PUBLICYSTYKA
Umiem walczyć o swe marzenia
Rozmowa z Katarzyną Łęcką, kielczanką, projektantką mody
- Jesteś uznaną w świecie projektantką mody, twórczynią marki L.Catherine. Czy to spełnienie marzeń małej Kasi z Kielc?
- Zacznijmy od tego, że chodziłam na zajęcia z tańca do MDK w Kielcach. Dobrze mi szło, zdobyłam nawet Grand Prix Polski, reprezentowałam Polskę na Mistrzostwach Europy. A w MDK znajdowała się pracownia krawiecka, w której szyto różne stroje. Uwielbiałam tam chodzić i przyglądać się. Z czasem sama zaczęłam w tych zajęciach uczestniczyć. To było cudowne, kiedy z barwnych tkanin powstawały kompletne kostiumy. Marzyłam o takiej pracy. Ale wtedy niewiele się u nas mówiło o projektowaniu. Konkretnym zawodem było krawiectwo. Skończyłam liczne kursy, ale raczej krawiectwa niż designu. A potem poszłam na studia dziennikarskie. To też bardzo mnie pociągało.
- Dobrze ci szło?
- Pamiętam jak na studiach zorganizowano nam wycieczkę do Telewizyjnej Agencji Informacyjnej. Pomyślałam, że na koniec spytam co trzeba zrobić, żeby tam pracować. Napisałam CV i list motywacyjny, przyjęli mnie. Potem się dowiedziałam, że uznali mnie za dobry materiał na dziennikarza, bo miałam na tyle odwagi, żeby się spytać o pracę. Praktykowałam w Panoramie, Teleexpresie oraz w licznych programach telewizyjnych. Decyzję o tym, że chcę się jako dziennikarz wyspecjalizować podjęłam będąc na placówce w Chicago. Tak zaczęła się moja przygoda z modą i studia we Włoszech.
- Jak się znalazłaś we Florencji?
- To była bardzo szybka decyzja. Pamiętam jak w czwartek przyleciałam do Włoch, w piątek miałam egzaminy, a w poniedziałek zaczęłam już studia w Międzynarodowym Instytucie Mody Polimoda. Jako dziennikarz chciałam się wyspecjalizować, a jednocześnie zgłębić kierunek, który mnie od dzieciństwa fascynował.
- Nie bałaś się?
- Nie, może dlatego, że jestem córką wojskowego. Dużo jeździliśmy po świecie i z domu wyniosłam taką postawę, która nie pozwala mi się poddawać, ani niczego bać.
- Jak wspominasz studiowanie mody?
- Na poczatku było trudno, ponieważ studiowałam w języku włoskim. Moda włoska jest specyficzna, widać w niej powiew wieków i paletę barw. Zaraz po dyplomie dostałam parę propozycji z różnych domów mody. Wybrałam ten należący do grup Lois Vuitton dom mody Emilio Pucci. Ta marka kojarzona jest przede wszystkim z pięknymi, ręcznie malowanymi tkaninami i delirycznymi wzorami. To one wywołały rewolucję w świecie mody w latach 50. i 60. Emilio Pucci był jednym z ulubionych projektantów Sophii Loren i Jackie Kennedy. Skorzystałam z tej szansy.
- I jaki to jest świat?
- Często słyszałam o różnych skandalach i złym traktowaniu modelek oraz pracowników domów mody. Ja tego nie doświadczyłam. Chociaż przyzwyczajonej do wolnego zawodu, jakim jest dziennikarstwo, było mi trudno pracować od godziny do godziny. To bardzo ciężka praca. Dopiero tam przekonałam się, że projektowanie to nie zabawa. Projekty powstają w wielkim trudzie. Ja też harowałam niemal bez przerwy. Byłam zmęczona, ale szczęśliwa.
- Masz w życiu szczęście?
- Myślę, że tak. Ale też nigdy się nie poddaję. Umiem walczyć o swoje marzenia.
- Dlatego odeszłaś z domu mody Emilio Pucci? - Myślałam, że już się tyle nauczyłam, iż jako przyszły dziennikarz piszący o modzie dam sobie radę. Razem ze mną odeszła koleżanka, Włoszka, to ona mnie namówiła żebyśmy razem sworzyły coś własnego. Postanowiłam raz jeszcze zaryzykować. Chociaż nasze drogi szybko się rozeszły, ja swoją pierwszą kolekcję pokazałam w Londynie podczas Londyńskiego Tygodnia Mody. Byla to kolekcja jesień/zima 2010 roku i przyniosła mi sukces. Później był Nowy Jork i świetne recenzje. Ostatnio zarekomendował mnie brytyjski Vogue.
- Potem sukcesy przyszły jak lawina.
- Rzeczywiście. Moje kolekcje były już na londyńskim Tygodniu Mody, dwa razy w Nowym Jorku, w Japonii, Los Angeles i w Polsce. W przyszłym sezonie też na pewno będzie się dużo działo.W Nowym Jorku, w kolekcji „Time Machine”, połączyłam folklor z elementami futurystycznych wizji. Podobało się. O moich płaszczach mówi się, że są architektoniczne. Do ostatniej kolekcji zaprezentowanej w Łodzi, szukałam inspiracji w malarstwie białoruskiego twórcy Andrzeja Filipowicza.
Spotkaliśmy się dwa lata temu w Brukseli na pokazie organizowanym przez Dom Polski Wschodniej w Brukselii. Zachwyciłam się kolorami. Andrzej ma w swojej kolekcji miraże, przedstawiające 14 miast, dlatego na moich sukienkch widzimy Paryż, Londyn, Gdańsk, San Francisco. Projekty są zabawne, inspirujące...
- Dzisiaj masz już własną markę.
- Zastanawiałam się, jak ją nazwać. Ale za granicą nikt nie jest w stanie wypowiedzieć mojego nazwiska i imienia. Mówią na mnie Catherine. Nazwałam więc markę L. Catherine. I wciąż podróżuję pomiędzy Florencją a Londynem.
- Mieszkasz we Florencji?
- Mieszkam we Florencji i Londynie. Lubię Florencję, to niezwykłe, naznaczone historią miasto. Moi znajomi są nim zachwyceni, ale to Londyn jest wyzwaniem, daje dużo możliwości, Do Kielc, do rodziców, wracam na święta i uroczystości.
- Tęsknisz?
- To nie tak. Lubię tu być. Tu jest moja rodzina, wspomnienia, część mnie.
- A dziennikarstwo?
- Nigdy z niego nie zrezygnowałam. Ostatnim moim rozmówcą był Mateo Renzi, obecny premier Włoch, rozmawialiśmy o włoskiej modzie. Miło też wspominam wywiad z Johnem Malkovichem, okazało się że on też projektuje i ma swoją linię ubrań. Dziennikarstwo nadal przewija się w moim życiu.
- To kim jest Katarzyna Łęcka?
- Osobą realizującą swe marzenia.