PUBLICYSTYKA
Vive – nasza duma
Mistrzostwo Polski, Puchar Polski i brązowy medal Ligi Mistrzów – to tegoroczne osiągnięcia szczypiornistów Vive Tauron Kielce. W minioną niedzielę meczem z THW Kiel w pięknym stylu zakończyli sezon 2014/2015, najlepszy w historii klubu. Choć był apetyt na potrójną koronę.
Na krajowym podwórku nikt nie jest w stanie równać się z kielecką drużyną. W Pucharze Polski spacerkiem doszli do finału. W nim zmierzyli się z Orlen Wisłą Płock. Choć „Nafciarze” dwoili się i troili, to Vive wygrało 26:23. W lidze było podobnie. Kielczanie wygrali wszystkie 30 spotkań, 22 w rundzie zasadniczej i 8 w fazie play–off. Oczywiście najwyżej zawiesili im poprzeczkę płocczanie, ale dopiero w ostatnim meczu finałowym, wygranym przez kielecką drużynę 29:28. W poprzednich ligowych starciach Vive wygrywało kolejno: 35:22, 30:27, 31:26 i 25:16.
Po drodze ustanowili rekord meczów bez porażki w Lidze Mistrzów. W grupie, w której walczyli m.in. z Pick Szeged i francuską Dunkierką, odnieśli komplet zwycięstw. Przegrali dopiero w drugim ćwierćfinałowym pojedynku z Montpellier, ale awans wywalczyli już na boisku rywala. Do półfinału z Vardarem Skopije podeszli jednak w pełni skoncentrowani i wygrali obydwa spotkania. Cel minimum został osiągnięty – awans do Final Four Champions League w Kolonii.
W ciągu całego sezonu podopieczni Tałanta Dujszebajewa rozegrali 49 meczów. Ten najważniejszy, pięćdziesiąty, zagrali z FC Barceloną. – To jedna z najlepszych drużyn w historii europejskiego handballu. Szanujemy ich, ale w półfinale mamy szanse pół na pół – mówił szkoleniowiec Vive. Tyle, że „Duma Katalonii” była absolutnym faworytem. Dysponowała najmocniejszym składem wśród tegorocznych finalistów. A Ligi Mistrzów nie wygrała od 2011 roku, więc apetyty miała ogromne.
Niestety, rokowania okazały się prawdziwe. Mistrzowie Polski nadal muszą czekać na pierwsze zwycięstwo z wielką Barceloną. Jednak po porażce 28:33 czuć było ogromne rozczarowanie, bo kielczanie przegrali właściwie na własne życzenie. – Daliśmy z siebie wszystko, ale to nie wystarczyło. Nie radziliśmy sobie z szybkimi kontratakami przeciwników, choć były one wynikiem naszych głupich błędów. Podawaliśmy im w ręce. Na takim etapie rozgrywek to nie powinno się zdarzyć – mówił po meczu kapitan, Grzegorz Tkaczyk.
Rozczarowania nie krył również Dujszebajew: – Największym naszym problemem były proste straty piłki w ofensywie. Popełniliśmy za dużo błędów, a w ciągu ostatnich 15 minut Danijel Sarić był nie do pokonania.
Kieleccy szczypiorniści musieli się jednak szybko otrząsnąć, bo dzień później grali z THW Kiel. „Zebry” w półfinale uległy niespodziewanie węgierskiemu Veszprem. Dujszebajew znalazł sposób na zmotywowanie swoich graczy. I zagrali wybornie, a przecież mieli przed meczem kolejny problem, bo wyszli na parkiet bez kontuzjowanych Aguinagalde i Zormana. To nie przeszkodziło w pokonaniu kilończyków. Fantastyczne zawody rozegrał duet Lijewski i Bielecki, ale bohaterem był Sławomir Szmal. W dużej mierze dzięki „Kasie” możemy cieszyć się z tego, że w Kielcach mamy trzecią drużynę Europy. I tak historia zatoczyła koło, bowiem w 2013 roku scenariusz był identyczny. Najpierw przegrana z Barceloną, a potem zwycięstwo nad THW Kiel. Kieleccy kibice znów mieli powody, by świętować w Kolonii.
– Byliśmy zdołowani po półfinale i dlatego czapki z głów dla chłopaków. To była niesamowita walka, a oni wytrzymali. Jestem bardzo szczęśliwy i dumny, że mam taki zespół – tryskał radością prezes Bertus Servaas.
– Powiedzieliśmy sobie po spotkaniu z Barceloną, że nie możemy wrócić do domu z pustymi rękami. Wyjeżdżamy z brązowym medalem, bo to my bardziej chcieliśmy i dlatego zwyciężyliśmy – wtórował mu Tomasz Rosiński.
Jedynie Tałant Dujszebajew wyglądał na nie do końca usatysfakcjonowanego: – Chciałbym podziękować wszystkim moim zawodnikom. To był bardzo dobry mecz. W skali od 1 do 10 cały sezon oceniłbym na 9,4. Gdybyśmy zdobyli złoto, dałbym 10. Jestem bardzo zadowolony z brązowego medalu, ale moim marzeniem było zagrać w finale.
Całe Kielce mają takie marzenie, ale jesteśmy dziwnie spokojni, że nie będziemy musieli długo czekać na jego spełnienie.
Piotr Natkaniec