Słuchaj nas: Kielce 107,9 FM | Busko-Zdrój 91,8 FM | Święty Krzyż 91,3 | Włoszczowa 94,4
Szukaj Facebook Twitter Youtube
Radio eM

PUBLICYSTYKA

"Zośką" zostałem od razu

poniedziałek, 17 marca 2014 12:09 / Autor: Katarzyna Bernat
"Zośką" zostałem od razu
"Zośką" zostałem od razu
Katarzyna Bernat
Katarzyna Bernat

Rozmowa z Marcelem Sabatem, odtwórcą roli „Zośki” w filmie „Kamienie na szaniec” Roberta Glińskiego.

- W tym roku zaistniałeś dwóch głośnych produkcjach, wywołujących skrajne emocje i reprezentujących dwa gatunki filmowe: komedię i dramat wojenny. Mówię o filmie „Kamienie na szaniec”, w którym zagrałeś Tadeusza Zawadzkiego czyli „Zośkę”, i obrazie „Facet niepotrzebny od zaraz”, z Twoją rolą Łysego. Jesteś zadowolony z udziału w tych dwóch projektach?

- Tak. Dzięki nim mam nadzieję i liczę na kolejne wyzwania zawodowe. Obydwie produkcje niemalże zbiegły się w czasie, ich premiery odbyły się jedna po drugiej. Są to dwa duże wydarzenia filmowe, które spotkały się z dosyć znacznym zainteresowaniem, więc wypada się tylko cieszyć.

- Czy czytając „Kamienie na szaniec” przeszło Ci kiedykolwiek przez myśl, że wcielisz się w postać „Zośki”?

- Nigdy by mi coś takiego do głowy nie wpadło. Powiem więcej: z reżyserem „Kamieni…” Robertem Glińskim zetknąłem się już na jednym z castingów prowadzonych przez niego i zostałem odrzucony. Był to „Dyplom z miłości”, oparty w większości na obsadzie złożonej ze studentów łódzkiej „Filmówki”. W życiu nie pomyślałbym, że spotkam się z nim dokładnie za rok o tej samej porze i na dodatek zaproponuje mi pierwszoplanową rolę w swoim nowym filmie.

- Ile w Marcelu jest „Zośki”, a „Zośki” w Marcelu?

- Oczywiście utożsamiałem się z tą postacią, W filmie wyrażam swoje emocje, uzupełnione o pewną wiedzę, ze źródeł takich jak książki, filmy dokumentalne, opowieści i rozmowy. Również próby aktorskie dały mi większą świadomość postaci, a dzięki reżyserowi pootwierałem szerzej swoje furtki emocji, które dotąd były mi nieznane i obce.

- Czy na castingu od razu otrzymałeś tę rolę?

- Tak, od razu wiedziałem, że będę „Zośką”, tak samo jak i Tomek Ziętek był od razu wyznaczony do roli „Rudego”.

- Gdybyś jednak mógł wybierać… Którego z tych dwóch bohaterów chciałbyś zagrać?

- To trudne pytanie, bo obydwie role stanowią wielkie wyzwanie aktorskie.Ale na pewno sceny katowania, które miał Tomek Ziętek należały do przerażających i jednocześnie fascynujących jeśli chodzi o warsztat aktorski. Może to głupio zabrzmi, ale zazdroszczę mu tych scen. Można mieć na sobie charakteryzację, którą notabene Tomek miał świetną, ale to wszystko trzeba uzupełnić odpowiednią grą. Można nałożyć mentol wokół oczu, wywołujący łzy, ale na nic się to zda, jeśli tych łez się nie zagra. Tomek bardzo dobrze wykonał swoją pracę.

- Czy uważasz, że aktorzy młodego pokolenia grający w tym obrazie mogą sprawić, że w młodzieży odżyją takie wartości, jak patriotyzm, miłość do kraju? Wdzięczność dla tych, którzy oddali życie, by im wywalczyć wolność?

- Mam taką nadzieję i głęboko w to wierzę. Dowodem na to niech będzie fakt, iż ja sam po tym filmie zupełnie inaczej zacząłem postrzegać pewne wartości, które dotychczas mi nie przyświecały. Założeniem tej produkcji jest również to, aby młodzież, która nie czytała lektury, zajrzała do niej po obejrzeniu „Kamieni na szaniec”.

- Czy aktorów, podobnie jak bohaterów książki, również połączyła przyjaźń? Fabuła – z tego punktu widzenia - stała się światem realnym?

- Można tak powiedzieć, bo obsada aktorska była dobrana w ten sposób, że wszyscy się znaliśmy. Ale istotnie, z Tomkiem Ziętkiem zakumplowaliśmy się najbardziej.

- Czy film jest wierną kopia książki?

- Jeśli by tak było, musiałby trwać siedem godzin. Niestety, wątek „Alka” jest bardzo okrojony, do stopnia roli drugoplanowej. Niektórzy mają o to spore pretensje. Ale taki był wybór scenarzystów oraz reżysera i wydaje mi się, iż należy zaakceptować i uszanować tę interpretację. Film powstał na podstawie książki, co oznacza, iż zaczerpnięto z niej kilka wątków. Ciekawostką może być fakt, iż historie, których w książce nie ma, też są autentyczne, jednakże pochodzą z innych źródeł.

- Czy gdyby Aleksander Kamiński żył, byłby zadowolony z adaptacji jego dzieła?

- Jeżeli mam być szczery, to chyba nie. Spadkobierca twórczości Aleksandra Kamińskiego, Wojciech Feleszko (wnuk Kamińskiego, przyp. red.) nie zgodził się na kojarzenie jego nazwiska z filmem. Warto jednak wspomnieć, iż książka została napisana ku pokrzepieniu serc. Sam Tadeusz Zawadzki przeczytał ją bodajże w roku, w którym umarł, czyli w 1943 i powiedział, że jak najbardziej należy oddać druhowi Aleksandrowi Kamińskiemu hołd za stworzenie takiego dzieła. Choć – jak mu to sam dał do zrozumienia – nie do końca wszystko było tak, jak opisał.

- Dziękuję za rozmowę.

Robert Majchrzyk

Nowy numer!

Zapraszamy do nas

Zgłoś news
POSŁUCHAJ
WIDEO