Słuchaj nas: Kielce 107,9 FM | Busko-Zdrój 91,8 FM | Święty Krzyż 91,3 | Włoszczowa 94,4
Szukaj Facebook Twitter Youtube
Radio eM

CIEKAWOSTKI

Śmigus-dyngus kieleckich VIP-ów

poniedziałek, 21 kwietnia 2014 04:48 / Autor: Katarzyna Bernat
Śmigus-dyngus kieleckich VIP-ów
Śmigus-dyngus kieleckich VIP-ów
Katarzyna Bernat
Katarzyna Bernat

Zapytaliśmy kieleckich VIP-ów o wspomnienia związane ze śmigusem-dyngusem. Usłyszeliśmy rzeczy zgoła niesamowite…

Waldemar Bartosz, przewodniczący świętokrzyskiej Solidarności.

- Pewnego roku wspólnie z rodziną pojechałem do moich teściów, do Warszawy. Ich dom znajduje się na przedmieściach stolicy, są to domki jednorodzinne, teren pełen ogrodów i zieleni. Wiadomo, tam życie upływa według innych schematów niż wśród blokowisk. W drugi dzień świąt mieliśmy już wracać do domu, do Kielc. Nie dysponowałem wówczas jeszcze swoim samochodem, dlatego wyszliśmy ma przystanek, żeby się dostać na Dworzec Centralny. Nie uszliśmy daleko, gdy z pobliskiego domu wybiegli młodzieńcy z wiadrami. Zawróciliśmy wtedy z drogi, ale przynajmniej dowiedzieliśmy się jak wygląda prawdziwy śmigus – dyngus. Najbardziej z naszego powrotu cieszyli się teściowie, bo drugi dzień świąt spędziliśmy jeszcze wspólnie.

Elżbieta Szlufik-Pańtak, dyrektor Kieleckiego Teatru Tańca.

- Pamiętam dwa takie śmigusy-dyngusy, oba zakończyły się dla mnie tak samo. Pierwszy miał miejsce, kiedy w „lejka” jechałam na rowerze. Nie musiałam długo czekać, gdy zza zakrętu wyskoczyło kilku młodzieńców z wiadrami, oblewając mnie wodą od stóp do głów. Niestety, było wtedy bardzo zimno, a i woda do gorących nie należała. W efekcie leżałam po świętach trzy tygodnie chora na zapalenie oskrzeli. Kilka lat później historia z przeziębieniem się powtórzyła z tą różnicą, że lejka zrobili mi w moim domu tancerze z mojej grupy. Plan mieli taki, żeby mnie szybko wsadzić do wanny i zmoczyć, ale z pośpiechu wlali tylko zimną wodę. Mimo tych wspomnień lubię ten dzień obchodzić. Z całą rodziną co roku zalewamy praktycznie całe mieszkanie.

Jacek Kowalczyk, dyrektor Departamentu Promocji, Edukacji, Kultury, Sportu i Turystyki Urzędu Marszałkowskiego w Kielcach.

Z racji tego, że jestem w wieku inżyniera Stefana Karwowskiego, pamiętam sporo śmigusów-dyngusów. Najbardziej zapisały się w mojej pamięci te spędzane w Domaszowicach i na Czarnowie, skąd pochodzę. W czasach mojej młodości nie używano wiader, napełnialiśmy wodą gumowe rękawiczki – co za przednia zabawa! Nie tylko oblewałem, byłem też oblewany, ale z racji tego, że dosyć szybko biegałem, czasem udawało mi się uciec. Jednak do domu nigdy suchy nie wróciłem. Dziś tradycję lanego poniedziałku kultywuje moja córka, która zlewa nas notorycznie. Ale zapewniam, że dłużny nie jestem.

Andrzej Dąbrowski, dyrektor Wojewódzkiej Biblioteki Publicznej w Kielcach.

Nie mam takiego pamiętnego śmigusa-dyngusa, ponieważ nigdy tego święta jakoś szczególnie nie obchodziłem. Miałem opory przed polewaniem przypadkowych ludzi zimną wodą w chłodne dni. Nie uważałem, że jest to zabawne. Pamiętam sytuację sprzed lat, którą widziałem we Lwowie. W czasie świąt młodzież stała na przystankach i wiadrami wlewała wodę przez okna tramwajów. U nas byłoby to nie do pomyślenia. Kiedy mieszkałem z rodzicami, polewaliśmy się zawsze symbolicznie, żeby podtrzymać zwyczaj, który szanuję do dziś.

Piotr Żołądek, członek Zarządu Województwa Świętokrzyskiego.

To było ponad dwadzieścia lat temu. Był niezbyt ciepły poniedziałek, temperatura wahała się w granicach 4 stopni. Koledzy z mojej rodzinnej miejscowości wyciągnęli mnie niemal siłą z domu i zlali wodą zaczerpniętą wprost ze studni. Nie muszę mówić, jaka była zimna. Mimo tego, że po tej „zabawie” się rozchorowałem, to do dziś wspominam tę sytuację bardzo miło i często wracam do niej pamięcią. Zwyczaj oblewania się wodą staram się przekazywać kolejnemu pokoleniu. O tym, że śmigus-dyngus jest ważnym elementem w naszej tradycji, mówię moim dwóm córkom. Ale tego dnia jestem zawsze pierwszą osobą, która lanie wodą rozpoczyna.

Artur Hajdorowicz, dyrektor Biura Planowania Przestrzennego UM

Moje wspomnienia ze śmigusa-dyngusa sięgają czasów dzieciństwa, kiedy mieszkałem jeszcze na kieleckim Szydłówku. Tam woda lała się wiadrami. Pamiętam z tamtych czasów, że nie zawsze była to zabawa dla lejących i oblewanych. Tabuny młodych ludzi ganiały z kubełkami i lały każdą napotkaną osobę. Z kolei w domu było delikatnie i kameralnie. Oblewaliśmy się jedynie małymi sikawkami w kształcie jajeczek.

Piotr Szczerski, dyrektor Teatru im. Stefana Żeromskiego w Kielcach.

Kiedy byłem młodym człowiekiem, jeździłem do Zakopanego na Kasprowy. Jednak, żeby dostać miejscówkę trzeba było wstać o 4 rano. Pewnego razu wspólnie z kolegą pomyśleliśmy sobie, że jeśli nam się uda, to kupimy cztery miejsca, a dwa sprzedamy i w taki sposób zrobimy swój pierwszy w życiu biznes. Wstaliśmy więc o świcie i poszliśmy zrealizować swój plan, ale nie pomyśleliśmy, że to lany poniedziałek. Górale za to nie zapomnieli i o szóstej rano wszystkich czekających na zakup biletów oblali wodą. I tak oto przemarznięci i mokrzy ponieśliśmy biznesową klęskę.

Małgorzata Cioroch

Nowy numer!

Zapraszamy do nas

Zgłoś news
POSŁUCHAJ
WIDEO