SPORT
Strząbała: tego, co zrobili kibice się nie zapomina
Rozmowa z Tomaszem Strząbałą, drugim trenerem PGE VIVE, który od nowego sezonu zostanie szkoleniowcem MMTS-u Kwidzyn.
- W Kielcach pracował pan 27 lat. Teraz przyszedł czas na zmiany.
- Tutaj pracowałem bardzo długo, na różnych pułapach. Myślę, że ten, który mi został w najbliższych latach jest nie do osiągnięcia, dlatego wyzwań trzeba szukać gdzie indziej. Kielce to mój dom i decyzja o wyjeździe nie jest łatwa. To będzie też pierwsza rozłąka dla naszej rodziny, wcześniej zawsze byłem na miejscu. Kwidzyn jest daleko, ale też nie na końcu świata. W klubie teraz dużo się zmienia i sam musiałem poszukać w tym wszystkim swojego miejsca.
- Blisko trzy dekady to długi okres. Jak wyglądały pana początki w kieleckim klubie.
- Zaczęło się standardowo. Skończyłem Akademię Wychowania Fizycznego w Katowicach. Miałem dwie możliwości, bo mogłem zostać tam jako asystent w katedrze gier zespołowych. Namawiano mnie jednak, abym wrócił do Kielc, bo wtedy będę miał pracę z dziećmi i młodzieżą. To mnie skusiło. Katowice wtedy nie były też tak ładnym miastem, jak obecnie. Może w takim przypadku bym się zastanawiał. W Kielcach przeszedłem przez wszystkie szczeble - od najmłodszych zespołów, do coraz starszych, aż do drużyny seniorskiej.
- Z bliska mógł pan obserwować rozwój klubu. Z pana ojcem na ławce drużyna sięgała po pierwszy Puchar Polski, aż w końcu 25 lat temu po mistrzostwo Polski.
- Nigdy nie pracowałem na takich odpowiedzialnych stanowiskach, jak mój ojciec. Dla niego piłka ręczna to była jedyną pasją. Nic oprócz tego się nie liczyło. Kiedy było do wyboru coś w domu, to klub zawsze był na pierwszym miejscu. Wszystko mieliśmy podporządkowane pod piłkę ręczną. Teraz najmilsze jest to, że kiedy idę na turniej oldbojów, starsi gracz wspominają ojca, jakby on bardziej ich ojcem niż dla mnie. Zawodnicy od niego dostawali wszystko i nie mogli narzekać.
- „Niektórzy moi wychowankowie zapomnieli, że już grali w piłkę ręczną”. To pana słowa.
- Taka jest kolej rzeczy. Teraz łapie się na tym, jak ktoś mi mówi na ulicy „dzień dobry”. Czasami zastanawiam się nad tym, kto to jest. Wtedy okazuje się, że to mój były zawodnik lub uczeń. Pewna epoka przeszła. Ci ludzie jeśli nie zostali graczami, trenerami czy sędziami - to myślę, że sport ich ukształtował, dzięki czemu w życiu nie mają problemów z pokonywaniem przeszkód.
- Przez 10 lat był pan drugim trenerem. Najpierw u boku Bogdana Wenty, do teraz Tałanta Dujszebajewa. Obaj szkoleniowcy na wydarzenia boiskowe reagują mocno ekspresyjnie. Pan przy nich na ławce szkoleniowej to oaza spokoju.
- Pierwszy trener zawsze za wszystko odpowiada. Nie może być tak, że drugi też jest ekspresywny. Ludzie w pracy powinni się uzupełniać. Gdyby dwójka reagowała mocno, to mogłoby się źle skończyć. Parzy takim zachowaniu można niepotrzebnie osłabić zespół.
- Jak ocenia pan współprace z oboma szkoleniowcami?
- Każdy z trenerów miał określony program. Każdy ma swoje metody, ja również. Dużo rozmawialiśmy, można było coś zasugerować, ale ostateczne decyzje zawsze należały do szefa. Gdyby coś poszło nie tak, to on ponosi największe konsekwencje. Z drugiej strony to on zbiera sławę. Przez te wszystkie lata człowiek się rozwijał i uczył. Najwyższym poziomem było obserwowanie najlepszych zespołów w Lidze Mistrzów. Z tego najwięcej można się nauczyć, niewielu może obserwować to wszystko od wewnątrz i współpracować z najlepszymi zawodnikami. To doskonała szkoła życia.
- 10 Pucharów Polski, 8 mistrzostw Polski (w niedzielę szansa na 9), zwycięstwo w Lidze Mistrzów, 2 brązowe medale tych rozgrywek. Ogrom sukcesów. Co z tego smakowało najbardziej?
- Na pewno najbardziej smakują te sukcesy, które odnosi się po wielkiej walce, kiedy do końca jest niepewność. Pamiętam 2009 rok, graliśmy czwarty mecz w Płocku. Oni prowadzili już 2:1 i na to spotkanie wszystko przygotowali. Nad Wisłą były zarezerwowane lokale. Żony zawodników były poubierane wyjściowo. To my jednak zwyciężyliśmy i wróciliśmy z decydującym pojedynkiem do Kielc. Hala Legionów była mocno nabita, wtedy na kilka minut nawet zgasło światło, ale wygraliśmy. Przeciwnik witał się z gąską, a to my świętowaliśmy mistrzostwo.
- Kolejna niezapomniana chwila to szalony finał z Veszprem.
- Jak to mówią, to jeden taki mecz. Każdy widzi to ze swojej strony. Ja z ławki rezerwowych. Do 15. minuty im wychodziło wszystko i pod każdym względem byli zdecydowanie lepsi od nas. Grali proste krzyżówki, dochodzili do pozycji i zdobywali bramki. Później wszystko się zacięło. W bramce poszło kilka obron. Do tego szybkie, skuteczne akcje z naszej strony. Ten mecz mogliśmy wygrać nawet w czasie. Na nasze wyszło, że wcześniej trenowaliśmy karne. Wiedzieliśmy jaka będzie kolejność zawodników do rzucenia. Na pewno najbardziej dramatyczny mecz w historii. Cała otoczka robi wrażenie, jak staje się w tej hali. Na ławce trzeba się jednak od wszystkiego odciąć i wyciszyć.
- W życiu są jednak ważniejsze starcia do rozegrania. W 2014 roku zdiagnozowano u pana szpiczaka mnogiego. Na szczęście był to zwycięski pojedynek. W tym trudnym momencie wszyscy „Grali dla Tomka”.
- Pozasportowo to najtrudniejsze chwile, które miałem w swoim życiu. Wielokrotnie mówiłem, że to, co się wydarzyło, było dla mnie zaskoczeniem. Nigdy nie spodziewałem się, że ludzie będą tak chcieli mi pomagać. To było bardzo istotne. Najmocniejsze wsparcie poszło z Kielc, ale odbiło się to w Polsce. To było niesamowite przeżycie, jedyne co mogę powiedzieć tym wszystkim osobom to "dziękuję". Takie coś daje bodziec. Jestem silnym człowiekiem, ale dzięki takiemu wsparciu jest łatwiej. Przychodzili do mnie różni ludzie, pisali listy, opowiadali jak sobie rodzili z chorobą. Teraz jestem po drugiej stronie i nigdy nie odmawiam jeśli, ktoś spyta mnie o radę. To nigdy nie są łatwe rozmowy. Każdy przypadek jest indywidualny, ale pomocny nigdy nie można odmawiać.
- Teraz na szczęście ze zdrowiem wszystko jest już w porządku.
- Mówi się o granicy iluś tam lat, że może się odnowić. Po przeszczepie komórek macierzystych osiągnąłem pełną remisję. Lekarze powiedzieli mi, że kiedy zrobię jeszcze przeszczep szpiku od dawcy to wtedy będę miał perfekcyjną sytuację. Ja to zrobiłem, to było ciężkie, ale mam nadzieję, że już teraz nie wróci. Czuje się idealnie i to też miało wpływ na to, że podjąłem decyzję o pracy w Kwidzynie.
- Pana nowy klub kilka sezonów temu należał do ścisłej czołówki naszej ligi. W ostatnich latach z różnych względów jest na niższym poziomie.
– W Kwidzynie jest klub, który się rozwija i chce wrócić co najmniej do tego, co było wcześniej, czyli tych lat, w których walczyli w czwórce. To był znaczący ośrodek. Zawirowania finansowe uszczupliły skład tego zespołu dosyć znacznie. Pozyskano jednak młodych, jest kilku doświadczonych graczy i teraz kwestia tego, jak ja sobie z tym poradzę. Cieszę się, że dalej będę realizował swoją pracę, która jest moją pasją. Zdecydowałem się zrobić krok w dół i teraz będę starał się wykorzystać swoją wiedzę, doświadczenie, aby pociągnąć ich w górę.
- Podpisał pan dwuletni kontrakt. Jakie cele postawi pan przed drużyną?
- Pierwszy rok to wzajemne rozpoznawanie i adaptacja drużyny do założeń. Nie kryje, że jestem ambitnym człowiekiem i też będę ich trochę cisnął do tego, żeby w każdym meczu szli bardzo mocno i walczyli. Najważniejsze, aby mieli charakter i nastawienie do ciężkiej pracy. Nie będą mieli żadnej presji. Fajnie będzie jeśli za parę lat, któryś z tych graczy lub kolejnych młodych mocno się rozwinie. Kto wie, może kiedyś po kogoś sięgną Kielce. Najważniejsze teraz, aby młodsi dogadali się ze starszymi. Trzeba stworzyć kolektyw, w który również muszę się wkomponować.
- Jak będzie grała drużyna prowadzona przez Tomasza Strząbałę?
- Na pewno będzie opierała się na bardzo aktywnej obronie, z której trzeba szybko biegać do góry. Myślę, że na tym będziemy bazować. Takie jest założenie. Nie mogę jednak opowiadać teraz wszystkiego, co mam w głowie. Trener taktykę zawsze musi ustawiać pod personalia. Można powiedzieć teraz dużo, ale to nie będzie skutkowało. Podczas przygotowań poznamy możliwości zespołu, to jak szybko łapią jakieś rozwiązania i systematyczną pracą wszystko osiągniemy.
- Z PGE VIVE na pewno chce się pożegnać mistrzostwem. W środę i niedzielę finałowe starcia z Orlenem Wisłą.
- Jak to mówią wszyscy, obowiązkiem naszej drużyny jest zwycięstwo. To pierwszy krok do Ligi Mistrzów. Od kilku lat wygrywamy z Płockiem i najważniejsze, co jest, to ustawienie mentalności. Znamy ich nastawienie i wiemy, że w pierwszym meczu czeka nas ciężka przeprawa i my musimy być na nią przygotowani. Tam musimy osiągnąć korzystny wynik i przewagę przed rewanżem.