PUBLICYSTYKA
Sprawiedliwości!
Prokuratorzy to mają ostatnio urwanie głowy. Zwłaszcza z politykami opozycji. Weźmy na początek takiego obywatela Frasyniuka. Jak wiadomo ów jakiś czas temu spostponował pana policjanta, za co grozi kara. No więc zaprasza go prokurator po dobroci raz – nic. Drugi raz – nic. Więc – chcąc nie chcąc – władza przyprowadza niesforną legendę w bransoletkach. Ta szczęśliwa! Wracają czasy młodości, gdy obywatel Frasyniuk ganiał się z komuną. Znów ten dreszczyk emocji, w dodatku w blasku fleszy. Znów świat o nim mówi. A że przy okazji robi z siebie pajaca – furda! Warto było. Szkoda tylko, że tak szybko wypuścili na wolność. No ale jaki reżym, takie represje.
A kilka dni później – masz babo placek! Siedzi sobie prokurator w biurze, herbatkę siorbie zadowolony, że robotę odwalił i niedługo wróci do żony i dziatek, a tu znienacka – obywatel poseł Gawłowski w drzwiach staje! Nikt go do prokuratora nie zapraszał, nikt nie słał wezwań, nikt nie zmuszał! Ot, po prostu poczuł taki zew. Widać jakiś uporczywy wewnętrzny głos mu mówił: „Nie siedź tak, Stasiu, po próżnicy, włóż jesionkę, przespaceruj się do pana prokuratora, może jakieś dobro z tego wyniknie…”. No to przyszedł.
Prokurator oczy szeroko otwiera, bo jeszcze kilka dni temu musieli obywatela Frasyniuka siłą doprowadzać, a jego gość sam, z własnej nieprzymuszonej woli się zjawia. Oszaleć można. Jeden ma przyjść – nie przychodzi. Drugi ma nie przychodzić – przychodzi. No, ale o ile temu pierwszemu się prokurator nie dziwi (w końcu bywają większe rozkosze niż randes-vous z wymiarem sprawiedliwości), o tyle ten drugi zdradza niepokojące ciągotki masochistyczne, a to już sprawa poważna. Rodzi się ważkie pytanie: czemu przyszedł? Co nim kierowało? Ki diabeł go podbechtał? Czyżby obywatelowi Gawłowskiemu siadła psychika? To się zdarza w przypadku permanentnego stresu, w tym wypadku związanego z cudownym rozmnożeniem drogich zegarków w jego szufladzie? Otóż nie! Naszym zdaniem powód jest zupełnie inny. Obywatel Gawłowski jest po prostu… roztargniony!
Roztargnienie to teraz bardzo modna i pożyteczna przypadłość. Dotknęła na przykład nieszczęsnego obywatela sędziego Tołypę, który według sądu pierwszej instancji bez żenady buchnął staruszce na stacji benzynowej pięć dych, a według Sądu Najwyższego jest po prostu rozkojarzony. Na litość Boską! Nie chciałbym być sądzony przez tego pana! Załóżmy że posadziliby mnie na ławie oskarżonych za nieśmiałą próbę płatnej protekcji, a sędzia Tołypa zasądziłby mi przez roztargnienie 25 lat w pudle i pozbawienie praw publicznych do końca mych dni? I co wtedy? Słabiutko.
Ja sobie nie mogę pozwolić na roztargnienie, bo felieton musi być na wymiar, a gazeta wyjść na czas. Taka sprawiedliwość. Cóż, trudno. Mogę mieć sam do siebie pretensje. Trzeba było zostać sędzią.
Tomasz Natkaniec