SPORT
Maciej Gostomski: był moment, gdy szukałem sobie innego zawodu
Bramkarz Korony Kielce, który ma za sobą bardzo udane tygodnie, był niedawno gościem w naszym radiowym studiu. Poniżej prezentujemy fragmenty rozmowy przeprowadzonej z Maciejem Gostomskim w poniedziałkowym magazynie "Cały Ten Sport".
Mateusz Żelazny (Radio eM Kielce): Pamiętasz atmosferę wokół klubu rok temu? Nie było tak wesoło jak dziś.
Maciej Gostomski (bramkarz Korony Kielce): Wyniki tworzą atmosferę. Szatnię poznaje się też po tym jak reaguje, wtedy kiedy nie idzie. Teraz rezultaty mamy bardzo dobre, więc i atmosfera jest fajna. Nie ma problemu, że w klubie pojawiło się dużo nowych twarzy. Dogadujemy się na boisku i poza nim.
MŻ: Wracając z Chojnic wierzyłeś w to, że jest tutaj jeszcze dla ciebie miejsce?
MG: Jesienią zeszłego roku czułem się w Kielcach zbędny. Zbigniew Małkowski był w znakomitej formie, więc wskoczył do bramki. Dla mnie w Koronie zaczynało brakować miejsca, trudno mi dociekać kto tak naprawdę podjął tę decyzję, ale musiałem wykonać jakieś kroki. Nie wszystkie moje ruchy były słuszne, dlatego musiałem zniknąć. Ten pobyt w Chojnicach, mimo że zagrałem tam tylko trzy mecze, pomógł znaleźć mi drogę. Ucieszyłem się gdy odebrałem telefon z Kielc. Kiedy usłyszałem od Prezesa, że mam wracać, wiedziałem już co mam robić.
MŻ: Czujesz się lepszym zawodnikiem niż wtedy, jesienią 2016?
MG: Wydaje mi się, że tak. Na pewno jestem mądrzejszy.
MŻ: W obecnej Koronie grałeś mając przed sobą przeróżne ustawienia taktyczne i chyba wszystkich możliwych do wykorzystania na tych pozycjach graczy. W jakiej konfiguracji gra ci się najlepiej?
MG: Nie ma to dla mnie większego znaczenia. Wiadomo, że trochę wygodniej jest z Radkiem Dejmkiem czy Bartkiem Rymaniakiem, bo zdecydowanie lepiej znają język, ale Kova (Adnan Kovacević przyp. red.) też szybko podłapał potrzebne zwroty. Jimi (Djibril Diaw przyp. red.) ma jeszcze z tym problemy, ale jako blok defensywny zawsze pracujemy bez zgrzytów. Na boisku wiele sytuacji załatwia się automatyzmami. Ciężko pracując, wiele ruchów mamy potem wyuczonych.
MŻ: Czwórka czy trójka obrońców?
MG: 3-5-2 to jest dla mnie coś nowego, ale wydaje mi się, że drużyna dobrze przyswoiła koncepcję. Ja osobiście czuję się w tym ustawieniu pewniej.
MŻ: To który stoper daje ci największy spokój?
MG: Zdecydowanie Kovacević. Ma bardzo duże umiejętności. Mimo młodego wieku, widać po nim doświadczenie. Patrząc na jego spokój, to jak się porusza, masz wrażenie, że gra właśnie 300 mecz w ekstraklasie. Znakomicie czyta grę, rewelacyjnie wyprowadza piłkę. Wydaje mi się, że długo u nas nie pogra.
MŻ: Nie brakuje mu też odwagi i determinacji. Poznałeś się na kieleckiej szatni. Wiesz, że to cechy wolicjonalne ceni się tutaj najbardziej.
MG: Wszyscy o tym wiemy. Trener również zwraca na to uwagę, bo takie podejście to zawsze pierwszy krok do wygrania meczu.
MŻ: Maciej Gostomski może powiedzieć o sobie, że jest zawodnikiem z charakterem?
MG: Myślę, że tak. Co prawda mam swój styl - nie krzyczę na pokaz, nie robię akcji pod publiczkę - ale to dlatego że nie lubię popisów. Wyznaję zasadę, że bramkarz nie powinien szukać sobie dodatkowej roboty. Ma wykonać to co musi - nic więcej. Czasem broniąc pod oklaski, można popełnić fatalny błąd, za który płaci potem drużyna. Jeśli ktoś mnie nie zna, powie więc że jestem spokojny, ale nerwami na boisku też trzeba umieć operować.
MŻ: Znasz to powiedzenie, że bramkarz musi być trochę wariatem?
MG: Na swój sposób pewnie nim jestem. Między słupkami musisz być gotowy na ryzyko, ale nie potrzebuję pokazywać wszystkim wokół, że jestem świrem. Wystarczy, że nie boję się wykonać wariackiego zagrania.
MŻ: Jakie cuda wyczynia Gino Lettieri, że wasza gra tak zaskoczyła?
MG: Tutaj głównie procentuje, to przygotowanie fizyczne z letniego okresu przygotowawczego. Intensywność treningów jest znacznie większa.
MŻ: Legendarne bieganie po lesie?
MG: Dokładnie. Dziś przyzwyczailiśmy się do tej intensywności do tego stopnia, że te treningi wydają nam się normalne. Pewnie gdyby przyszedł ktoś z zewnątrz, z innej drużyny, mógłby tego nie wytrzymać. To nam pomaga. Możemy spokojnie grać co trzy dni i biegać przez 90 minut na pełnej intensywności.
MŻ: A mentalnie jakim człowiekiem jest Lettieri?
MG: Wymagający. Trener kładzie duży nacisk na detale. Lubi dopracowywać taktykę. Wystarczy spojrzeć na mecz z Legią, gdzie zagraliśmy chyba trzema ustawieniami. Niezależnie od wydarzeń boiskowych, trzeźwo ocenia to co aktualnie dzieje się na murawie i dzięki temu bezbłędnie reaguje.
MŻ: Są kolorowe pisaki w szatni?
MG: Nie ma rysowania. Mamy analizy video przed i po meczu. Oglądamy siebie i przeciwników, ale wszystko jest dobrze wyważone, tak by nie było przesytu.
MŻ: Jesteś zahartowanym gościem. Powoli zbliżasz się do 30-tki. Byłeś w Legii, potem tułałeś się po niższych ligach, żeby w końcu zdobyć mistrzostwo z Lechem. Później miałeś nieudaną przygodę w Szkocji i huśtawkę w Kielcach. Zupełnie jak w zarapował Krystian Miś - latasz po amplitudach.
MG: Dobrze powiedziane. Z perspektywy czasu wiem, że przejście do Legii nie było dobrym krokiem. Przyszedłem tam gdy w fantastycznej formie był Fabiański, a potem Mucha. To samo można powiedzieć o moim pobycie w Glasgow Rangers, bo gdy tam trenowałem w bramce był gość, który dziś świetnie radzi sobie w Premier League. Nie chodziło, więc o moją postawę, a kwestię wyborów. Sądzę, że te decyzje o transferach nie do końca były dobrze przemyślane.
MŻ: A bramkarz może grać tylko jeden…
MG: Dokładnie. Tutaj podejmujesz ryzyko nie tylko na boisku, ale i w sprawie transferów. Przykładowo, odchodziłem z Lecha mimo tego, że miałem w nim dobrą i mocną pozycję. Chciałem jednak coś zmienić. W moim życiu osobistym nastąpił gorszy okres, potrzebowałem odmiany. Podjąłem to ryzyko i okazało się, że był to błąd. Nie oszukujmy się - wyjazd do Szkocji był dla mnie kompletną klapą.
MŻ: Potem w Koronie też miałeś swoje wzloty i upadki.
MG: Na początku szło nam bardzo dobrze. Grałem a Korona zdobywała punkty. Później coś się zacięło, przyszedł ten fatalny okres, a ja poniekąd zostałem jednym z kozłów ofiarnych. Z racji tego, że mieliśmy trzech dobrych bramkarzy, a ja nie do końca byłem tutaj chciany, zaczęło się dla mnie robić za ciasno. Tak jednak jest w życiu. Grunt to nie poddawać się i robić swoje.
MŻ: Słucham i mam wrażenie, że nie należysz do gości, którzy w milczeniu uginają karku przed tym co przynosi im los.
MG: Takie jest życie. Nie zawsze wszystko układa się po naszej myśli, ale koniec końców determinacja zawsze przynosi dobre efekty.
MŻ: Rozmawiamy szczerze. Ile razy w ciągu kariery pomyślałeś: “Ta zabawa w piłkę, chyba przestaje mieć sens”?
MG: Co najmniej raz. Wtedy jedną noga byłem już poza sportem.
MŻ: W Bałtyku?
MG: Dokładnie. Przechodziłem wtedy do Bytovii. To był bardzo trudny okres, bo nic mi nie wychodziło. Nie wiem czego wtedy brakowało. Może szczęścia, a może po prostu innego podejścia. Chciałem udowodnić wszystkim, że mogę i potrafię grać w piłkę na wysokim poziomie. Nie szło, więc odpuściłem. Zacząłem pracować i szkolić się w innym zawodzie. Chciałem mieć też jakąś alternatywę na przyszłość. Nie było we mnie żalu, że zostawiam piłkę, bo mam dystans do siebie i tak zwanej “kariery”. Nie uważam się za pana piłkarza. Zresztą zdaję sobie sprawę, że piłka to tylko pewien okres w życiu, na dodatek bardzo szybko przemijający. Jestem dumny z tego co osiągnąłem i co jeszcze przede mna. Chyba od początku jestem przygotowany na zderzenie z rzeczywistością i tym, że życie piłkarza kiedyś się skończy.
MŻ: Gdy zdobywałeś Mistrzostwo Polski, miałeś swój czas. Gostomski był w formie, pojawiały się nawet głosy o potrzebie sprawdzenia go między słupkami w kadrze. Czego zabrakło?
MG: Nie bujajmy w obłokach. Wystarczy spojrzeć na nasz potencjał w bramce. Wiem, że były wtedy zapytania z kadry, ale jestem realistą. Byłem kiedyś na zgrupowaniu u Leo Beenhakkera, to było dla mnie ogromne wyróżnienie i fantastyczne przeżycie. Staram się jednak twardo stąpać po ziemi, ani wtedy, ani teraz nie czekam na powołanie, chociaż oczywiście gdyby przyszło, byłbym wniebowzięty. Sądzę jednak, że dwóch kolegów z Korony ma na zgrupowanie znacznie krótszą drogę.
MŻ: O kim mowa?
MG: Kuba Żubrowski i Bartek Rymaniak. Należą im się te wyróżnienia. Bardzo dobrze wyglądamy jako cała drużyna, a oni w szczególności. Te powołania to byłby kop motywacyjny dla wszystkich i nagroda za ciężką pracę dla nich.
MŻ: Jeżeli pozwalamy sobie na dywagacje na temat Koroniarzy i ich ewentualnej obecności w kadrze, to nie sposób zapytać. Nikt nie narzuca wam presji, ale jak wy to czujecie? Gdzie jest kres waszych możliwości?
MG: W tym sezonie skreślono nas jeszcze na starcie…
MŻ: To jest kielecki klimat.
MG: ...prawda. Dlatego my na przekór wszystkim idziemy po swoje. Kielce są świetnym miejscem, żeby budować lub odbudowywać swoją pozycję. Nikt nigdy nie wierzy w tę drużynę. Dzięki temu możemy potem udowadniać jak bardzo się mylą.
MŻ: Może i nie ma w Koronie presji, ale i tutaj musiałeś mierzyć się z przytykami. Masz tendencję do przybierania na wadze?
MG: Chyba tak (śmiech). Jestem wysoki. Kiedyś ważyłem 95 kilogramów i czułem się bardzo źle. Teraz ważę 102 i czuję się świeży i szybki. Dla mnie nie ma reguły.
MŻ: Może to kwestia tkanki?
MG: Wiem do czego pijesz. Nie szło nam, trener Wilman też szukał wymówek i stąd wszystkie afery. Ja nie jestem typem kulturysty, ale dbam o to żeby moja forma była jak najwyższa. Reaguje na sygnały, które wysyła mi organizm. Kiedy czuje się źle, zmieniam coś i staram się wrócić do formy.
MŻ: Jesteś typem imprezowicza?
MG: Tak, ale tylko poza sezonem. W czasie rozgrywek mamy oficjalny zakaz chodzenia do klubów. Sam też hołduję powiedzeniu, że jest czas na pracę i czas na zabawę. Trener też jest człowiekiem i mimo zasad oraz twardego charakteru, potrafi nagrodzić za dobrą pracę. Nie da się być profesjonalnym piłkarzem 24 godziny na dobę. Każdy musi mieć szansę zredukować stres i odreagować.
Rozmowa pochodzi z magazynu "Cały Ten Sport" emitowanego co poniedziałek o godzinie 20.00 na antenie naszego radia.