PUBLICYSTYKA
Śmierć prezydenta
Najlepszą z możliwych refleksją po bezsensownej śmierci prezydenta Pawła Adamowicza była ta nad ulotnością i kruchością ludzkiego życia. „Nie znasz dnia ani godziny”, mówi mądre przysłowie i tak właśnie jest. Oto wychodzimy z domu, wsiadamy do samochodu. Ale czy z niego wysiądziemy? Oto udajemy się na spacer do parku. Ale czy z niego wrócimy? Oto otwieramy oczy, witamy nowy dzień, zaplanowany co do minuty. Ale czy położymy się spać? Nie znamy dnia ani godziny, nie znamy Boskich zamiarów co do naszej osoby. On może nas do siebie wezwać w każdej chwili, jak świętej pamięci prezydenta Gdańska, który w najczarniejszych przypuszczeniach nie zakładał, że nie będzie mu już dane ujrzeć żony i dwóch córek. I z tej oczywistej prawdy, o której na codzień nie pamiętamy, albo nie chcemy pamiętać, płynie jedna nauka: żyjmy tak, by - gdy Bóg uzna, że wypełniły się nasze dni - odchodzić stąd z czystym sumieniem, przeświadczeniem, że nikogo nie skrzywdziliśmy. A przynajmniej próbujmy żyć uczciwie.
Morderstwo Pawła Adamowicza powinno także skłonić nas wszystkich do pochylenia się nad bezsensem politycznych bitew, wzajemnego obrzucania błotem i siania nienawiści. To przecież t y l k o polityka, jeden z bardzo wielu obszarów naszego życia. Jest ich bez liku, ale z niewiadomych powodów uparliśmy się, że poglądy polityczne to coś, co koniecznie musi determinować nasz stosunek do innego człowieka. Nie. Nie musi. I nie powinno. Uznawanie za wroga kogoś, kto popiera PiS a nie Platformę, albo na odwrót kładzie się na nas ponurym cieniem nietolerancji, uprzedzeń, a nawet zwykłej głupoty. Bo naprawdę polityka nie jest ważniejsza od przyrządzania spaghetti, czytania wierszy czy zabawy z wnuczką. I naprawdę bardziej istotne jest szukanie tego, co nas łączy, a nie dzieli.
Niestety, jeśli ktoś miał złudzenia, że śmierć prezydenta choćby na chwilę wygasi wojnę polsko-polską, pomylił się. Nie pierwszy raz. Przypomnijmy sobie: rozejm po śmierci Jana Pawła II trwał może tydzień. Po katastrofie smoleńskiej - jeszcze krócej. Po wstrząsającym politycznym mordzie na Marku Rosiaku w ogóle nie było zawieszenia broni. Także teraz zabójstwo Pawła Adamowicza stało się dla wielu z nas, z jednej i drugiej strony barykady, amunicją do strzelania do siebie. W Internecie zaroiło się od najobrzydliwszych wpisów, których cytować wręcz nie wypada. Część polityków opozycji jeszcze w dniu zabójstwa prezydenta rozpoczęła taniec na jego trumnie. Bez najmniejszych skrupułów, nie zważając na to, że ewidentnie mieliśmy do czynienia z atakiem szaleńca, który już w zakładzie karnym leczył się na schizofrenię, oskarżyła PiS o wszystko co najgorsze: roztaczanie atmosfery pogardy, wrogości, zawiści, wszelkiego hejtu. Druga strona natychmiast oddała na odlew w „Wiadomościach”, wypominając to samo opozycji. I tak to się toczy od momentu, gdy Paweł Adamowicz odszedł do wieczności i będzie wciąż toczyć, zgodnie z logiką nie Ewangelii, ale kodeksu Hammurabiego: oko za oko.
I tylko czekać, aż zostaniemy ślepcami.
Tomasz Natkaniec