REGION
Koronawirus. Sytuacja Polaków w Wielkiej Brytanii
Od początku epidemii w Wielkiej Brytanii odnotowanych zostało prawie 124,5 tysiąca zachorowań na koronawirusa, z czego 16 tysięcy osób zmarło. Od kilkunastu dni liczba zakażonych wzrasta codziennie o około 600 osób. O tym, jak wygląda sytuacja w tym kraju opowiada Kamila Gorazd, Polka która mieszka i pracuje w Londynie.
W Wielkiej Brytanii mieszka ponad 800 tysięcy Polaków i jest to najliczniejsza grupa obcokrajowców w tym państwie. Część z nich z powodu zagrożenia wróciła do ojczyzny, kiedy jeszcze to było możliwe. Obawy budziły między innymi ograniczone i spóźnione działania brytyjskich władz, które nie umiały zatrzymać rozprzestrzenianie się koronawirusa, a także nieprzygotowana na tak dużą liczbę zakażonych służba zdrowia.
Z ostatnich danych wynika, że w Wielkiej Brytanii liczba zakażonych wynosi około 124,5 tysiąca osób. Ponad 16,5 tysiąca chorych zmarło. Najwięcej zgonów odnotowano 10 kwietnia i było to 980 osób.
- Od tego czasu ta liczba stale spada, ale mniejsza śmiertelność nie oznacza, że sytuacja została opanowana. Wszyscy mamy nadzieję, że tak będzie. Wczoraj (poniedziałek) zmarło 449 osób. Stabilizuje się też liczba nowych zarażeń. Każdego dnia przybywa około 4,5 tysiąca chorych, ale od półtora tygodnia codzienna liczba nie wzrasta. Najwięcej zachorowań było między 10 a 13 kwietnia - mówi Kamila Gorazd, Polka mieszkająca i pracująca w Londynie. Wśród osób chorych na koronawirusa był premier Boris Johnson, ale został wyleczony. - Wiadomość o jego chorobie wszystkich zmroziła, ale nie da się ukryć, że ma on najlepszą opiekę medyczną w kraju, więc nie było paniki - dodaje.
Jak mieszkańcy żyją na co dzień? - Jest dużo petycji i wystąpień online wśród przedsiębiorców, ale wszyscy wiedzą, że muszą zostać w domach. Gospodarka sobie w ogóle nie radzi, bo ograniczono w drastyczny sposób działalność firm, a pracują tylko te, które produkują żywności i maski. Uruchomiona została pomoc dla firm i pracowników brytyjskich, ale jest wielu imigrantów nie objętych socjalem. W najgorszej sytuacji są ci, którzy przyjeżdżają tu na kilka miesięcy. W Wielkiej Brytanii 80 procent społeczeństwa żyje z miesiąca na miesiąc i uspokajające przemowy przedstawicieli rządu niczego nie zmienią. Ludzie za chwilę nie będą mieli pieniędzy i jeśli nikt się nimi nie zajmie, wyjdą na ulice - relacjonuje.
- Wszyscy wiedzą, że jedynym sposobem na ograniczenie rozprzestrzeniania się tej choroby jest zamknięcie ludzi w domach, ale brak innych rozwiązań zaczyna ich denerwować. Rząd nie proponuje żadnego programu, jak to ma miejsce w innych krajach, dlatego pojawiają się naciski, żeby zająć się gospodarką i powoli wracać do pracy.
W bardzo trudnej sytuacji jest też służba zdrowia, ponieważ największa liczba zarażonych to pracownicy medyczni i osoby obsługujące domy opieki dla osób starszych. - Brakuje środków. Kilka szpitali w Londynie odmówiło w niedzielę dalszego leczenia, bo nie dotarły do nich maski i fartuchy. Wszystkim wytłumaczono, że spóźnił się samolot z Turcji i w ciągu kilku godzin przewieziono maski ze szpitala z Birmingham. Trud medyków jest ogromny i nikt nie wie, na jak długo wystarczy im środków. Lekarze się boją, ale rzadko o tym mówią, proszą tylko żebyśmy nie wychodzili z domów - mówi pani Kamila.
- Ja pracuję online, ale mnóstwo Polaków wychodzi codziennie z domów, bo tego wymaga ich praca. Imigranci pracują tu z tygodnia na tydzień i niewielu mogło sobie pozwolić na to, żeby wziąć urlop w tym czasie. Pomagamy sobie wzajemnie, ale każde wyjście z domu jest obarczone ryzykiem, choć robimy wszystko, żeby się nie zarazić - dodaje.