SPORT
Szrek w Radiu eM: Najgorsza rzecz to naprawiać błąd błędem
O pierwszych razach w roli sędziego. O największych wpadkach i umiejętności radzenia sobie z presją czy o przywyknięciu do słowa „były”. Marcin Szrek, jeden z najbardziej znanych kieleckich sędziów, rozmawiał z naszymi dziennikarzami kilka dni po zakończeniu 28-letniej kariery. – Chyba cały czas bym wolał formę sędzia. Do tego słowa "były" muszę się przyzwyczaić – powiedział.
Będzie się trzeba przyzwyczaić do nowej roli, ale chyba trudno po 28 latach? Jaki był ten początek?
Początek był chyba tak jak u każdego, zwłaszcza bardzo młodego człowieka, bo miałem 17 lat, gdy pierwszy raz wybiegłem na boisko, to była wtedy Klasa A. W województwie, wtedy jeszcze kieleckim, okręgowy związek nożnej nie prowadził Klas B. I pierwszy mecz, Tempo Pacanów kontra Gród Wiślica ze starymi wygami, Krzysztof Trzepałko i młody 17 latek, jeszcze wystraszony. To pamiętam, tak śmiesznie, ale ja po meczu nie wiedziałem jaki był wynik. Wiedziałem, że 1:0, ale nie wiedziałem, kto wygrał. Na szczęście to nie ja musiałem wypełnić sprawozdanie. Biegałem na boku z chorągiewką i pierwsza decyzja, ewidentny aut, nie wiem w prawo czy w lewo, oczywiście pokazałem w drugą stronę, ale później poszło.
Pierwszy mecz na środku, pamiętasz?
Zaczynałem, tak jak każdy, od rozgrywek najmłodszych. To był mecz Bukowia Bukowa – Wierna Małogoszcz. I Bukowia wygrała wysoko. Jeśli mówimy o meczu seniorskim, to pierwszym był ten w Pińczowie. Nida II Pińczów grała z Partyzantem Wodzisław. Wyniku nie pamiętam.
Było spotkanie, którego nie mogłeś sobie darować? Decyzji, której w nim podjąłeś?
To nie było tak dawno, bo sześć lat temu. Sędziowałem mecz 2. ligi – Radomiak Radom – GKS Jastrzębie i w doliczonym czasie, w ostatniej minucie doliczonego czasu, przy wyniku 0:1 dla GKS-u podyktowałem niesłuszny rzut karny dla Radomiaka po domniemanym faulu na Leandro. Bardzo ciężka sytuacja, dwóch zawodników z przeciwnych stron zderzyło się jak samochód, czołowo, ale jakąś decyzję trzeba było podjąć, niestety podjąłem błędną.
Jak radzić sobie z presją, nieprzychylnymi głosami po błędach?
Czasami te komentarze mają sens, natomiast w większości my nie możemy się nimi przejmować. Sędzia bardzo często sam wie najlepiej, czy posędziował mecz dobrze czy nie. Wielokrotnie było tak, że nie było żadnych negatywnych głosów, jednak czułem wewnętrznie, że ten mecz mógł i powinien być posędziowany lepiej, natomiast jak sobie radzić? Przede wszystkim szybko wyczyścić głowę, za chwilę będzie następny mecz i nie możemy rozpamiętywać tego poprzedniego. To podobnie jak sportowcy. Takie nasze życie. Przez tyle lat nie było sportowca, który zawsze byłby na fali, który zawsze prezentowałby wysoką formę.
Natomiast, wracając do tej konkretnej sytuacji, byłem bardzo zły na siebie, ponieważ drużyna z Jastrzębia walczyła wtedy o awans i to razem z Radomiakiem. Na szczęście Jastrzębie weszło do 1. ligi, a ja jako sędzia pojechałem na ich ostatni mecz w sezonie. Pierwsze co zrobiłem, to zapukałem do trenera Jarka Skrobacza i przeprosiłem. Przyznał po latach, że spotkał się z czymś takim pierwszy raz. Na trenerze się jednak nie skończyło, bo odwiedziłem także zawodników.
A co z pierwszą czerwoną kartką? Pamiętasz ją? Czułeś, że władasz jakąś nadprzyrodzoną mocą?
Nie patrzę tak na to, nie pamiętam pierwszej czerwonej kartki, ale mam takie odczucie, że jeśli sędzia chce być najważniejszy na boisku, jeśli nadużywa tych kartek i rzeczywiście czuję się, że on jest panem, to nie jest dobra droga. Ja tej drogi nie wybrałem, starałem się być bardzo wyrozumiały dla zawodników, zrozumieć ich emocje, które są na boisku i przede wszystkim zarządzać tymi emocjami. To nie jest łatwa rzecz, bo jest 22 facetów, którzy się złoszczą, każdy chce osiągnąć swój cel, często mobbingują, często walczą ze sobą. Ktoś mi kiedyś powiedział, że jeśli sędzia jest słaby, szasta kartkami i ich nadużywa. Jest naprawdę wiele różnych sposobów, można z zawodnikami rozmawiać, delikatnie można ich podpuścić, można na nich krzyknąć. Można użyć wulgaryzmów. Najważniejsze, aby znaleźć sposób i aby po meczu zbić sobie tę przysłowiową "piątkę". Trzeb umieć rozmawiać z ludźmi. Ja jestem handlowcem, więc pewnie dzięki temu jest mi łatwiej, bo umiem to robić.
To może w drugą stronę. Czerwona kartka, której nie dałeś?
To był mecz 1/8 finału Pucharu Polski, Podbeskidzie Bielsko-Biała grało w sezonie mistrzowskim Śląska Wrocław. W pierwszej połowie żółtą kartkę za krytykę moich orzeczeń dostał Sebastian Mila. A później zauważyłem, że próbował wymusić rzut wolny, więc gwizdek... biegnę z żółtą kartką.
Trzymam ją w ręce, on leży i patrzy na mnie zdziwiony, co się zaraz stanie. Kartkę jeszcze mam przy nodze i złośliwość rzeczy martwych, bo padł system komunikacji i asystenta widzę tylko kątem oka, jak podskakuje przy linii, wręcz próbuję coś mówić, a ja go nie słyszę, więc biegnę. On stwierdził, że tam był faul, więc schowałem tę żółtą kartkę. Niestety, później się okazało, że ja miałem rację i Sebastian Mila dograł mecz, którego nie powinien.
Co zrobić, jak zarządzać tym w sobie, żeby te emocje nie wzięły góry nad trzeźwią oceną meczu?
Świętej pamięci pan Jerzy Kuchciński, który opiekował się sędziami, mówił, że najgorsza rzecz to naprawiać błąd błędem. Do tej pory nic się nie zmienia i tak jest, musimy głowę czyścić. Musimy mieć świadomość, że jesteśmy ludźmi, że możemy się pomylić, ale też dajmy sobie prawo do tego błędu i ślepo nie tkwimy, nie udawajmy, że decyzja jest dobra, co wielokrotnie mi się zdarzyło. Nie mam... zobaczcie, mówię nie mam... Nie miałem z tym problemu, aby przyznać się do błędu.
Przytłoczyła cię kiedyś waga meczu?
Jestem zwierzęciem, który lubił sędziować duże mecze. Najgorzej prowadziło mi się mecze, gdy oprawa nie była tak spektakularna lub jak w czasach COVID-owych, kiedy stadiony były całkowicie puste. Uwielbiałem elektryzujące mecze. Zamykałem stary stadion Widzewa przy komplecie publiczności, dzień później po tym spotkaniu wjechały buldożery. Co ciekawe, na nowym obiekcie też sędziowałem kilka starć, też przy pełnych trybunach. Zawsze marzyłem też o poprowadzeniu zawodów przy Łazienkowskiej. Udało mi się. Było dużo takich meczów. Wtedy człowiek był skoncentrowany na 100 procent. Mecz płynie, a ty razem z nim. Pamiętam, gdy jako młody sędzia w moim trzecim sezonie w trzeciej lidze, pierwszy raz pojechałem na mecz GKS-u Katowice. Odrodziły się wspomnienia z lat dziecięcych, kiedy oglądało się potyczki z Arisem Saloniki, Bordeaux i nagle jako 23-latek wszedłem na Bukową i pomyślałem: „Gdzie ja jestem?”. Wtedy trochę mnie to przytłoczyło i poczułem, że jestem bardzo blisko dużej piłki.
Zdarzały się spotkania, gdzie czułeś presję narzuconą ze strony gospodarzy jeszcze przed meczem? Miłe słówka, szczere uśmiechy, które mówiły: „Lepiej posędziuj nam dobrze, bo jeśli będzie inaczej, nie wyjedziesz stąd”.
Są takie kluby, takie osoby, gdzie od razu można ocenić, czy ktoś uśmiecha się do ciebie szczerze, a nie jest to spowodowane tylko tym, że chce uzyskać jak najlepszą atmosferę, pozytywną otoczkę wokół swojej drużyny. Ale umówmy się, czy to jest poziom A Klasy czy Ekstraklasy, nie wyobrażam sobie, że zmienię losy meczu, bo ktoś mnie poczęstował obiadem. Chociaż z drugiej strony sam, będąc oficerem łącznikowym z ramienia PZPN, opiekowałem się sędziami podczas dwóch meczów reprezentacji Polski U-21. Moją rolą było to, aby arbitrzy czuli się jak najlepiej. Miałem określony budżet, więc jeśli chcieli zobaczyć muzeum lotnictwa, to zobaczyli muzeum lotnictwa.
Dlaczego tylko ty z naszego regionu w ostatnim czasie sędziowałeś tak wysoko?
Nie uważam, że my jako sędziowie, jako Świętokrzyski Związek Piłki Nożnej, odstajemy od innych okręgów. Szkolimy się w ten sam sposób, dysponujemy tymi samymi materiałami, ale jednak tutaj jest problem ilość. Zaraz po Lubuskim jest u nas najmniej sędziów w kraju. Mogę się pomylić, ale myślę, że mamy około 120 czynnych arbitrów, a na Śląsku jest ich prawie 2000.
Trudno było odwiesić buty i gwizdek na kołek? Co będzie robił teraz Marcin Szrek?
Ja z tą decyzją oswajałem się już jakiś czas. Powiedziałem sobie, że jak będę miał 45 lat, to skończę. Tak cały czas do tego zmierzałem, natomiast dwa lata temu polskie kolegium sędziów zmieniło zasady spadków i awansów, uznając, że jeśli nie jesteś sędzią zawodowym, możesz sędziować tylko do 45. roku życia. I choć sam określiłem sobie taki limit, to gdy ktoś mnie postawił przed ścianą, zacząłem się lekko buntować. Ale miałem ten czas, więc jakoś to sobie wizualizowałem, przyzwyczaiłem się do tego mentalnie. A co będę robił? Na pewno zostanę przy piłce. Wydaje mi się, że spróbuję swoich sił jako obserwator. A może spróbuję z piłką, ale w innym kontekście. Zobaczymy.
To na koniec. Jak jest przepis na idealnego sędziego?
Mental na pewno. Tak się zastanawiam, czy byłbym w stanie ulepić sobie z konkretnych cech jednego najlepszego sędziego? Chyba nie, bo gdy patrzę na naszych topowych sędziów, oni są tak różni od siebie. Nie ma prostego przepisu. Ja jestem pozytywnie bezczelny, ale również inne charaktery się sprawdzają.
Rozmawiali Mateusz Żelazny i Michał Gajos. Spisał Michał Gajos.