PUBLICYSTYKA
Wyklęci nas nie potrzebują
Rozmowa z Marcinem Kwaśnym, aktorem wcielającym się w rolę Wiktora w filmie „Wyklęty”.
– Film „Wyklęty” w reżyserii Konrada Łęckiego już od pierwszych pokazów był dobrze odbierany, zarówno podczas seansu dla prasy, jak i dla Polonii w Wielkiej Brytanii.
– To cieszy. Konrad był pełen obaw, ale zostały one szybko rozwiane. Rzadko się zdarza, by na pokazie prasowym dziennikarze bili brawo. Publiczność polonijna w Londynie też jest wymagająca, więc oklaski na stojąco to wyróżnienie. Również recenzje po pierwszych pokazach były bardzo optymistyczne.
– Jak pan wspomina pracę z kieleckimi aktorami i świętokrzyskie plenery?
– Ten region bardzo mi się podoba, a plenery znalezione przez ekipę filmu były urzekające. Na przykład dworek w Ameliówce ma walor historyczny: ukrywał się w nim generał Nil, wcześniej wakacje spędzał prezydent Mościcki. Zupełnie wyjątkowy jest Park Etnograficzny w Tokarni. Ten skansen pozwolił nam niemal przenieść się w czasie. A kieleccy aktorzy? Dobrze wspominam naszą współpracę. Zwłaszcza z Wojtkiem Niemczykiem, który wcielił się we Franciszka Józefczyka „Lola”, głównego bohatera filmu.
– Czy „Wyklęty” jest jedną z bardziej wyczekiwanych polskich produkcji ostatnich lat?
– Z punktu widzenia tematyki Żołnierzy Wyklętych na pewno. Pierwszy film o bohaterach podziemia antykomunistycznego, czyli „Historia Roja” w reżyserii Jerzego Zalewskiego, wielu widzów rozczarował. Co za tym idzie, wzrosły oczekiwania wobec filmu Konrada. Myślę, że zostały one spełnione.
– Ma pan za sobą role polskich bohaterów w fabularyzowanym dokumencie „Pilecki”, wspomnianej przed chwilą „Historii Roja” i w „Wyklętym”. Czy przez udział w tego typu produkcjach zmienił pana podejście do tematu Żołnierzy Wyklętych?
– Moje podejście zmieniło się już jakiś czas temu, jeszcze przed rolą rotmistrza Pileckiego. To, że zagrałem w trzech filmach o takim charakterze, nie czyni ze mnie specjalisty do spraw Żołnierzy Wyklętych. Natomiast cieszę się, że mogę dotknąć tego tematu, bo jest on wciąż słabo odkryty. O Niezłomnych mówi się dużo, zwłaszcza podczas obchodów Narodowego Dnia Pamięci Żołnierzy Wyklętych, ale luka edukacyjna wciąż jest olbrzymia. Mam nadzieję, że film Konrada Łęckiego stanie się swoistym podręcznikiem historii, który zaintryguje zwłaszcza młodych ludzi.
– Jaki obecnie jest pana osobisty stosunek do Niezłomnych?
– W ich historiach boli mnie niesprawiedliwość dziejowa. Komuniści próbowali zatrzeć po nich najmniejszy ślad. Zabijali Żołnierzy Wyklętych jak zwierzęta za to, że walczyli o wolną Polskę. Pozostaje także poczucie krzywdy, ponieważ ten „czarny PR”, który Żołnierzom Wyklętym zrobili komuniści, trwa do dzisiaj. To są drzazgi, trzeba je powoli wyjmować z organizmu, jakim jest nasza historia najnowsza. Myślę też, że to nie Żołnierze Wyklęci potrzebują nas. To my potrzebujemy ich jako pewnego wzorca do naśladowania. W tamtych ludziach była niezgoda na zakłamanie, zdradę, nikczemność.
– Polskie kino coraz częściej opowiada ich historie…
– Nie zgodzę się. Uważam, że kino zajmuje się nimi za rzadko, napotykamy też bardzo przyziemne problemy. Przypomnę, że „Wyklęty” w dużej mierze powstawał ze składek publicznych. Zaczęliśmy w 2014 roku i kręciliśmy dzięki finansom przekazanym przez zwykłych ludzi. Podobnie było z „Pileckim”. Z kolei „Historia Roja” czekała sześć lat na kinową premierę. Tak naprawdę cały proces przywracania godności Niezłomnym poprzez film dopiero nabierze tempa.
– Czy doczekaliśmy się momentu, w którym na kinowym ekranie będziemy mogli podziwiać dokonania polskich bohaterów, a nie tylko tych gloryfikowanych przez Hollywood?
– Tendencja w polskim kinie pokazuje, że nasi rodacy coraz chętniej oglądają rodzime produkcje, również historyczne. Przykładem może być olbrzymia frekwencja na „Wołyniu” w reżyserii Wojciecha Smarzowskiego. Jeszcze wracając do „Wyklętego”: myślę, że chętnie zobaczą go ludzie o różnych światopoglądach, wszyscy, którym Polska leży na sercu. Bo film Konrada jest wyważony. Nie pokazuje bohaterów z cokołów, lecz ludzi z krwi i kości, osamotnionych, prześladowanych. To też przemawia za uniwersalizmem tej opowieści.
– Czego jeszcze brakuje w polskim kinie patriotycznym?
– Na produkcję z prawdziwego zdarzenia wciąż czekają historie rotmistrza Witolda Pileckiego, Łukasza Cieplińskiego, Antoniego Żubryda. Jest wiele innych tematów oczekujących na ekranizację. Wszystko przed nami.
– Dziękuję za rozmowę.
Dariusz Skrzyniarz