PUBLICYSTYKA
Trzep kochana, trzep
Zgrzeszyłabym kochana, jakbym powiedziała, że jest ze wszystkim źle. Robotę mam i dzieci mam dobre. Czwórkę wychowałam.
Bach, bach, pum, pum! Kurz drga w powietrzu, włazi do oczu, utwierdza w przekonaniu, że wszystkie chodniczki, narzutki, dywaniki to siedliska wszystkiego, na co ludzie teraz tak bardzo są uczuleni. Bach, pach, pum, pum! Za mną głos:
– Trzepiesz?
– Tak.
– Dywaniki trzepiesz?
– Dywaniki też.
– Przyjechałaś i tak trzepiesz?
– No... przyjechałam i trzepię.
– Też trzepałam, kochana. Jeszcze przed świętami. Bo ten mój to nie trzepie. W życiu by nie trzepał! Teraz na warunkowym jest. Znowu go musiałam zgłosić. Który ja już raz go zgłosiłam? Jak mi ubliża, ty taka owaka, to nic. Kurdupel przykurczony, ale silny jest, jak bije, to tak żeby człowiek poczuł. Na sposób się wzięłam i zgłaszam. Ale myślę sobie, kochana, czekaj sukinsynu, ja przepraszam, że ci tak mówię jak jest, ale tak jest, że myślę: "Czekaj ty, mamusia umrze i już nie da ci pieniędzy na wódę, nie będziesz taki hardy".
Bach, bach, pum, pum!
– Bo nie pracuje i za co by pił, gdyby nie mamusia? Mamusia też dobra, we wszystko mu wierzy, ale nie będę mówić, dopiero co u spowiedzi byłam. Choć w końcu, szkoda mi, kochana. Przepraszam, że tak mówię, ale mówię jak jest. Ślubny on, lepiej żeby było inaczej. A nie tak ciągle: gruba jesteś, brzydka, do niczego, kurna, jesteś. Naubliża kochana, zabiera dupę w troki i tyle go widzieli. Jak jest robota. Jak nie, to leży i tylko pilot trzaska. Trzep sobie. Nie chcę przeszkadzać. A Twój dobry jest, kochana? Nie pije? No jak nie pije, to znaczy dobry jest.
Bach, bach, pum, pum!
– Ale po co tak trzepiesz pod wiatr? A co takie białe kłaczki na tym chodniczku? Bo ja mam psa i takie kłaczki też mam, trudno wytrzepać, no ale lenią się psy, to trudno. Jak wytrzepiesz, będzie bardzo ładny, jak nowy, zobaczymy, zresztą idę już, bo do roboty się spóźnię.
Bach, bach, pum, pum!
– A grzybków nie potrzebujesz? Bo ten mój mówił kiedyś, że cię widział i że potrzebujesz. Suszone mam i w słoiku z marynatą. Nie byle jakie, ale piękne, jędrne, jak ze sklepu. Nie potrzebujesz. No tak, wóda mu w głowie kiełbie zrobiła, omamy ma, zwidy, to i mogło mu się przywidzieć, kochana. A palisz, bo zapaliłabym? Sąsiadka powiedziała, że może go kto urzekł z tym chlaniem, bo dwóch braci jest, a tylko mój taki diabeł. Nie śmiej się, widziałam urzekniętych, to się nie śmiej.
Bach, bach, pum, pum!
– Zgrzeszyłabym kochana, jakbym powiedziała, że jest ze wszystkim źle. Robotę mam i dzieci mam dobre. Czwórkę wychowałam. Chodź do nas mamo, mówią, po co tu z nim jesteś, mówią, ale wiesz, kochana, ślubny to ślubny. W Bogu nadzieja, że jeszcze się zmieni. No to idę. Do roboty idę. Trzep sobie kochana, trzep.
Marzena Sobala