SPORT
Moryto po czerwonej kartce: Upadek rywala był dość spektakularny
Arkadiusz Moryto, prawoskrzydłowy reprezentacji Polski i Industrii Kielce, przedwcześnie zakończył piątkowe spotkanie z Czarnogórą. W 20. minucie obejrzał czerwoną kartkę. – Nie chciałem zrobić krzywdy rywalowi. Jego upadek był dość spektakularny – przyznał zawodnik po meczu, który zakończył się zwycięstwem „biało-czerwonych” 27:20.
W 20. minucie, przy wyniku 7:6 dla Polski, Arkadiusz Moryto w niekontrolowany sposób wpadł we własne pole bramkowe i faulował oddającego rzut Milosa Vujovicia.
– Skakałem do piłki, nie widziałem, gdzie on jest. Nie wiedziałem też, czy to jest wrzutka, czy podanie do skrzydłowego. Był przede mną i ja w niego wpadłem. Nie wiem czy w biodro, czy gdzieś w okolicy biodra. Tak to czułem. Nie chciałem zrobić mu krzywdy, bo to była groźna sytuacja. Pytałem go po meczu i mówił, że jest w porządku – opisywał sytuację Arkadiusz Moryto.
Sędziowie podjęli decyzję po wideoweryfikacji. Na powtórkach upadek lewoskrzydłowego Czarnogóry wyglądał bardzo groźnie.
– Chciałem dowiedzieć się od sędziów, co mogą zrobić w takiej sytuacji, żeby nie było czerwonej kartki. Zrezygnowałem z takiej rozmowy. Skaczę po piłkę, nie chcę zrobić zawodnikowi krzywdy, więc to nie jest niesportowe zachowanie. Często są takie sytuacje, że dwóch zawodników skacze do piłki i wtedy z reguły są karne i dwie minuty – tłumaczył zawodnik, który spodziewał się, że może zostać wykluczony, kiedy arbitrzy podeszli do monitora.
– Jeśli ktoś upada w taki sposób, to sędziowie traktują to bardziej rygorystycznie. W normalnej sytuacji, kiedy zawodnik nie trafiłby lub upadł… maksymalnie byłby karny i może dwie minuty. Ale ta otoczka była taka, że spodziewałem się czerwonej kartki. Upadek był dość spektakularny – wyjaśniał zawodnik Industrii Kielce.
Po jego zejściu na prawym skrzydle dobrze odnalazł się Krzysztof Komarzewski, który zdobył cztery bramki. Polacy wygrali 27:20. Duża w tym zasługa Mateusza Korneckiego, który bronił z 50-procentową skutecznością.