CIEKAWOSTKI
Wzruszenie odbierało mowę
Rozmowa z księdzem biskupem Marianem Florczykiem, Delegatem Konferencji Episkopatu Polski ds. duszpasterstwa sportowców.
W minioną niedzielę zakończyły się Zimowe Igrzyska Olimpijskie w Soczi, które ksiądz biskup miał okazję obserwować z bliska. Czy były udane pod względem organizacyjnym?
- Przyznaję, że jechałem do Rosji z pewnym niepokojem i myślę, że nie byłem wyjątkiem. Moje obawy dotyczyły spraw organizacyjnych. W dodatku już w Polsce dochodziły do nas głosy o pewnych niedociągnięciach. Niepotrzebnie. Z wielkim uznaniem podchodzę do tego, co nas spotkało w Soczi. Pod każdym względem były to igrzyska bardzo dobrze zorganizowane. Na pochwałę zasługuje również podejście gospodarzy - zwłaszcza mam tutaj na uwadze wolontariuszy - do przybyszy z całego świata. Relacje między nami cechowała duża życzliwość.
My, Polacy, zapamiętamy jednak igrzyska z powodów sportowych. Tylu medali jeszcze nigdy zimą nie zdobyliśmy.
- To wielka radość, dlatego należy podziękować sportowcom, trenerom, działaczom i Panu Bogu za te wszystkie piękne emocje. Byliśmy świadkami wydarzenia historycznego. Do tej pory zdobyliśmy dwa złote krążki na wszystkich igrzyskach zimowych. Teraz aż cztery, a do tego łyżwiarze dorzucili srebro i brąz.
Jakie wydarzenia zapadły księdzu biskupowi najbardziej w pamięci?
- Te, które były dla nas najważniejsze, czyli sukcesy naszych reprezentantów. Zwłaszcza dekoracje medalowe. Piękna była ta z udziałem Kamila Stocha i Zbigniewa Bródki. Na siedem nagradzanych tego dnia konkurencji, w dwóch to Polacy byli najlepsi. W parku olimpijskim, gdzie odbywały się ceremonie, zebrało się tego dnia wielu ludzi różnych narodowości. Łącząc wszystkie aspekty – sportowe, patriotyczne, ale też religijne, bo znicz olimpijski to przecież święty ogień – stworzył się klimat niezwykłej wspólnoty. Mazurek Dąbrowskiego brzmiał wtedy zupełnie inaczej niż przy innych okazjach. Nikogo nie trzeba było namawiać do śpiewania, choć nie wszyscy mogli śpiewać... Niektórym wzruszenie odebrało mowę. Piękne były też dekoracje drużyn łyżwiarek i łyżwiarzy. Tutaj wprawdzie hymn nie zabrzmiał, ale wszyscy cieszyliśmy się, że wśród medalistów są nasi rodacy.
Ksiądz biskup był w Soczi nie tylko kibicem, ale przede wszystkim pełnił tam funkcję duchowego opiekuna naszych sportowców.
- To już piąte igrzyska na których byłem. Zawsze podczas takich wydarzeń sportowych, organizatorzy dają gościom okazję do przeżyć religijnych. Z pełną świadomością muszę jednak podkreślić, że spośród tych pięciu imprez, dwie z nich były przygotowane pod tym względem szczególnie dobrze. Pierwsze takie igrzyska to Pekin w 2008 roku, drugie właśnie teraz w Soczi. Do naszej dyspozycji były kaplice z pięknym wyposażeniem, które były w każdej z trzech wiosek olimpijskich. Z pomocą w każdej sprawie służyli siostra zakonna i księża. Mieliśmy znakomite warunki do odprawiania mszy świętych.
Czy polscy sportowcy chętnie w nich uczestniczyli?
- Nie było najmniejszego oporu. Największy problem stanowił czas, bo sportowcy w trakcie igrzysk są ciągle zajęci. Mają na głowie treningi oraz zawody. Dlatego wszystkie msze święte musieliśmy uzgadniać i dopasowywać do ich możliwości. Sportowcy brali w nich czynny udział. Zbyszek Bródka oraz skoczkowie czytali lekturę Słowa Bożego, a także modlitwę wiernych. Wszyscy z pełną powagą. Ale sportowcy o wierze pamiętali nie tylko przy okazji mszy świętych. Oni przychodzili do kaplicy w różnych momentach – tak jak mieszkający w Kielcach Arkadiusz Skoneczny, masażysta łyżwiarzy, któremu towarzyszyli zawodnicy. Piękna była też sytuacja, gdy zadzwonił od Janusz Krężelok, trenera biegaczy. Prosił o odprawienie mszy świętej z intencją o błogosławieństwo dla zawodników i o pokój na Ukrainie. Byłem bardzo zaskoczony tą inicjatywą. Na tę mszę przyszło sporo ludzi i to było piękne spotkanie.
Co ksiądz biskup starał się przekazać sportowcom?
- Sport już w starożytności rozumiano jako ćwiczenie ciała i ducha. Nie może być pomiędzy nimi rozbieżności. W dawnych czasach sportowcy zmagali się przed świętym ogniem olimpijskim na cześć boga Zeusa. To idea aktualna i dziś. Jeżeli człowiek opiera się na wartościach, żyje według nich, a do tego dokłada swoją sprawność - osiąga piękny stan. Jeżeli umie połączyć prawdę, uczciwość, koleżeństwo, solidarność, sprawiedliwość i wrażliwość - jest wartościowym człowiekiem. Do tych wartości przynagla wiara w Boga. I o tym starałem się przypominać.
Uważa ksiądz biskup, że te słowa trafiły do sportowców?
- Można to odczuć słuchając wypowiedzi naszych medalistów, w których często pojawia się odniesienie do Boga. Pięknie powiedział Kamil Stoch, który przytoczył słowa świętego Augustyna: „Jeżeli Bóg jest na pierwszym miejscu, to wszystko jest na swoim miejscu”. To prawda. Jeżeli w człowieku panuje rozbicie duchowe i fizyczne, to sukcesy sportowe jest bardzo trudno osiągnąć.
Rozmawiał Tomasz Porębski