PUBLICYSTYKA
Żegnaj, szkoło
Zbliża się wrzesień, przed nami kolejny rok szkolny. Dla większości uczniów to moment przykry, oznaczający koniec wakacji. Dla nauczycieli – podobnie. Dla nich to powrót do krnąbrnych podopiecznych, stresujących sytuacji i coraz bardziej roszczeniowych rodziców. Pół biedy, gdy chodzi tylko o to. Gorzej, gdy nie ma do czego wracać.
Do zawodu nauczyciela trzeba mieć powołanie. I chyba z każdym rokiem ten czynnik będzie miał coraz większy wpływ na pracę belfrów. Bo powodów do optymizmu trudno się doszukiwać – niż demograficzny jest bezlitosny, szkoły zamykane. W tych, które dalej funkcjonują, liczba uczniów drastycznie spada.
Nauczyciele na bruk
Statystyki są nieubłagane. W wakacje z pracą w regionie świętokrzyskim musiało się pożegnać około 300 nauczycieli. W Kielcach - blisko 90. – W tym gronie są tylko osoby, które miały podpisane umowy na czas nieokreślony. Dodatkowo z naszych szkół ubyło stu czterdziestu pedagogów, którzy dotąd pracowali w ramach zastępstwa – przyznaje Mieczysław Tomala, dyrektor Wydziału Edukacji, Kultury i Sportu w Urzędzie Miasta.
Do tego doliczyć należy dużą grupę tych, którym zmieniono dotychczasowe zasady pracy. – Obcięto im liczbę godzin, czyli pracują w niepełnym wymiarze dydaktycznym. Takich osób są dwa tysiące, głównie z terenów wiejskich – wyjaśnia Wanda Kołtunowicz, prezes okręgu świętokrzyskiego Związku Nauczycielstwa Polskiego. Ograniczenie pracy, a nie całkowite jej pozbawienie, da im czas na zmianę kwalifikacji i znalezienie nowego zajęcia – zapewne w zupełnie innym fachu. – Proponujemy jednak samorządom, żeby tych wykształconych i doświadczonych wykorzystywali w inny sposób. Niekoniecznie do pracy edukacyjnej, bo w szkołach mogą prowadzić choćby gimnastykę dzieci, poprawiającą ich coraz gorszą kondycję, czy nawet coś dla dorosłych – dodaje Kołtunowicz.
W tym roku z edukacyjnej mapy kraju zniknęło siedem świętokrzyskich szkół. W porównaniu z innymi województwami, niewiele. Dlaczego uległy likwidacji? Pierwszy powód to kiepska kondycja finansowa gmin. Drugi - niż demograficzny. Trzeci - reforma programowa: dzisiaj placówki oświaty oferują swoim wychowankom coraz mniej zajęć dodatkowych. Nie ma pieniędzy na kółka zainteresowań, SKS-y, a jeżeli nawet nauczyciel decyduje się na prowadzenie takich zajęć, robi to z własnej woli.
Dobre dziecko, nauczyciel zły
Codzienny lęk o pracę nie pozostaje bez wpływu na zachowanie belfrów. Dlatego nie dziwi, że żaden z przepytywanych przez nas nie chciał, by podawać jego nazwisko.
A problemów nie brakuje też w samych szkołach, w codziennej pracy, w której najważniejszy jest kontakt z uczniem. Niejednokrotnie podopieczni bywają trudni, ale jak się okazuje, dzisiaj schodzi to na drugi plan. – Oczywiście młodzież robi się coraz gorsza, rozpieszczona. To widać wyraźnie, ale nie wolno nam tego demonizować. Prawda jest przecież taka, że kilkanaście lat temu też nie brakowało trudnych przypadków. Belfer musiał sobie radzić z tym zawsze i tylko od jego umiejętności zależało, czy potrafił to zrobić. Dzisiaj problem jest zupełnie inny – zdradza nauczycielka gimnazjum z kilkunastoletnim stażem.
Jaki to problem? – Rodzice. Kiedyś współpraca między nauczycielem a nimi stała na zdecydowanie większym poziomie. Ten pierwszy cieszył się autorytetem, opiekunowie słuchali jego uwag, zdawali sobie sprawę, że muszą zareagować. Decydujące było dobro dziecka, a to osiągano tylko dzięki porozumieniu i wspólnemu działaniu. Dzisiaj jest inaczej. Rodzice stali się bardzo krytyczni i roszczeniowi. Trudno ich przekonać do swoich racji, bo uważają, że to ich pociecha jest zawsze pokrzywdzona. Nieraz ręce mi opadały, gdy uczeń był nieznośny, ale mama i tata nie chcieli tego przyjąć do wiadomości. Co więcej, zrzucali całą winę na nas – dodaje nasza rozmówczyni.
Robienie z dzieci głupków
Pedagogów irytują też pomysły Ministerstwa Edukacji Narodowej. Szerokim i bardzo negatywnym echem odbiły się zmiany programowe w nauczaniu języka polskiego w liceach. - Ograniczyły naukę do minimum. Teraz mam do przestudiowania zaledwie trzynaście lektur na trzy lata liceum. Usunięte zostały wszystkie powieści Henryka Sienkiewicza i większość Juliusza Słowackiego. W przypadku innych przedmiotów, choćby historii, jest podobnie. To robienie z dzieci głupków – ostro komentuje nauczycielka jednego z kieleckich liceów.
Narzekają uczący właściwie każdego przedmiotu, również wychowania fizycznego. – Ogranicza się liczbę klas, ale nie liczbę uczniów w nich zasiadających. W tych niekiedy jest nawet 40 osób. To bardzo dużo, więc trudno we właściwy sposób zadbać o rozwój wszystkich. Można by podzielić klasy na dwie osobne, ale oczywiście tłumaczenie jest jedno: brak pieniędzy – mówi wuefista z kieleckiej szkoły średniej. I jako pozytywny przykład podaje kielecki "Nazaret", który osiąga znakomite wyniki na wielu polach. Tam jednak klasy liczą niewiele ponad 20 uczniów.
– To odbija się też na sprawności fizycznej uczniów. Narzeka się, że najłatwiej rzucić chłopakom piłkę i powiedzieć, żeby sobie pograli. Czasami jednak to najlepsze wyjście, bo chociaż mają frajdę z lekcji. Ja jestem ambitny, chciałbym ich czegoś nauczyć, ale nie mogę tego zrobić przy tak licznej grupie, w małej salce gimnastycznej, w 45 minut – dodaje.
Irytacji nie brak też w szkołach podstawowych, nawet w klasach 1-3. – Nowe programy nauczania uczą schematów, przygotowania do pisania testów. Nie rozwijają kreatywności dzieci, wręcz ją zabijają. To nie może dobrze się skończyć – twierdzi pedagog od dwóch lat pracujący w zawodzie.
* * *
Prezes Wanda Kołtunowicz podkreśla: - Kiedyś mówiło się, że nauczyciel to spokojny zawód. Teraz tak nie jest i to źle, zarówno dla belfrów, jak i dla uczniów. Pamiętajmy o najważniejszym: ta niełatwa praca jest przecież tak ważna dla naszego społeczeństwa.
Nie zmienia się tylko jedno. Gdy zapytaliśmy naszych rozmówców, czy wyobrażają sobie pracę w innym zawodzie, odpowiadali: „Nie, bo to nasze powołanie”. I dopóki to się nie zmieni, możemy być w miarę spokojni o los naszych pociech.
Tomasz Porębski