SPORT
Największy sukces i zaleta „Grudniowego” to różnorodność
Rozmowa z Jaromirem Krukiem, dziennikarzem sportowym, który 25 lat temu zainaugurował kielecki Turniej Grudniowy, czyli zmagania trójek piłkarskich.
– Czas szybko leci. Turniejowi Grudniowemu stuknęło ćwierć wieku. Jak to wszystko się zaczęło?
– Pierwsza edycja miała miejsce w 1994 roku, wtedy chodziliśmy jeszcze do szkoły średniej. Graliśmy w składach trzyosobowych, okazało się to najwygodniejsze i ostatecznie zdało egzamin. Później zmodyfikowaliśmy przepisy w taki sposób, że nie można było zdobywać bramek zza połowy. Bramkarz musiał rozgrywać, przez co gra stała się płynna, szybka i widowiskowa. Strzałem w dziesiątkę okazało się ściągnięcie na pierwszą edycję turnieju Stanisława Terleckiego, wtedy bardzo popularnego. Skończył wówczas karierę w halowej lidze w USA i przyjechał ze swoim synem Maćkiem, uznawanym za najlepszego juniora w Europie. Pojawili się u nas z fajną paczką, ale turnieju nie wygrali, bo w meczu o półfinał ulegli zespołowi, w którym grali między innymi Piotr Stokowiec, obecny trener Lechii, i Marcin Gawron, odpowiadający za szkolenie młodzieży w Koronie. Ostatecznie wszystkich pogodziły Młode Rekiny: 16-letni Przemek Cichoń, Grzegorz Kułak, Gabriel Salwa i 15-letni Jacek Kubicki oraz Marcin Gad. Teraz trudno sobie wyobrazić, aby nastolatkowie wygrali „Grudniowy”. Wtedy ograli całą śmietankę Korony i dobrych zawodników z województwa na czele z przyszłymi reprezentantami Polski: Mariuszem Jopem i Rafałem Lasockim.
– Turniej Grudniowy to obecnie setki spotkań w jednej edycji. Rywalizują w nim zawodnicy w różnym wieku, różnych profesji. Sądziłeś, że to może tak się rozwinąć?
– Czułem, że ten turniej doczeka się zasłużonej renomy. Miał udany początek, choć później przyszły lata chudsze, pojawiły się problemy ze ściągnięciem najlepszych zawodników. Nic dziwnego, im trzeba zapewnić odpowiednie warunki. Boom nastąpił po przyjeździe Romana Koseckiego, a później Czarka Kucharskiego. Grono reprezentantów systematycznie się powiększało. W międzyczasie rozwijały się kariery graczy, którzy występowali w „Grudniowym”, między innymi Darka Kozubka. W następnych latach przy turnieju powstały grupy młodzieżowe i - jak to określał Leo Beenhakker - „step by step”, krok po kroku, osiągaliśmy pewien pułap. Ciągle coś poprawiamy, bo wciąż daleko do ideału, kiedy chcesz zadowolić wszystkich: mamy przecież zmagania dzieci, polityków, dziewczyny, zapraszamy niepełnosprawnych. Ten turniej nadal czeka na naprawdę wielką przyszłość i mam nadzieję, że niektórzy w naszym świętokrzyskim środowisku to zrozumieją. Bo niestety, nie brakuje osób rzucających nam kłody pod nogi, ale mnie to nie zniechęca. I z roku na rok zwolenników „trójek” przybywa. Dlatego wierzę, że wspólnymi siłami możemy zrobić coś na skalę światową. Nie boję się użyć tych słów, bo do organizacji naszego turnieju włączyły się już kluby z zagranicy, a także reprezentanci Polski.
– Przez „Grudniowy” przewinęły się dziesiątki kadrowiczów. Jak to się robi, że zawodnicy z takimi nazwiskami pojawiają się w Kielcach?
– Jestem dziennikarzem, trochę jeżdżę po tych meczach, zdobywam kontakty. Piłkarzy trzeba przekonywać, żeby wiedzieli, że to nie jest żadna chałtura, że tu jest fajna atmosfera i każdy to dostrzeże, jeśli zagra u nas. O niektórych zawodników długo się walczy. O Dariusza Dziekanowskiego - dziesięć lat. Ale w tym roku zagra już po raz drugi. Przed rokiem turniej otworzył Zbigniew Boniek, w tym zrobi to Grzegorz Lato. To mocne nazwiska. W sumie jak dotąd zagrało w „Grudniowym” 84 reprezentantów Polski, ostatnim był Damian Szymański z Wisły Płock.
– Co jest wyjątkowego w „trójkach”?
– Cały czas zachowujemy koloryt i zasady pierwszych edycji. Największe emocje pojawiają się w trakcie fazy pucharowej. Może hala w szkole podstawowej na Bocianku nie robi wrażenia, ale rywalizacja jest naprawdę zacięta i elektryzuje kibiców. Pamiętam, że był tym zachwycony Piotr Świerczewski. Poza tym „trójki” to widowiskowa gra, zwłaszcza dla osób, które lubią techniczną piłkę. Tu sporo można się nauczyć. I miło się to ogląda, bo dużo się dzieje.
– „Grudniowy” to nie tylko zabawa, ale też zacięta rywalizacja. Tej uczą się również najmłodsi.
- Widok łez przegrywających dzieci jest straszny, z drugiej strony inni się cieszą. Grupy młodzieżowe są fantastyczne, szczególnie te najmłodsze. Widać, że ciągle jest na nie zapotrzebowanie. Są zawodnicy, którzy od najmłodszych lat przechodzili przez wszystkie szczeble „Grudniowego”, kategorie wiekowe aż do seniorów. Przykładem niech będzie Karol Angielski, który teraz gra w Wiśle Płock. Poza tym Radek Majewski, Michał Janota; oni też parę lat temu tutaj grali. Kto wie, może dzięki naszemu turniejowi narodzi się wielka gwiazda polskiej piłki? Na to czekamy.
– Podczas „Grudniowego” każdy zostaje doceniony. Nieważne czy jest gwiazdą ekstraklasowego klubu, czy kompletnym amatorem. W turnieju pamięta się również o osobach, które tworzyły jego historię, ale, niestety, kilku już nie ma wśród nas.
– Staramy się doceniać wszystkich. Przykładem niech będzie Marcin Dziarmaga, który zdobył gola podobnego do przepięknego trafienia Denisa Bergkampa w meczu Arsenalu przeciwko Newcastle w 2002 roku. U nas nie jest ważne, czy ktoś umie grać, czy kopie się po czole. Najważniejsze, żeby nie chować się w domu. Piłka ma cieszyć wszystkich. Słowo „pamięć” też jest istotne. Tych osób, których niestety nie ma już z nami, jest wiele. Nie wyliczam ich, bo nie chciałbym nikogo pominąć. Myślę, iż oni byliby szczęśliwi, że turniej tak się rozwinął.
– Jaka jest przyszłość „Grudniowego”?
– Na pewno będziemy grać w większej liczbie hal. Powiększy się też liczba drużyn, szczególnie w kategoriach młodzieżowych. Z tego powodu turniej trzeba będzie zacząć wcześniej. „Grudniowy” stanie się zatem tylko nazwą umowną. W tym roku rozpoczęliśmy już na początku listopada. Nie zdziwię się, jeśli w przyszłym zaczniemy już pod koniec października. W tym turnieju chodzi o to, aby przyciągać ludzi do piłki. Myślą przewodnią Polskiego Związku Piłki Nożnej jest „Łączy nas piłka”. Nasze zmagania łączą różne środowiska, są przeznaczone dla każdego. Bo największy sukces i zaleta „Grudniowego” to różnorodność. Takiego turnieju nie ma nigdzie w Polsce, ani w Europie. Podczas ostatniego mundialu dziennikarzom z Rosji pokazywałem, jak to wszystko wygląda. Byli zachwyceni. Tropem „trójek” i takich rozgrywek poszli entuzjaści piłki we Francji i Hiszpanii.