SPORT
Na szczęście trzeba sobie zapracować. Łomża Vive w bardzo dobrej sytuacji
Zmagania sportowe w czasach pandemii rządzą się swoimi prawami. Nieodzowny jest w nich również element szczęścia. Na to solidnie zapracowali szczypiorniści Łomży Vive Kielce, którzy są liderem grupy A Ligi Mistrzów.
Podopieczni Tałanta Dujszebajewa przeszli przez pierwszą część sezonu niemal suchą stopą. Jako jedna z nielicznych drużyn długo uniknęli zakażenia wirusem Covid-19. W terminie rozegrali wszystkie dotychczasowe sześć spotkań w europejskich rozgrywkach.
SZCZĘŚCIE W NIESZCZĘŚCIU
Kielczanie prezentowali niezłą formę. Mają na swoim koncie dziewięć punków i na resztę patrzą z góry, choć mają o jeden mecz rozegrany więcej od Flensburga, z którym przegrali na inaugurację, kolejny punkt stracili w Porto. Po drodze potrafili w świetnym stylu ograć Paris Saint-Germain.
Na drugim biegunie jest MOL-Pick Szeged – klub najmocniej dotknięty przez pandemię. Węgierska ekipa, która miała bić się o dwa czołowe miejsce z Kielcami i Paryżem, od początku zmaga się z koronawirusowymi problemami. Zdążyła zagrać tylko trzy pojedynki w osłabionym składzie. Wszystkie przegrała.
Zakażenia Covid-19 pojawiły się również w ekipie Łomży Vive. Najpierw wirus dopadł Michała Olejniczaka, a niedawno Tomasza Gębalę. Kieleccy szczypiorniści na razie są zdani na treningi w domowych warunkach. Do grupowych zajęć wrócą, jeśli najbliższe, poniedziałkowe testy dadzą wynik negatywny.
– Szczęście w nieszczęściu. Oczywiście, lepiej unikać zakażeń. Zawodnicy Łomży Vive są mocno zdyscyplinowani. Nie da się jednak przed tym uciec. Stało się to chyba jednak w najlepszym momencie, bo podczas przerwy reprezentacyjnej. Kielczanie nie stracą kolejnych terminów. To będzie bardzo duży handicap – wyjaśnia Wojciech Staniec, redaktor naczelny portalu handballnews.pl.
MOGĄ BYĆ ZADOWOLENI
Na ile stać ekipę mistrza Polski przekonaliśmy się w wygranym 35:33 spotkaniu z Paris Saint-Germain. Kielczanie zagrali świetnie, a samego siebie przeszedł Igor Karacić, który zdobył wówczas 13 bramek. Ten słabszy mecz przyszedł w Porto. Mistrzowie Polski zremisowali, chociaż mogli wygrać, gdyby w końcówce uśmiechnęło się do nich szczęście.
– Jesteśmy bardzo zadowoleni. Była szansa na komplet punków. We Flensburgu nie wykorzystaliśmy szansy, kiedy rywal grał bez podstawowych kołowych. Każdy ma jednak swoje ambicje. Jesteśmy w silnej grupie, gdzie każdy może wygrać z każdym. Najważniejsze, że wszystko zależy od nas, dalej jesteśmy w grze o pierwsze miejsce – wyjaśnia Tałant Dujszebajew.
Świetny początek sezonu zanotował Andreas Wolff, który zanotował wiele fantastycznych interwencji. Tych zabrakło dopiero w Porto. Nieźle funkcjonuje obrona, gdzie Tałant Dujszebajew zyskał więcej możliwości po dojściu do zdrowia Tomasza Gębali i ściągnięciu Nicolasa Tournata. W ataku bez słów rozumieją się Igor Karacić i Alex Dujszebajew. Coraz śmielej na środku zaczyna sobie poczynać Daniel Dujszebajew.
– Rezerwy mamy w ograniu niedoświadczonych zawodników, którzy dają nam zmiany. Jestem jednak zadowolony z ich progresu. Z każdym meczem będą lepsi. Musimy też poprawić naszą skuteczność w ataku – przekonuje szkoleniowiec mistrza Polski.
Łomża Vive będzie mocniejsza, kiedy do gry po urazie mięśniowym wróci Uładzisłau Kulesz. Bez niego lewe rozegranie w ataku nie funkcjonuje na poziomie Ligi Mistrzów.
– Brakowało go. Nie było zagrożenia z drugiej linii. Tomek Gębala potrzebuje jeszcze czasu. Szymonowi Sićce czegoś brakuje. Może jeszcze doświadczenia, może spala się psychicznie, przez co nie wykorzystuje potencjału – ocenia Wojciech Staniec.
Łomża Vive rozegra kolejny mecz w Lidze Mistrzów 19 listopada, kiedy pojedzie do Skopje. Pozostaje mieć nadzieje, że rozgrywki sportowe – pewnie z problemami – ale będą kontynuowane.
– Sport jest małą, ale niezwykle ważną częścią życia człowieka. To nie jest zabawa. To jest kibicowanie, kochanie, połączenie wielu ludzi wokół czegoś co nie dzieli. Nawet przez telewizję nasi fani mają niesamowite emocje. Chcemy, aby w tych trudnych czasach, żebry sport żył i dawał radość – przekonuje Tałant Dujszebajew.
fot. Patryk Ptak