśmy się wokół niego, jak przy Ojcu Rodziny. Zobaczyliśmy wielką wspólnotę narodową, której byliśmy częścią. W przemówieniach Papież przywołał całe dzieje Polski, z jej wielowiekową wiarą, tradycją i kulturą opartą na wartościach wypływających z chrześcijaństwa. Ojciec Święty pobudził nas do zastanowienia się nad sensem wspólnoty, życiem osobistym i nad przyszłością. W 1987 roku w Gdyni wypowiedział piękne słowa na temat solidarności. Natchnieniem stała się rzeka Wisła i morze Bałtyckie. „Rzeka Wisła, która toczy swoje wody poprzez całą Polskę jest rzeką dziejów ludzkich. Morze Bałtyckie jest przeznaczeniem Wisły, która do niego zmierza i w nim ostatecznie się zanurza” - mówił. To zanurzenie z wodami morza jest wielki zespoleniem, stanowi całość i jedność. Morze jest przeznaczeniem rzeki, tak jak królestwo Boże jest przeznaczeniem człowieka. Tak jak wspólnota jest przeznaczeniem człowieka. Od ujścia Wisły do Bałtyku ich wody stają czymś jednym. Tak też powinno wyglądać nasze życie. Żyjemy indywidualnie, ale sens odnajdujemy we wspólnocie. I tu ważna jest jakość życia wspólnoty. W przemówieniu jakie wygłosił w Gdańsku nawoływał do jedności ducha. Mówił: „solidarność to jest jeden i drugi” nawiązując do wspomnianego Listu do Galatów: „jeden drugiego brzemiona noście”. To była papieska wizja społeczności, wspólnoty rodzinnej, narodowej i międzynarodowej.
- „Solidarność” wpłynęła na procesy społeczne w Polsce i Europie, które przyczyniły się do upadku Związku Sowieckiego i komunizmu. Według Księdza Biskupa dlaczego ta pokojowa przemiana się powiodła?
- „Solidarność” nie działała tak, jak nauczał Marks – nienawiścią, chęcią rewolucji i zabijania. „Solidarność” żyła wartościami, które przekazywał Kościół katolicki, który w tamtym czasie sam był prześladowany. Do nauki Jezusa, każdy się odwoływał w większym lub mniejszym stopniu. Wiedziano, że nie można zabijać, że do każdego (nawet nieprzyjaciela) należy odnosić się z szacunkiem i troską. Wiedziano, że tym pierwszym przykazaniem jest miłość. Zauważmy, że zupełnie inaczej potoczyły się losy przywódców komunistycznych w Rumunii. Nicolae Causescu został rozstrzelany. A u nas, to władza komunistyczna strzelała do robotników, jak choćby na Wybrzeżu w 1970 roku, ale naród w sposób pokojowy domagał się zmian. Strajkującym robotnikom, pozamykanym w zakładach pracy, nawet obcy ludzie donosili jedzenie. Zrodziła się wzajemna życzliwość i międzyludzka solidarność. Byłem w Częstochowie w 1979r. kiedy był tam Jan Paweł II. Widziałem, jak ludzie dochodzili do milicjantów i wręczali im kwiaty. Ci funkcjonariusze też odpowiadali życzliwością. Widać było, że w tej wspólnocie, która przyszła na Mszę świętą i spotkanie z Papieżem, nikomu nic się nie stanie. Dlatego „Solidarność” budziła zainteresowanie i entuzjazm całego świata. Jednocześnie uświadamiała, że nie jesteśmy samotnymi bytami, ale należymy do wielkiej wspólnoty ludzkiej. To „Solidarność” dała duchowe i społeczne podwaliny do zburzenia Muru Berlińskiego. Tego nam nie wolno zapomnieć.
- Dziś idea solidarności została zniszczona przez różne zachowania ludzi.
- Została zniszczona między innymi przez polityków, którzy zapominając o wartościach i zasadach życia niszczyli ideał solidarność, a przez to również wspólnotę ludzi. Solidarność to jest niejako zbiorowy obowiązek i odpowiedzialność za dobro całej wspólnoty. Jeden za drugiego. Nie można więc wartości i cnót ubierać w ideologię, w coś nieprawdziwego, oderwanego od rzeczywistości. Relacje między ludźmi muszą być oparte na prawdzie. Nawet dziś, kiedy jest mowa o imigrantach. Polityka wobec nich musi być prowadzona w imię wzajemnej odpowiedzialności. Jeśli Europa chce ich włączyć we wspólnotę, to oni muszą chcieć tworzyć te wzajemne relacje. Tutaj jednak, z racji różnicy kultur, pojawia się pewien problem. Imigranci nie czują się i nie chcą być odpowiedzialni w budowaniu wspólnoty europejskiej. Tymczasem w idei solidarności chodzi o to, że każdy coś wnosi do wspólnoty, zakorzenia się w niej, czuje się w niej potrzebny, ma wobec jej członków obowiązki i czuje się za nich odpowiedzialny.
- Potrzebne jest więc wychowanie społeczeństwa do solidarności?
- Oczywiście. Musimy na nowo odbudować i przywrócić jej właściwe znaczenie. Do tego potrzeba nam autorytetów, wychowawców narodu, którzy troszczą się o wspólnotę narodową i europejską, a w niej o każdego człowieka. Rozbiliśmy wspólnotę narodową na partie polityczne. Cele, niektórych z nich, rozmijają się z dobrem wspólnoty narodowej. Musimy także indywidualnie, w nas wszystkich, odbudować poczucie odpowiedzialności za siebie nawzajem, za rodziny, kulturę, tradycję, gospodarkę narodową i wiarę chrześcijańską. Tak odbudujemy solidarność w naszych rodzinach, wspólnotach parafialnych, gminach oraz w całym polskim społeczeństwie.
Dziękuję za rozmowę
Katarzyna Bernat