PUBLICYSTYKA
Utracone
Historia odzyskania Kodeksu Supraskiego mogłaby posłużyć za kanwę pasjonującego filmu sensacyjnego. My musimy zadowolić się stwierdzeniem, że ów jedyny na świecie XI-wieczny zabytek piśmiennictwa staro-cerkiewno-słowiańskiego (a raczej jego część) został po Powstaniu Warszawskim uznany za bezpowrotnie stracony, a potem cudownie odnaleziony w… USA. Jak się tam znalazł – nie wiadomo, dość że pod koniec lat 60. przyniósł go do pracownika biblioteki Uniwersytetu Harvarda pewien tajemniczy człowiek i zażądał 20 tysięcy dolarów (Niemcy wycenili go w czasie wojny na 4–5 milionów marek). Bibliotekarz od razu poznał, z czym ma do czynienia, i odmówił kupna unikalnego zabytku. Znalazł się jednak na niego chętny, Herbert Moeller, który dorobił się majątku na handlu… polską szynką i teraz chciał się jakoś Polakom odwdzięczyć. Nabył kodeks za astronomiczną ponoć sumę i podarował Polsce. W 1968 roku ten „biały kruk” powrócił do kraju na pokładzie statku „Batory”.
Ta historia przypomniała mi się, gdy na początku ubiegłego tygodnia kierownictwo Muzeum Narodowego w krakowskich Sukiennicach zaprezentowało niedawno odnalezione płótno Maksymiliana Gierymskiego „Zima w małym miasteczku”. Bo nie zawsze zdarza się taki podarunek od losu, jak ów pan Moeller. Zwykle polskie władze muszą włożyć tytaniczną pracę, by odzyskać to, co nam ukradli Niemcy lub sowieci. A ukradli skarby wartości, bagatela, około 30 miliardów dolarów (!). Straciliśmy blisko 516 tysięcy dzieł sztuki i 22 miliony książek. Niektóre eksponaty pewnie przepadły bezpowrotnie, jak „Portret młodzieńca” Rafaela Santi (zaginiony), kolekcja 25 rysunków Albrechta Durera (rozsiana dziś po muzeach w Bostonie, Waszyngtonie, Nowym Jorku, Chicago) albo notatnik Juliusza Słowackiego (jest w jednej z moskiewskich bibliotek).
Ani Rosjanie, ani Niemcy nie spieszą się z oddawaniem nam dzieł sztuki. Niemiecką niechęć najlepiej ilustruje znamienny fakt. Gdy tuż po wojnie pieczę nad ponad pięcioma milionami zrabowanych eksponatów znajdujących się na terenie Rzeszy przejęli Amerykanie, do 1950 roku oddali właścicielom połowę z nich. Później zobowiązali Niemców, by sami załatwili sprawę. I ci załatwili: na przykład dyrektorem generalnym Bawarskich Państwowych Zbiorów Malarstwa został niejaki Ernst Buchner, od 1933 roku członek NSDAP, znany z rabunku dzieł sztuki należących do niemieckich Żydów, gorliwie dbający o to, by niczego nie oddać. Podobnych nominacji było znacznie więcej, więc chyba nie należy się dziwić, że na przykład diecezja płocka i władze Płocka od lat bezskutecznie dopominają się w Bawarskiej Bibliotece Państwowej w Monachium o bezcenny, średniowieczny Pontyfikał Płocki. A podobne przykłady można mnożyć.
I niestety, nic na to nie poradzimy. Na pociechę musimy zadowolić się choćby takimi projektami jak internetowe „Muzeum Utracone”. Dzięki niemu przynajmniej wiemy, jak wyglądały skarby, które pewnie już nigdy do nas nie wrócą.
Tomasz Natkaniec