PUBLICYSTYKA
W świetle prawa…
Jeśli Barack Obama rzeczywiście nie chciał się spotkać z Andrzejem Dudą z powodu zamieszania wokół Trybunału Konstytucyjnego, a amerykańskich senatorów zatrważa z tego powodu stan demokracji w Polsce, być może powinni się przyjrzeć pracy ich Sądu Najwyższego. Bo jest czemu.
Zacznijmy od tego, że w amerykańskiej Konstytucji nie ma słowa o tym, że Sąd Najwyższy ma prawo orzekać o zgodności aktów prawnych z Ustawą Zasadniczą. Sędziowie przyznali sobie to prawo… sami. Miało to miejsce w 1803 roku, a orzeczenie stało się fundamentalne dla ustroju USA. Długo jednak tego nie dostrzegano, bo kolejny taki wyrok zapadł dopiero w 1857 roku. Od tego czasu Sąd Najwyższy już nie miał oporów, by badać zgodność ustaw z Konstytucją. Mówiąc nawiasem w tym samym roku uznał, że niewolnictwo jest… legalne.
Krytycy Supreme Court, których nie brakuje, alarmują, że dziewięciu mędrców w togach od lat ogranicza prawa katolików. I tak w 1948 roku zabronili oni dobrowolnego nauczania religii w szkołach publicznych, w 1962 – czytania w nich Biblii, w 1980 – zawieszania na ścianach klas tekstu Dekalogu, w 1992 – modlitwy podczas rozdania świadectw maturalnych. Przykłady można mnożyć.
Konserwatyści oskarżają sędziów SN o wspieranie lewackiej ideologii: w 1973 roku, w głośnej sprawie Roe vs Wade wydali orzeczenie dające kobietom nieograniczone prawo do aborcji. W efekcie dotychczas uśmiercono w USA, uwaga, 55 milionów dzieci! Dodajmy, że nawet niedawno zmarły sędzia SN Antonin Scalia uznał ten wyrok za skandal. W czerwcu 2013 roku doszło do kolejnego, gdy sędziowie orzekli, iż amerykańscy geje i lesbijki mogą zawierać małżeństwa. Po stanach Południa przetoczyła się wówczas ogromna fala protestów.
Ale i w banalnych sprawach dotyczących obywateli nie brakuje kuriozalnych orzeczeń: w 2011 roku SN zrobił prezent firmom farmaceutycznym zakazując skarżenia producentów leków generycznych. Rok wcześniej oświadczył zdumionym rodzicom, że ich dzieci mają prawo do kupowania brutalnych gier komputerowych wbrew ich woli.
Jak widać, Supreme Court ma w USA władzę absolutną. Czy należy się więc dziwić Barackowi Obamie i demokratom, że chcąc w nim za wszelką cenę zdobyć przewagę, posunęli się do wyboru Merricka Garlanda, co – jak uważają republikanie – powinien zrobić przyszły prezydent i rozniecili tym samym potężny kryzys konstytucyjny?
Czy czegoś to Państwu nie przypomina?
Tomasz Natkaniec