SPORT
Chudzicki: Kiedyś miała być to tylko zabawa, teraz marzę o kolejnych igrzyskach
W ostatnich dniach ogrom emocji dostarczyli nam polscy paraolimpijczycy, którzy podczas igrzysk w Tokio zdobyli 25 krążków. Naszym najmłodszym medalistą jest Maksym Chudzicki, tenisista stołowy z Kielc. 22-latek na co dzień broni barw Bronowianki Kraków. Jego przygoda z tenisem rozpoczęła się w zespole Orląt Bilcza. Maksym rywalizuje w klasie siódmej, w której znajdują się zawodnicy mający problemy z poruszaniem się.
– Medale z Tokio mają swoją wagę. Ale dla ciebie ten piękny krążek waży jeszcze więcej, bo niesie niesamowity bagaż emocji.
– Pełna zgoda. Włożyłem ogrom pracy w przygotowania do igrzysk. Ten medal to jest zwieńczenie pracy, którą wykonałem w ostatnich latach. Wyjazd na igrzyska był moim wielkim marzeniem. Kolejnym, jednym z największych, ale też tych najbardziej skrytych, był olimpijski medal. Udało się to zrobić, dodatkowo w debiucie. Długo nie mogłem w to uwierzyć. Na szczęście mam jeszcze trochę celów. Ten krążek daje mi jednak niesamowitą motywację do dalszej pracy.
– Droga kwalifikacji na igrzyska jest bardzo trudna. Tam nie ma nikogo z przypadku. Ty w pojedynku o medal pokonałeś Hiszpana Jordiego Moralesa, mistrza świata z 2018 roku. Co było najtrudniejsze w drodze do tego sukcesu?
– Umiejętności wszystkich są olbrzymie. Poziom jest niesamowicie wyrównany, a w tym roku poszedł jeszcze w górę. Jednak igrzyska rządzą się swoimi prawami. Forma to jedno, ale najważniejsza jest psychika, umiejętność radzenia sobie ze stresem. Wiedziałem, że byłem przygotowany bardzo dobrze. Nie podchodziłem do stołu z myślą, że muszę wygrać. Starałem się trzymać obranej taktyki. Trener założył, że w tym pojedynku moje wprowadzenie ma odbywać się przez krótki forhend, bo przeciwnik tam miał gładką okładzinę. Na bekhendzie miał czopa. Kiedy nim grał, to dawał niewygodne piłki. Przy takim serwisie z mojej strony, dostawałem czytelną piłkę. To pozwoliło mi na realizowanie mojego planu. Nieważne czy straciłem punkt, czy dwa. Była walka. Odcinałem się od świata. Liczył się każdy punkt. To dało ten medal.
– W walce o finał musiałeś uznać wyższość światowej jedynki, Chińczyka Yan Shuo. Od stołu odszedłeś z poczuciem spełnienia?
– Nie mam sobie nic do zarzucenia. Stres również był olbrzymi. Postarałem się, dałem z siebie wszystko, co mogłem. Rywal był w świetnej formie. Nikt nie mógł znaleźć na niego sposobu do samego końca.
– Oczarowała cię magia igrzysk, klimat wioski olimpijskiej?
– To było niesamowite. Te wszystkie budynki, miejsca, ludzie z całego świata. Nawet jeśli ktoś cię nie zna, to zawsze jest serdeczny. Wszyscy sobie machają, robią sobie zdjęcia. Tradycją jest wymiana pinami [przypinkami – red.]. To piękne przeżycie. Same ośrodki sportowe: hale, stadion, zwalają z nóg, bo są takie ogromne. Cieszę się, że mogłem tam być i chłonąć to wszystko.
– Obecnie trenujesz w Krakowie, gdzie też studiujesz. Wszystko zaczęło się jednak w Bilczy. Ping-pong miał być sposobem na zabicie nudy, a okazał się pasją, która zaprowadziła cię na igrzyska. Uwierzyłbyś w to kilka lat temu?
– To miała być też forma rehabilitacji i oderwania od szkoły. Nie myślałem o żadnych startach, nawet w mistrzostwach Polski. To miała być tylko i wyłącznie zabawa. Teraz myślę już o kolejnych igrzyskach. Nie może być inaczej. Muszę trenować jeszcze mocniej i jeszcze więcej, aby pojechać do Paryża. Ten medal daje jednak niesamowitego kopa do dalszej pracy.
– Dziękuję za rozmowę. Trzymamy kciuki za kolejne sukcesy.