CIEKAWOSTKI
Biegają dla Bartka
Bartek to radosny, uśmiechnięty i żywotny chłopiec. A wcale tak nie musiało być, bo dziecko od urodzenia miało mocno pod górkę. Miało też jednak mnóstwo szczęścia, bo wokół siebie zgromadziło grupę szczęśliwych i uśmiechniętych ludzi. Dzięki nim chłopiec pod tę górkę nie wchodzi, lecz... wbiega. Tak jak jego przyjaciele, którzy biegają po to, żeby i Bartek mógł to robić.
Miałam żal do losu
Chłopczyk przyszedł na świat 2,5 roku temu. - Przez całą ciążę lekarz zapewniał nas, że wszystko jest w porządku i dziecko świetnie się rozwija. W takim przekonaniu żyliśmy aż do porodu – wspomina Damian Orzechowski, ojciec Bartka. Niestety, noworodek nie był zdrowy. Urodził się bez lewej stopy.
- Szok, niedowierzanie, strach... Uczucia, które nam wtedy towarzyszyły, są trudne do opisania – wspomina Damian. - Niewiele osób jest w stanie wyobrazić sobie, co czuje matka, gdy rodzi takie dziecko. Płakałam, byłam przerażona. Miałam żal do losu, do lekarza, do samej siebie... - przyznaje Karolina, mama chłopca.
Ale brak stopy nie był końcem złych wiadomości. Lekarze zasygnalizowali, że dziecko może mieć również problemy z rozwojem umysłowym. Nie chcieli rodziców straszyć, ale kazali przygotować się na każdą ewentualność.
Pierwsze dwa miesiące po urodzeniu Bartka rodzina spędziła w szpitalach. Na szczęście po kilku tygodniach okazało się, że chłopcu nic nie dolega. Każde kolejne badanie napawało optymizmem. Wykluczono chorobę genetyczną i zaburzenia rozwojowe. Bartek miał po prostu pecha. Z jakiegoś powodu pasma owodniowe w pierwszym trymestrze ciąży amputowały mu stopę.
Dziś już wiadomo, że chłopiec rozwija się prawidłowo. Jest bardzo bystrym i mądrym dzieckiem. Nie odczuwa też swojego kalectwa, bo najbliżsi mu na to zwyczajnie nie pozwalają.
Niesamowicie pozytywni
- Nigdy nie nazwaliśmy Bartka niepełnosprawnym. Zawsze myśleliśmy i myślimy o nim jak o zdrowym, małym brzdącu. Powtarzamy mu, że nie ma żadnych ograniczeń. On wie, że będzie mógł robić w życiu to, czego tylko zapragnie – mówi Damian.
Młodzi rodzice już na początku małżeńskiej drogi stanęli do egzaminu o najwyższej skali trudności. Zdali go perfekcyjnie. – Gdy ich poznałem, to... zakochałem się w nich na dobre. To niesamowicie pozytywni ludzie, pełni zapału i uśmiechu. Nigdy się nie poddają – mówi Paweł Jańczyk z bloga szuranie.pl.
A bolączek im przecież nigdy nie brakowało. Ciągle zresztą dochodzą kolejne problemy, z którymi we dwójkę trudno jest sobie poradzić. Bo jak to zwykle w życiu, chodzi o pieniądze. Żeby normalnie funkcjonować, Bartek potrzebuje protezy. Chłopiec rośnie i trzeba ją wymieniać co pół roku. To wiąże się z dużymi kosztami.
Chłopczyk został więc podopiecznym fundacji „Zdążyć z pomocą”. Szybko jednak pojawił się kolejny, znacznie bardziej oryginalny pomysł na zdobycie pieniędzy...
Flamastrem na t-shircie
- Na początku biegałem dla zdrowia – mówi Damian. – Na jednym z treningów przeżyłem jednak ogromny kryzys. Ledwo truchtałem i właśnie wtedy pomyślałem o nim. Przed oczami miałem obraz mojego uśmiechniętego chłopca, który trzymając się łóżka, próbuje chodzić. Pomyślałem: on sobie radzi bez stopy, a ty nie przebiegniesz kilku kilometrów?! Pomogło.
Jak wiadomo – bieganie wyzwala endorfiny, mózg jest dotleniony. W takich chwilach ludzie często wpadają na najlepsze pomysły. Tak jak Damian, który akcję „Biegam, żeby Bartek mógł biegać” wymyślił biegając. Za myślami poszły czyny – założył bloga, a potem przygotował specjalną koszulkę z hasłem kampanii. Zaczął w niej startować na zawodach.
To wzbudziło zainteresowanie innych biegaczy. Zaczęli dopytywać, pojawiły się oznaki wsparcia. Nikt się jednak nie spodziewał, że akcja nabierze takiego rozmachu. A jednak o możliwość biegania w koszulce Bartka pytały kolejne osoby, aż zabrakło t-shirtów. Niektórzy radzili sobie z tym problemem, wypisując flamastrem na piersi hasło kampanii.
- Ja o akcji dowiedziałem się z internetu. Przeczytałem historię Damiana. Ujęło mnie, że nie płacze i nie narzeka na zły los, tylko z uśmiechem oraz gigantyczną wiarą w powodzenie swojej misji pokonuje kilometry. Trochę jak Forrest Gump - najpierw sam, ale wkrótce otoczony tłumem – wspomina Andrzej Kuleta, jeden z członków „Bartkowej drużyny”.
Nie cierpię biegać!
Dzisiaj trudno zliczyć ilość tych, który na różnych imprezach (nie tylko w Polsce, ale też na największych europejskich maratonach!) biegają dla Bartka. – Kiedyś znałem wszystkich z naszej grupy. Ostatnio ze zdumieniem zauważyłem, że nie kojarzę już nawet połowy ludzi w koszulkach – dodaje Kuleta.
Na start w kilku biegach zdecydowała się też mama chłopca, która... nie cierpi biegać. - Nie ma słów, które oddałyby, jak bardzo tego nie lubię. Ale skoro tyle ludzi biega dla mojego syna, jak mogłabym stać z boku? – pyta.
Więc gna do mety, najszybciej jak potrafi. Gna tak, jak cała akcja. – Szczerze mówiąc, nie podejmuję się tłumaczyć tego fenomenu. Biegacze to specyficzny gatunek ludzi – śmieje się Andrzej Kuleta.
To prawda, bo takiej grupy przyjaciół każdy może chłopcu pozazdrościć.
Tomasz Porębski
O życiu Bartka i jego biegowej rodziny można czytać na blogu www.naszmaraton.pl.