SPORT
Słodko-gorzki smak Tokio
– Gdyby rozstrzygnięcie poszło w drugą stronę, to nikt nie miałby pretensji. Dlatego sama nie mam werdyktu za złe, bo to był wyrównany pojedynek – powiedziała nam Sandra Drabik, kielecka bokserka, dzień po przegranej walce na igrzyskach olimpijskich w Tokio.
\33-latka przegrała w 1/16 finału wagi muszej z Tursunoj Rachimową z Uzbekistanu 1:4.
– Walka była bardzo wyrównana. Decydowała trzecia runda, a ona w moim wykonaniu była najsłabsza – mówi Sandra Drabik.
Jej rywalka zachowała więcej sił na finałową odsłonę.
– W mojej kategorii jest duże tempo. W drugiej rundzie straciłam sporo sił, bo rywalka mnie mocno trzymała. Musiałam się z nią szarpać, aby pokazać swoją aktywność sędziom. Straciłam trochę energii, co dało się odczuć w końcówce. Kiedy wiedziałam, że jest remis, to za bardzo chciałam i zaczęłam popełniać błędy, które kosztowały mnie wygraną – analizuje kielecka pięściarka.
33-latka przyznaje, że styl rywalki nie był dla niej zaskoczeniem. Sama zwróciła uwagę na element, który zmieniłaby w swoich poczynaniach.
– Wiedziałam, że będzie mnie wciągać i wskakiwać swoimi atakami. Te ma bardzo szybkie. Jeśli miałabym coś zmienić, to nie atakowałabym w ten sposób w trzeciej rundzie, tylko czekała na kontry. Teraz możemy jednak tylko gdybać.
Dla Sandry Drabik start w Tokio ma słodko-gorzki wymiar. Z jednej strony spełniła swoje olimpijskie marzenie, z drugiej rywalizację zakończyła zbyt szybko.
– Byłam niesamowicie podekscytowana, kiedy wywalczyłam kwalifikację. Każdy, kto interesuje się boksem, wie jak trudno jest to zrobić. Walczyłam o to w ringu przez pięć lat, dlatego miałam powody do dumy. Na miejscu nie mogłam doczekać się pierwszej walki. Nie wygrałam, dlatego teraz jest żal i gorycz. Muszę to przełknąć. Cieszę się jednak, że mogłam być w Tokio – kwituje doświadczona pięściarka.
Sandra Drabik w środę wróci do Polski.