Słuchaj nas: Kielce 107,9 FM | Busko-Zdrój 91,8 FM | Święty Krzyż 91,3 | Włoszczowa 94,4
Szukaj Facebook Twitter Youtube
Radio eM

PUBLICYSTYKA

Manipulacja Auschwitz

sobota, 18 lutego 2017 11:27 / Autor: Katarzyna Bernat
Manipulacja Auschwitz
Manipulacja Auschwitz
Katarzyna Bernat
Katarzyna Bernat

Określenie „polskie obozy koncentracyjne” używane przez zachodnie media – w tym niemieckie – to ewidentny fałsz i manipulacja. Nie ma wątpliwości, że państwo polskie musi stanowczo z tym walczyć. W Sejmie przygotowywana jest ustawa przewidująca kary finansowe, a nawet pozbawienia wolności za celowe używanie sformułowania: „polskie obozy zagłady”. Międzynarodowa opinia publiczna musi pamiętać, że obozy koncentracyjne na terenie okupowanej Polski w latach 1939 – 1945 zakładali Niemcy.

Jednak mało kto wie, co się działo w tych miejscach po wkroczeniu Armii Czerwonej. Otóż Sowieci, wykorzystując istniejącą infrastrukturę, dalej więzili tam ludzi. Te mało znane fakty przybliżyłam czytelnikom Tygodnika „eM Kielce” (wtedy „Kielce Plus”) już w 2012 roku, rozmawiając z Wojciechem Pardyakiem, prokuratorem krakowskiego oddziału IPN, który prowadził śledztwo w tej sprawie.

            Na początku tego roku nakładem wydawnictwa Znak ukazała się książka Marka Łuszczyny podejmująca ten temat. Kontrowersję budzi jednak tytuł publikacji: „Mała zbrodnia. Polskie obozy koncentracyjne” wskazujący, że odpowiedzialni za nie są Polacy! To jest jawna manipulacja! Polska po 1945 roku była państwem zależnym od ZSRR. Władzę sprawowały marionetki z namaszczenia Moskwy. Ludzie walczący o niepodległą Polskę byli więzieni, torturowani i skazywani na śmierć. Czemu ma więc służyć tak kontrowersyjny tytuł? Sensacji? Uzyskaniu wyższej sprzedaży i zysków? Wzbudzeniu w Polakach poczucia wstydu? A może pokazaniu, że Polacy i tak są współwinni jakimś zbrodniom?

            Najlepszą formą walki z manipulacją i próbą zakłamywania historii jest WIEDZA. Dlatego przytoczę fragment wspomnianej rozmowy z prokuratorem IPN Wojciechem Pardyakiem z 2012 roku:

- Po 1945 roku w byłym KL Auschwitz nadal więziono ludzi. Kogo tam przetrzymywano?

- Wydawałoby się, że obóz koncentracyjny w Auschwitz zakończył działalność w dniu jego wyzwolenia - 27 stycznia 1945 roku. Jednak tak nie było. Nowe władze wykorzystały istniejącą infrastrukturę. Najpierw Armia Czerwona urządziła tam obóz przejściowy dla jeńców niemieckich. Z czasem zaczął się on zapełniać, osadzano też podejrzewanych o sympatie faszystowskie. Ale przede wszystkim więziono tam osoby narodowości niemieckiej z terenu Górnego Śląska i Podbeskidzia, te które w czasie okupacji podpisały volkslistę. Dodajmy, że w obozie znaleźli się również Ukraińcy z Ukraińskiej Powstańczej Armii walczącej z Polakami, oraz wiele innych osób, którym zarzucano wrogość do nowego ustroju powstającej PRL.

- W jakim okresie działał obóz?

- Od 1945 do 1948 roku. Początkowo zarządzało nim NKWD, ale po roku przekazało go Ministerstwu Bezpieczeństwa Publicznego.

- Czy byli w nim więzieni żołnierze Armii Krajowej?

- Raczej nie. Przynajmniej materiały zgromadzone podczas śledztwa prowadzonego przez IPN na to nie wskazują.

- Jakie warunki panowały wówczas w byłym KL Auschwitz?

- Więźniów przetrzymywano w istniejących barakach. Cierpieli głód, byli niedożywieni, poddawani rygorowi obozowemu, dlatego masowo umierali. Do tego dokuczały im liczne choroby. W obozie panował tyfus, dyzenteria, gruźlica. Wysoka śmiertelność wynikała również z okrutnego traktowania ich przez obozowych strażników, którzy często nieludzko znęcali się nad osadzonymi.

- Dlaczego według pana powstał ten obóz?

- Tuż po wojnie władze nie miały koncepcji, co zrobić z ludźmi, którzy w czasie okupacji sympatyzowali z Niemcami. Próbowano ich więc ulokować w jednym miejscu. Temu służyły byłe obozy koncentracyjne, nazywane obozami pracy. Nasze nie stanowiły odosobnionego przypadku, podobne powstawały też w Czechosłowacji i w Niemczech, na przykład w Buchenwaldzie i Ravensbrűk.

- Dlaczego IPN podjął to śledztwo?

- Impuls stanowiło zawiadomienie syna Józefa Janczy, jednego z więźniów obozu. Syn zgłosił nam, że po 1945 roku na masową skalę dokonywano w byłym KL Auschwitz ludobójstwa. W toku śledztwa ustaliliśmy, że mogło zginąć tam około tysiąca osób. Ustalenie tej liczby nie należało do zadań łatwych z powodu braku jakichkolwiek materiałów kancelaryjnych, źródłowych lub archiwalnych dotyczących tego okresu funkcjonowania obozu.

- Kim był człowiek, od którego zaczęło się śledztwo?

- Józef Jancza pochodził z miejscowości położonej w pobliżu Bielska-Białej; mieszkali tam stosunkowo zamożni ludzie mający domy i gospodarstwa. Mieli korzenie niemieckie, austriackie, holenderskie, ale byli obywatelami polskimi. Mówili biegle zarówno po polsku, jak i po niemiecku. W większości podpisali volkslisty, ale nie współpracowali z nazistami. Stanowili zamożną część społeczeństwa, był to więc łakomy kąsek dla władzy komunistycznej. Aresztowanie Józefa Janczy pokazuje, jak odbywało się wywłaszczanie ich z gospodarstw. Otóż przyjeżdżali do wsi funkcjonariusze UB wraz z przedstawicielem nowej władzy. Ów przedstawiciel pokazywał, który dom mu się podoba. Wtedy po prostu wyrzucano z niego prawowitych właścicieli i umieszczano ich w obozach pracy, a wprowadzał się nowy lokator. W aktach zgromadziliśmy wiele tego typu przypadków.

- Śledztwo trwało siedem lat. Co ustalono w jego wyniku?

- Zebraliśmy w jednym miejscu relacje różnych osób, zapiski, archiwalia, listy. Najważniejsze, że udało nam się dotrzeć do ludzi osadzonych w obozie. Dodam, że dwie osoby odmówiły spotkania z prokuratorem. Nie złożyły one zeznań, uznając swoje przeżycia za zbyt traumatyczne. Napisały tylko listy, w których potwierdziły pobyt w byłym KL Auschwitz i wyjaśniły dlaczego nie chcą mówić na ten temat. Udało nam się jednak dotrzeć do pewnej kobiety w podeszłym wieku, która przeżyła obóz i bardzo szczegółowo opisała warunki tam panujące. Pamiętała również samego Józefa Janczę.

- Co opowiedziała?

- Ta pani mieszka w Bielsku-Białej. Opisała, jakie praktyki stosowali strażnicy wobec więźniów, jakim szykanom poddawali często schorowanych, niedożywionych, słabych ludzi. Musieli oni na przykład wykonywać bardzo wymyślne ćwiczenia obozowe. Można sobie wyobrazić czym dla starszego człowieka było skakanie w przysiadzie, czyli tzw. żabki, robienie pompek, wykonywanie ponad ich siły ciężkich prac fizycznych. Wielu nie mogło podołać tym męczarniom. Wzbudzało to wściekłość oprawców, którzy bili wtedy swe ofiary bykowcami i kijami. Mamy też udokumentowane dwa przypadki zabójstwa dokonanego przez rozwścieczonego strażnika.

W jednej z części obozu utworzono barak śmierci. Przenoszono do niego wycieńczonych, ciężko chorych i konających skazańców. Tam, pozbawieni wszelkiej opieki medycznej i lekarstw, szybko umierali. Zwłoki wywożono na pobliski cmentarz lub grzebano nad rzeką Sołą w bezimiennych mogiłach. Świadek, z którą rozmawialiśmy, uratowała się, ponieważ została wysłana do pracy poza obozem, do demontażu fabryki w Oświęcimiu - instalacje tego zakładu wywożono do ZSRR. Podczas wspomnianych robót w jednym dniu zmarło kilkadziesiąt osób, a ona została omyłkowo wpisana na listę zmarłych. Dzięki temu uciekła, później ukrywała się u rodziny.

- Do jakich materiałów jeszcze dotarliście?

- Znaleźliśmy na przykład dokumenty potwierdzające, że obóz wizytowały różne komisje, które wskazywały na panujące tam drastyczne warunki. Były to jednak lata powojenne, a polski rynek żywnościowy - niewydolny. Potrzeby zgłaszane przez obóz realizowano więc zaledwie w 30 procentach. Brakowało opieki medycznej i sanitarnej.

- Jak przedstawiają się zgromadzone przez IPN dane liczbowe?

- Szacujemy, że w latach 1945-1948 w byłym KL Auschwitz zginęło około tysiąca więźniów. W księgach parafialnych w Oświęcimiu znaleźliśmy nawet dane z dopiskami, że w obozie pracy zmarło kilkaset osób. Natomiast przez sam obóz w tym czasie przewinęło się około 20 tysięcy ludzi.

- Czym zakończy się śledztwo?

- Ma ono jedynie wymiar historyczny, jak wiele innych prowadzonych przez IPN. Zakończy się zatem umorzeniem z powodu niewykrycia sprawców. Mając skąpe informacje nie jesteśmy w stanie wskazać, który ze strażników odpowiada za poszczególne akty przemocy. Przesłuchane osoby nie pamiętały nazwisk swych oprawców, co najwyżej ich pseudonimy. Natomiast sukcesem postępowania prokuratorskiego jest to, że podsumowaliśmy cały ten okres i oszacowaliśmy liczbę ofiar. Utrwaliliśmy również zeznania świadków, przesłuchaliśmy wielu potomków byłych więźniów. Została więc zgromadzona dokumentacja, która umożliwia dalsze badania naukowe.

- Dziękuję za rozmowę.

Katarzyna Bernat

Nowy numer!

Zapraszamy do nas

Zgłoś news
POSŁUCHAJ
WIDEO