Słuchaj nas: Kielce 107,9 FM | Busko-Zdrój 91,8 FM | Święty Krzyż 91,3 | Włoszczowa 94,4
Szukaj Facebook Twitter Youtube
Radio eM

PUBLICYSTYKA

Z zimną krwią – część I

poniedziałek, 29 sierpnia 2016 06:56 / Autor: Tygodnik eM Kielce
Z zimną krwią – część I
Z zimną krwią – część I
Tygodnik eM Kielce
Tygodnik eM Kielce

Strych dworku Horodyńskich. Ledwie widać postaci dwóch mężczyzn, Zbigniewa i Andrzeja Horodyńskich. Słychać słowa wypowiadane szeptem: "Na moją komendę: czołgać się! Metr na minutę!". Szurania i hausty z trudem łapanego powietrza. Te ledwie słyszalne odgłosy przerywa kolejna seria z karabinu…

Majątek Horodyńskich w Zbydniowie był w czasie II wojny światowej miejscem, w którym ukrywali się różnego rodzaju zbiegowie, oraz skrzynką kontaktową AK. A Zbyszek i Andrzej należeli do miejscowego oddziału AK. 

Nie to jednak było powodem niemieckiej napaści na ich dom.

W sąsiednich Charzewicach, w odebranym Lubomirskim majątku, stacjonował Martin Fuldner, który w Generalnej Guberni pełnił funkcję ministra rolnictwa. Bywał w Zbydniowie u Horodyńskich, podobały mu się tamtejsze dwór i gospodarka. Na kilka dni przed zbrodnią Fuldner odwiedził Zbigniewa Horodyńskiego seniora i zaproponował mu odkupienie części zbydniowskiego majątku. To był łakomy kęsek, esesman chciał się ustawić. Horodyński nie chciał o tym słyszeć. Na odchodnym Niemiec mu groził. Zapowiedział, że jeszcze się policzą. 

Kto to?

Był piękny słoneczny dzień, 24 czerwca 1943 roku. Nikt nie myślał o wojnie. 14-letnia Anna Horodyńska biegała po ogrodzie z 17-letnią Zosią Ryczek i 12-letnim Leonem Giczewiczem, zwanym Lolusiem. Wymyślali psikusy, bo kuzynka Tereska Wańkowiczówna brała tego dnia ślub z Iwonem Mierzejewskim. Wojna była gdzieś daleko. 

Ale nie na długo. 

Podczas weselnego przyjęcia na dziedziniec wjechali esesmani samochodem z wmontowanym karabinem maszynowym. Jeden z nich strzelał z niego krótkimi seriami. Śmiali się głośno i oznajmili, że wypróbowują nową broń. 

Na szczęście odjechali nie robiąc nikomu krzywdy. Ale weselny nastrój prysł jak bańka mydlana. Zbigniew Horodyński trzymał jednak fason, wzniósł toast. – To jest nasza rzeczywistość. Za nią wypijmy – powiedział.

Po weselu Tereska z Iwonem pojechali w podróż poślubną do Sandomierza, a reszta gości rozeszła się po dworze. Pod wieczór ktoś nagle zastukał w okno. Zgromadzeni patrzyli na siebie niepewnie. Maria Kowerska wstała od brydża. Podeszła do okna i spytała: – Kto to? Zobaczyła dwóch mężczyzn ubranych w wojskowe kurtki. Powiedzieli, że są z lasu i planują napad na Niemców. 

Było to bardzo podejrzane. Nikt nie uwierzył, że są partyzantami. Domownicy uznali, że to niemiecka prowokacja. Kowerska krzyknęła: – Nie chcemy mieć do czynienia z takimi sprawami!

Zamknęła okno. 

Po godzinie 22 wrócili esesmani. Drzwi otworzyła im Maria Kowerska. Zginęła pierwsza, ale zdążyła powiedzieć: – Na śmierć jestem zawsze przygotowana.

Hitlerowcy z zimną krwią zamordowali tej nocy trzynaście kobiet, czterech mężczyzn i dwoje dzieci – Horodyńskich, Wańkowiczów, Giczewiczów. Znane szlacheckie rody. 

W dworskiej kaplicy schowała się Anna. Klęczała przed świętym obrazem i powtarzała słowa modlitwy. Wpadł tam młody Niemiec z odbezpieczonym karabinem. Widząc modlącą się dziewczynkę, krzyknął ponoć: – Nein, nein, Jezu Christe!.

Ale zobaczył to hauptstumfuhrer Ehlers. Wbiegł do kaplicy i strzelił do Anny. Ranna dziewczynka podniosła się, zrobiła krok w stronę korytarza i upadła. Ehlers kopnął dziecko i jeszcze raz strzelił. Dopiero wtedy Anna umarła.

W skrytce pod sufitem

Wiemy dokładnie, jak zginęła Anna Horodyńska. Młody Niemiec, nie mogąc znieść ciężaru zbrodni, odwiedził kilka dni później z butelką wódki miejscowego chłopa. Zwierzył mu się ze łzami w oczach. A potem pojechał dalej… mordować. 

Tylko 22-letni Zbigniew i 20-letni Andrzej Horodyńscy przeżyli rzeź. Cztery dni ukrywali się na strychu, w przygotowanej przez matkę skrytce pomiędzy powałą a sufitem. Przedarli się potem do Kotowej Woli, do gajowego Franciszka Ideca, który skontaktował się z AK i zorganizował Horodyńskim pomoc. Parę dni później w majątku Czyżów za Wisłą, koło Zawichostu, otrzymali fałszywe dokumenty i pod opieką Juliana Targowskiego, właściciela Czyżowa, dojechali do Warszawy. Tam trafili w ręce przyjaciół z AK i brata Dominika.

Ale to nie koniec tej historii.

Dorota Kosierkiewicz

Nowy numer!

Zapraszamy do nas

Zgłoś news
POSŁUCHAJ
WIDEO