PUBLICYSTYKA
Zamach na super agenta. Opowieść historyka
Rozmowa z doktorem Markiem Jedynakiem, historykiem z kieleckiej delegatury Instytutu Pamięci Narodowej.
Minęła 79 rocznica zamachu na super agenta Franza Wittka. Opowiedzy więc o tym jak wyglądała kolaboracja z Niemcami podczas II wojny światowej. Zacznijmy od tego, kto najczęściej odejmował współpracę z okupantem?
Za takich uważano głównie volksdeutschów. Mieli oni pochodzenie niemieckie, ale byli też Polacy, którzy dostosowując się do nowej rzeczywistości, kolaborowali z okupantem przeciwko własnemu narodowi. Dostawali za to pieniądze, żywność, wódkę, papierosy.
Kim był Franciszek Witek?
Najnowsze ustalenia mówią, że jego ojciec prawdopodobnie pochodził z Galicji i przed I wojną wyjechał do Jugosławii, gdzie poznał swą żonę. Franciszek urodził się w Budapeszcie. W domu mówiono po polsku. Na początku lat 30. przyjechał do Polski. Działał w Związku Strzeleckim „Strzelec” i Junackich Hufcach Pracy. Prawdopodobnie już wtedy podjął współpracę z Abwehrą.
Kiedy przybył na Kielecczyznę?
W 1938 roku jego żona została nauczycielką w szkole w Mirocicach. On przyjechał później i zatrudnił się w Zakładach Starachowickich. Przed wojną był tu Centralny Okręg Przemysłowy. W Kielcach, Skarżysku-Kamiennej, Starachowicach działały duże zakłady zbrojeniowe produkujące broń i amunicję na potrzeby Wojska Polskiego.
Jak zbudował siatkę donosicieli?
Po wybuchu wojny zaczął posługiwać się zniemczoną formą imienia i nazwiska – Franz Wittek. Założył dwa sklepy spożywcze w Mirocicach i Jeziorku. Wokół nich zaczął budować sieć donosicieli. Składała się ona z informatorów, konfidentów i agentów. Szefem był Franz, który działał pod pseudonimem „Kowalski” i w niemieckiej ewidencji figurował pod numerem 97.
Komu zaszkodziła jego działalność?
Sieć jego konfidentów obejmowała Kielce i region. W doniesieniach byli m.in.: Marian Świderski „Dzik”, współtwórca placówki AK w Bodzentynie, późniejszy dowódca plutonu w Zgrupowaniu „Ponurego”; Antoni Ponikowski „Sar”, organizator struktur AK w Nowej Słupi. Donosy dotyczyły także struktur Gwardii Ludowej, organizacji Polska Niepodległa, Wojskowej Organizacji Bojowej oraz innych.
Od początku wojny próbowano go zlikwidować. Ale bezskutecznie.
Franz Wittek był wysportowanym bokserem, miał duży refleks. Nosił dwa pistolety na wypadek, gdyby jeden zawiódł. Nazywano go „Diabłem” lub „Szpicbródką”, od charakterystycznej brody w stylu hiszpańskim. Pierwsze zamachy miały miejsce już w 1940 roku. Jeden z robotników próbował zepchnąć go z pociągu w odwecie za aresztowanie jego rodziny. Nie udało się. Robotnik został zastrzelony.
Próbowano go otruć.
Ale jeden ze spiskowców zdradził i wszyscy niedoszli zamachowcy zostali aresztowani. Osobę, która wydała kolegów podziemie skazało na karę śmierci.
Spektakularne było podpalenie domu w Mirocicach.
Mieszkał w nim Wittek z rodziną oraz osoby postronne. Kiedy pożar obejmował cały dom, nie wyskoczył z niego, bo wiedział, że budynek jest obstawiony. Zamach się nie udał, bo nadjechała żandarmeria niemiecka.
Po tym zamieszkał w Kielcach przy ul. Małej.
Wtedy do jego mieszkania, pod pozorem naprawy kanalizacji, weszli żołnierze z oddziału Mariana Sołtysiaka „Barabasza”. Rozpoczęła się strzelanina. Ranna została żona, ale Franz ocalał. Zamachowcy musieli uciekać. Jeden z nich został rozpoznany i aresztowany wraz z kilkoma innymi osobami. Tymczasem agent nadal działał na szkodę polskiego podziemia. Zdecydowano o kolejnym zamachu. Ustalono harmonogram dnia Wittka i do wykonania wyroku skierowano Henryka Pawelca „Andrzeja”. Kiedy ten wycelował pistolet, nacisnął spust, rozległ się suchy strzał. Okazało się, że do partyzantów trafiła ślepa amunicja z zakładów zbrojeniowych, którą mieli dostać Niemcy.
Były jeszcze inne zamachy.
W 1943 roku na ul. Bandurskiego (Wesołej) został ostrzelany z pistoletu maszynowego. Kilkanaście pocisków utkwiło w jego ciele i… przeżył. Został odratowany w szpitalu. Po tym zamachu miał problemy z chodzeniem. Poruszał się o lasce. Dla bezpieczeństwa przeniósł się w pobliże siedziby gestapo do kamienicy na rogu obecnej ul. Paderewskiego, Złotej i Solnej.
Wittka udało się zlikwidować 15 czerwca 1944 roku.
Skuteczny zamach przygotowała grupa żołnierzy AK pod dowództwem ppor. Kazimierza Smolaka „Nurka”. Rano, po wyjściu z domu został dopadnięty na ulicy. Pierwsze strzały z pistoletu maszynowego oddał Zygmunt Firley „Kajtek”. Franz upadł. Dobiegł „Nurek” i oddał strzały w jego głowę, aby mieć pewność, że nie żyje. Zamachowcy zostali jednak ostrzelani przez Niemców. Ciężko ranny został „Nurek”, który ukrył się w zaroślach nad Silnicą.
Jak go stamtąd ewakuowano?
Są dwie wersje. Jedna, że zaangażowano żołnierzy NSZ, którzy mieli podjechać dorożką i udając pijanych zabrać „Nurka”. Druga, że odjechał z łączniczką udając zakochaną parę. Niestety dorożkarz, albo był konfidentem, albo został ustalony numer dorożki i miejsce dokąd pojechała. Niemcy otoczyli dom. Podczas walki zginęło trzech żołnierzy NSZ i „Nurek”, który walczył do końca. Kiedy skończyła mu się amunicja, zdetonował granat. Zginął sam, zabijając jeszcze kilku Niemców. Po zamachu na Franza Wittka, hitlerowcy aresztowali około dwustu osób. Większość z nich zginęła.
Dziękuję za rozmowę.
Katarzyna Bernat