SPORT
Smyła: W drugiej połowie było pozytywnie piłkarsko, ale boli serce
– Żal mi piłkarzy, bo w drugiej połowie zostawili kawał zdrowia na boisku. Bardzo mocno, z dużą determinacją, dążyli do zdobycia pierwszej bramki, a w konsekwencji kolejnej. Nie udało się. Szkoda jakości, szczęścia... różnie to można nazywać. Na pewno nie zasłużyliśmy na tę porażkę – mówił Mirosław Smyła, trener kieleckiej drużyny, po niedzielnym meczu z Lechią Gdańsk.
"Żółto-czerwoni" zaprezentowali się fatalnie w pierwszej połowie, a goście w pełni zasłużenie prowadzili 1:0 po golu Flavio Paixao. Po zmianie stron "żółto-czerwoni" wyglądali o niebo lepiej. W 62. minucie do remisu doprowadził Michal Papadopulos, ale ostatnie słowo należało do drużyny z Trójmiasta. Dwie minuty przed końcem regulaminowego czasu gry bramkę zdobył Maciej Gajos.
– Dwie różne połowy. W pierwszej nie do końca realizowaliśmy założenia w ofensywie. W defensywie mieliśmy problem w bocznych sektorach boiska. Elementy, które były przećwiczone pod Lechię, nie funkcjonowały. W drugiej części nastąpiła korekta i nasza gra wyglądała zupełnie inaczej. Było pozytywnie piłkarsko, ale boli serce. Chcę pogratulować chłopakom, że potrafili podnieść się po pierwszej, słabej połowie. To pozytyw, który powinien nas budować do kolejnego meczu. Nie ma czasu na rozpamiętywanie. Musimy się spiąć, bo kolejny mecz już w środę – mówił Mirosław Smyła.
W całym spotkaniu Korona oddała dwa razy więcej strzałów od rywala. "Żółto-czerwoni" podjęli dwadzieścia osiem prób, z czego siedem było celnych. Dwukrotnie po atomowych uderzeniach Petteriego Forsella z rzutów wolnych piłka zatrzymała się na poprzeczce.
– Boli serce, kiedy poprzeczka staje na granicy zdobycia gola lub nie dobijamy do pustej bramki. Taka jest piłka nożna. Nie chcę posilać się takim sloganem. Może trzeba oddać trzydzieści dwa strzały, żeby zdobyć jeszcze jedną bramkę – przekonywał szkoleniowiec "żółto-czerwonych".
Na lewej stronie obrony Korony zagrał Erik Pacinda. Nominalny ofensywy gracz popełnił błędy przy obu straconych bramkach. W pierwszej sytuacji nie upilnował w polu karnym Flavio Paixao, a w końcówce zanotował stratę w bocznym sektorze.
– Jego obecność na tej pozycji dała efekt w postać większej liczby dośrodkowań w pole karne. Dała nam więcej jakości w ofensywie. W tej ostatniej akcji sytuacyjna piłka zawieruszyła się między nim a przeciwnikiem. Milan Radin chciał go wesprzeć, ale doszło do dośrodkowania. Jeśli idzie się vabank, to takie rzeczy decydują. Odrobina szczęścia była po stronie rywali. Czy Erik popełnił tyle błędów w obronie, żeby go krytykować? No nie. Zagrał w zastępstwie. Nam pozostaje czekać na powrót nominalnych lewych obrońców: Gardawskiego i Mileticia, którzy rozwiążą nasze problemy – wyjaśniał Mirosław Smyła.
Korona dalej zajmuje przedostatnie miejsce w tabeli. Jej strata do bezpiecznej lokaty wzrosła do czterech punktów. W najbliższą środę "żółto-czerwoni" zagrają na wyjeździe ze Śląskiem Wrocław. Za czerwoną kartkę będzie musiał pauzować Adnan Kovacević, a w niedzielę kontuzji stawu skokowego doznał Marcin Cebula. Do składu wracają za to Ognjen Gnjatić i Jakub Żubrowski.
– To, co czują teraz zawodnicy, jest ultrabolesne. Potrzebujemy podnieść się jak mężczyźni. Powiedziałem chłopakom w szatni, że możemy się z tym pogodzić, albo wstać z kolan. Wybieramy tę drugą opcję, nie ma z tym dyskusji – skwitował kielecki szkoleniowiec.