PUBLICYSTYKA
Zarażają Bogiem
Ważne jest konkretne działanie. Tylko ono może przekonać mieszkańców krajów Trzeciego Świata do tego, że Kościół katolicki to nie tylko piękne idee, ale przede wszystkim wspólnota ludzi, która potrafi się jednoczyć.
Czy w momencie zetknięcia się z obcą kulturą, biedą i cierpieniem łatwo jest dawać świadectwo wiary w Chrystusa? Temu wyzwaniu z pewnością trudno podołać. Są jednak ludzie, którzy tego dokonują…
Jednym z nich jest ksiądz Marek Bzinkowski. Kapłan pochodzi z diecezji kieleckiej, od 1999 roku posługuje na Jamajce. Pierwszym zadaniem, jakie otrzymał od tamtejszego biskupa, była budowa kościoła.
– Biskup Paul Michael Boyle powiedział, że mamy stworzyć kościół, ale nie chodziło mu jedynie o gmach. To miała być przede wszystkim wspólnota, z którą i dla której można będzie zbudować świątynię. Niełatwa sprawa. W Maggotty, czyli miejscu, do którego zostałem posłany, mieszkało tylko pięciu katolików, w dodatku brakowało pieniędzy – wspomina ksiądz Bzinkowski.
Nie tylko realizacja projektu stanowiła wyzwanie. Życie misjonarza również. W pierwszym roku pobytu na Jamajce ksiądz Marek uległ wypadkowi samochodowemu. Jego stan był bardzo poważny, operacja musiała odbyć się w USA. – Lekarze mówili, że nie będę chodził, ale nie zapomnieli dodać, że cuda się zdarzają i tak też było w moim przypadku. Chodzę, dlatego myślę, że Bóg wiedział, co robi. W Stanach poznałem ludzi, dzięki którym można było rozpocząć budowę kościoła – opowiada kapłan.
Po czterech latach starań kościół został oddany wiernym do użytku. Proboszczem parafii Ducha Świętego w Maggotty jest ksiądz Bzinkowski. Wiarę katolicką obecnie wyznaje tam 350 osób. – To była naprawdę długa droga. Wiedziałem, że trzeba ludziom pokazywać Chrystusa przede wszystkim poprzez czyny. Dlatego angażujemy się w wiele rzeczy, które przyciągają ich do Kościoła. Stworzyliśmy klinikę, w której leczą się najubożsi. Kolejnym projektem jest rozwój edukacji: systematycznie posyłamy do szkoły około dwustu dzieci. Współpracujemy też z ich rodzicami. Podjęliśmy próbę walki z ogromnym bezrobociem, m.in. uruchomiliśmy fabrykę kiełbasy, w której pracę dostało wiele osób – opowiada kapłan. – Wszystkie te inicjatywy przekonywały tamtejszą społeczność, że Kościół to wspólnota działająca razem i wspierająca swych członków. Pamiętam pewnego starszego mężczyznę, który nigdy nie miał własnego domu. Pomogliśmy mu go zbudować. Nic wielkiego, skromny pokoik z drewna, ale dla niego miał ogromne znaczenie. Mając ponad siedemdziesiąt lat, po raz pierwszy przyszedł do kościoła i powiedział: „Przez całe życie nie miałem klucza do swojego domu, a teraz przychodzą obcy ludzie i mówią o Jezusie, który daje wolność. Ci ludzie przynoszą mi klucz do mojego domu. Chcę zostać jednym z nich”. Takich przykładów jest więcej – mówi kapłan.
Próbę ewangelizacji w najdalszych zakątkach świata podejmują nie tylko osoby duchowne, ale także świeckie. Należy do nich m.in. młody kielczanin Bartłomiej Wróblewski. Od sierpnia przebywa w Sudanie Południowym, gdzie pomaga w prowadzeniu zajęć komputerowych oraz opiece nad "chłopcami ulicy". – Zetknięcie się z ich codziennością było dla mnie ogromnym przeżyciem. W mieście, w którym mieszkam i pracuję, jest ich kilkuset. Mają od 7 do 25 lat. Żyją na ulicy, włóczą się po mieście, głównie w okolicach targu. Często kradną. Uzależniają się też od wąchania kleju, który pozwala im zapomnieć o głodzie. Społeczeństwo ocenia ich bardzo surowo. Ostatnio usłyszałem, że w centrum „karmimy złodziei”. Tylko że oni wychowywali się na ulicy i nie znają innego życia. Chodzą w brudnych, podartych ubraniach, praktycznie bez szans na lepszą przyszłość. Co gorsza, wielu z nich odpowiada taka rzeczywistość, bo nie mają żadnych obowiązków, czują się wolni i bezkarni. – opowiada Bartek.
Bartek i miejscowi pracownicy socjalni prowadzą dla nich lekcje katechizmu, matematyki, angielskiego oraz zajęcia rekreacyjne. Raz w tygodniu organizują chłopcom seans filmowy, wyświetlają wartościowe filmy. Jednak najważniejsze jest zdobycie zaufania podopiecznych. – Przede wszystkim staramy się być przy nich, czasem zwyczajnie się uśmiechnąć, podać rękę, powiedzieć miłe słowo. Niestety, o rozmowę trudno, bo nie znamy ich lokalnego języka, ale robimy, co możemy. Chcemy, żeby czuli, że nie są pozostawieni sami sobie – mówi Bartek.
Obecnie na misjach posługuje sześciu kapłanów z diecezji kieleckiej. W różnych częściach świata swoją służbę pełni także około 30 osób spoza duchowieństwa, ale pochodzących z ziemi świętokrzyskiej.
Iwona Gajewska